emiliaNie uwazam tego za odwage, tylko dla mnie jest to normalne. Skoro przysluguje mi dzien (czas) wolny platny, to rowniez mam prawo albo sobie cos ugotowac - o ile mam ochote - "w domu" z produktow, ktore sa w lodowce domowej, albo jem na miescie. Nieskromnie dodam, ze przewaznie na dni wolne dostaje kase specjalnie na to, zebym sobie cos w miescie mogla spokojnie zjesc, a jak nie, bo akurat moj gospodarz nie byl po kase, to idzie paragon do rozliczenia. Wiem, ze jedzenie w dzien wolny rowniez mi sie nalezy.
Owszem, jesli mam ochote na cos specjalnego, mam ochote isc na kolacje do restauracji, albo mam ochote wypic lampke dobrego wina i do tego zjesc dobry ser - no to inna bajka, place za to sama. Ale jakis tam normalny, szybki posilek w miescie ? O nie, to mi sie nalezy.
Uważam,że masz zdrowe podejście:) No, ja jeszcze nie jestem na tym etapie:) Fakt, zawsze mogłam sobie ugotowac(ale mi sie nie chciało), a o jedzeniu na mieście nie pomyślałam( też nigdy mi nikt nie dawał dodatkowych "geldów"). Chociaż..., gdy byłam na swojej pierwszej szteli, tam moja poprzedniczka nie gotowała obiadów(pdp jadła tylko zmiksowane zupki), ja też przez 4 tygodnie sobie nie gotowałam- za to miałam dużo owoców, jogurtów, serków itp., oczywiście chleb i wedline - córka pdp robiła zakupy ale mi też "wciskała" pare euro- 5, 10, żebym kupiła coś dla siebie, a... ja owszem kupiłam ..kawe, bo musiałam jakos funkcjonowac..( w nocy pobudka co 3 godziny).