(*) To zdjęcie zrobiłam ze zdjęcia wiec nie jest dobrej jakości. Pani Danke na ten moment stała o własnych siłach ( uwielbiała pozować). Ja stałam za drzwiami zeby w razie czego ją ząłpać :)
Urodziny, urodziny....
I po urodzinach :) Ufff...nareszcie cisza, przerywana od czasu do czasu wezwaniami pani Danke "Jooohaaanaaa!", albo jej szczebiotaniem przez telefon. O ile to pierwsze przeważnie dotyczy pójscia do toalety to szczebiotanie wbrew pozorom po urodzinowym szalenstwie przybrało na sile i wiąże sie z "Juuunooo!" i Treffen". Okazalo sie że "Juunooo!" to po prostu czerwiec. No i w czerwcu Treffen sie pani Danke w Hanowerze ze znajomymi z Dolnego Śląska i nie tylko. To Treffen to sie nazywa "Schlesiern treffen". Od 50 lat Niemcy wysiedleni z obecnych terenów Polski spotykają sie co dwa lata. Zjeżdżają sie ponoć z całego świata. Od chyab 10 lat (tak zrozumialam) te spotkania odbywają sie w Hanowerze właśnie....No i pani Danke zamierza pojechać. Nie bardzo to sobie wyobrażam ale cóż...nie moja broszka a do czerwca daleko. O tym wszystkim powiedziała mi Rozi.
Dobrze że o tym Juuunoo to sie dowiedziałam przed urodzinami i nie palnełam przez to gafy. No jakby to wyglądało? Przy gościach ja sie pytam :"A kiedy przyjdzie Juunoo?" No katastrofa!
Ale wracając do tematu. W ciągu tego intensywnego tygodnia nie miałam ani czasu na pisanie ani warunków. Tak naprawde to miałam tylko umyć okna w salonie i odkurzyc. Tylko okna w salonie ale za to największe okna w całym domu. Zrobiłam to w poniedziałek a we wtorek juz nie było śladu po moim myciu bo taka zadymka była w nocy ze okna przedstawiały sie raczej nieciekawie. W poniedziałek więc myłam okna caaałyyy dzien bo akurat Durchwall się był zapowiedział . Więc między jednym machnięciem ścierka a drugim biegłam na dół wzywana rozpaczliwym krzykiem pani Danke "JOOOHAAANAAA!!!" Podałam Imodium ale minęło ze trzy godziny jak zadziałął. Może to zdenerwowanie pani Danke zbliżającym sie jej świętem...?
Po którymś razie pani Danke z płaczem mnie przeprasza i mówi; "Arme Johana" No wiem że jestem jej ramieniem, podporą ale czemu tak ubolewa? W koncu żeby ją uspokoic mówie do niej
- Frau T. to nic, to Pikuś.
Pani Danke patrzy na mnie i pyta co to znaczy. Ja do słownika i mówie ze to drobnostka po polsku. Pani Danke żachnęła sie i powiedziała:
- Jaka drobnostka?! Ja wiem co to dla ciebie za praca! I jest mi przykro, Wybacz mi.
No co mialam zrobic....wybaczyłam po raz kolejny. Jest powiedziane żeby wybaczać nawet siedemdziesiąt i siedem razy...ja tu juz przekroczyłam ten limit :)))
We wtorek rano przyjechała Rozi z rodziną. Od progu, mocno zdenerwowana, szybko cos opowiadala mi i pani Danke. Powiedziałam żeby mówiła wolniej bo nie rozumiem. Otóz w nocy tak napadało że Rozi MUSIAŁA zostawic na jednym z dolnych pieter naszej góry i dalej isc na pieszo bo nie dało sie podjechac. Oj...Żaba...w tym momencie złośliwy chochlik zachichotał, bo sprawdziło sie przysłowie "nie śmiej sie dziadku z cudzego wypadku a dziad sie śmiał i tak samo miał". Jak opowiadałam Rozi o moich przejsciach w Sylwestra, o moich zmaganiach z górą, o tych ślizgach, zjazdach to sie śmiała do łez. Powiem ze mnie to teraz tez bawi i cieszy bo swoim niedoskonałym językiem potrafiłam kogos rozśmieszyc. Niemniej wtedy to bynajmniej nie było mi do smiechu. A tu ? Patrzcie panstwo...Hihiiii...
Pani Danke spokojnie sluchała Rozi po czym powiedziała
- Rozi , kochana, to Pikuś. - po czym spojrzała na mnie z usmiechem i podniosła kciuk do góry. Ja tez bo powiedziała to perfekt.
Rozi najpierw spojrzała na maę z niepokojem. Potem zauważyła nasze gesty i też sie roześmiała ale na pewno nie wiedziaął z czego sie śmieje :)
Po obiedzie i poobiedniej drzemce prztyszła fryzjerka zrobić pani Danke "fryzua". Po raz drugi jak tu jestem pani Danke myje głowe, bo pani Danke myje głowe tylko u fryzjera. A ze była zła pogoda to fryzjer przyszedł do pani Danke. Zziajana, czerwona fryzjerka zabrała panią Danke do łazienki na po czym w pokoju na dole zaczęla scinać, krecić na wałki, suszyć i wreszcie modelować....Pani Danke ma zawsze taką samą fryzure. Z przodu loczki a z tyłu gładko. Potem o te loczki to dba jak o swoje dziecko zakładając na noc czepeczek. Loczki sie długo trzymają bo fryzjerka nie żałuje lakieru.
W środę juz od rana ...ok 10tej zaczęli zjawiac sie...dostawcy z kwiatami, kurierzy z życzeniami i prezentami, delegacje z apteki a nawet z małej Edeki gdzie pani Danke jest stałym klientem.
Ok 11tej przyjechał pastor...no wyglądał zupełnie nie jak duchowny...w dodatku z żoną przyjechal...Potem burmistrz...bez żony ale za to z wieeelkim bukietem róż. Rozi zapraszała gości do salonu i własciwie to ona sie wszystkim zajmowała. Ja siedziałam jak na tureckim kazaniu z przykazaniem że mam byc w pobliżu żeby pomóc pani Danke...wiadomo w czym...
Przezornie(?) Rozi podała dwie kapsułki Imodium ...no konska dawka, myślę....i byl spokój na całe dwa dni.
W czwartek przyszły koleżanki i nachbariny pani Danke. Rozi poprosial mnie o zrobienie ciasta...no i zrobiłam...Ciasto wisniowe z kokosową nutą...Nachbariny nie mogły wyjsc z podziwu i zachwytu jakie to dobre. Poprosiły o przepis...hmmm...ciekawe jak ja im to napisze :) Niemniej stwierdziły że to chyba za dużo roboty...Niemcy to taki dziwny naród...Chcą i lubią dobrze zjeść ale bez roboty przy tym...No tak sie nie da...
W sobotę zjawiła sie rodzina...troche towarzystwa było bo 12 osób. Przyszli po południu. Dzien wczesniej upiekalm "Malinowe marzenie" i Ambasadora. Kiedy robiłam "Malinowe marzenie" przygladal sie przez okno z werandy Hasu, mąż Rozi. Akurat ciapałam maliny do masy serowej. Mam taki sposób że te maliny wpół zamrozone ciapie w ciasto mocno skupiona żeby ciapnąc tak żeby sie schowały w serze. Hasu smiał sie do łez A potem opowiadał gosciom że Johana powinna dostac złoty medal w strzelaniu do celu. Goście mieli zostac na kolacji. Pytam sie co przygotować i tu ...Rozi mnie zaskoczyła...
- Nic - mówi - zamówiłam dwie patery kanapek w Edece. Ty masz wolne i pójdziesz do kościoła na 18tą.
Zaniemówiłam...Od przyjazdu nie byłam w kościele...Trzy miesiące ...Poczułam jakis niepokój w sercu....a jednocześnie niesamowitą radość.
Kiedy goście usiedli do stołu, Dorothea z dzbankiem kawy krążyła wokół niego. Kiedy dotarła do mnie Hasu i Rozi krzyknęli:
- Dorothea! Johana pije tylko kawe ala Angela!
Dorothea spojrzała zdziwiona na nich potem na mnie a w tym czasie juz nadchodziął Rozi z przygotowaną dla mnie kawą. Powiem tak...było mi bardzo miło...naprawde...
Ok 17tej przywieziono (?) nie wiem jak to zrobiono ale dostarczono kanapki...pokrojona w pajdki bułka paryska z różnymi wędlinami i warzywami. Wygladało to naprawde apetycznie. Ale ja juz musialam wychodzic żeby zdążyc na Mszę Św.
Rozi powiedziała ze zostawią mi kolacje. OK. Poszłam.
W kościele...usiadłam zupełnie na koncu....zeby nikt nie widział że płaczę...Nie znam dostatecznie niemieckiego ale znam liturgię....więc wierni modlili sie w swoim języku a ja w swoim...ale ja tylko troche...nie potrafiłam... Cały czas wpatrzona w Ołtarz...w myślach powtarzałam "Boże, mój Boże" i na nic więcej nie było mnie stac. Przyjęłam Komunie...pierwszy raz od dłuższego czasu...i poczułam nagle taka lekkość...taki spokój...i pewnosc że dam rade, ze wszystko sie ułoży...Wracałam do domu na czubku góry z nowymi siłami...i nadzieją która te wszystki moje góry pokona :)
A w domu byli jeszcze goscie. Rozi pozwoliła mi zadzwonic do domu. Pogadałam z rodziną i poszłam zjesc kolację...hmmm...raczej to co z niej zostało... Na talerzu w kuchni lezały sobie 4 pajdki bułki paryskiej :( Może Niemcy dużo nie jedzą ale ja sie tym nie najem. Ale zjadłam i dokroiłam sobie jeszcze 4 pajdy chleba ze smalcem własnej roboty :)
Kladłam sie spac syta ...duchowo też.