Dawno temu, aż do dziś - mrozi krew w żyłach!

30 kwietnia 2014 18:46 / 7 osobom podoba się ten post
Kedy facet zauważył, że mała się nie pokoi, zapytał jeszcze raz o hotel, no i minęli jeden, drugi, aż w końcu wyjądowali pod tym trzecim, stamtąd mała już miała blisko do instruktorki, ale pojawił się problem, zamki w samchodzie zostały zablokowane. Mała nie miała jak wyjść. Świetnie! Nie dość,że idiotka wsiadła do samochodu, to teraz jeszcze ją zgwałci. Panika... Strach... Jednak została odrobina rozsądku. Odpieła pasy. Słuchała co facet do nej mówił. Cierpliwie kokietując próbowała go przekonać do wyjścia z samochodu... Nie udało się, zaczęła krzyczeć... Ktoś przechodził z psem nacisnęła na klakson klka razy, aż facet się wkurzył i przejechał autek uliczkę dalej. Zaczął szarpać małą...Powiedział, żeby mu 'pomogła', czy też 'ulżyła' ... Po czym miał ją puścić, jakoś nie wierzyła. Dalej spanikowana...grzecznie przysunęła się do faceta, dzięki czemu była bliżej tego cholernego zamka. Udało się! Odblokowała drzwi, udało otworzyć się te ze strony pasażera, a tacet dostał solidnego sierpowego w jaja! Wszystko działo się tak szybko, że mała nawet nie wiedziała jak to się stało. Uciekła w następną ulicę-znała okolicę więc wiedziała gdzie jest w przeciwieństwie do faceta, chociaż nie wiadomo, bo na początku mówił, że nie jest stąd, ale wszystkomógł powiedzieć, żeby ją zwabić do auta. Spokojnie czekała aż facet się ogarnie i odjedzie. Mała w totalnym szoku, wybuchła płaczem i długo siedziała na schodach instruktorki nim weszła do domu.
30 kwietnia 2014 18:48
Nie powinnam komentować,ale muszę: biedna dziewczynka :(
30 kwietnia 2014 20:20 / 9 osobom podoba się ten post
Oczywiście , że nikt nie przytulił małej i nie powiedział jej że nic się nie stało, wręcz przeciwnie, słyszała, że to jej wina, że sama pakuje się w takie chore sytuacje i sama je prowokuje. Na następny dzień były zajęcia w ośrodku. Standardowa 'rundka' ... Kolej małej. Mowi. Wszyscy z pełną uwagą słuchali.ku jej zaskoczeniu nikt nie powiedział, że to jej wina, wręcz przeciwnie jedna z dziewczyn przytoczyła jak to Europe zjeździła 'stopem' i nikt nawet jej nie tknął, inna że zdarza się, rodzynek tylko dodał że by mu ukręcił 'interes'. A terapeutka podeszła, przytuliła i dodała " dzielna dziewczynka". Mała wiedziala, że źle zrobiła , lepiej uczyć się na uniwersytetach niż na własnych błędach, ale każdy ma wybór. Jednak była to grupa wsparcia odpowiednia dla małej. Doszła do wniosku ,że całe zycie 'leciała' na opinii sieroty czy tam ofiary, sama wręcz ustawiała się w takim położeniu, bo czy przyszłego pracodawcę interesowało by ,co małej się zdarzyło w dzieciństwie? No właśnie... Marzyła o studiach, psychologia, resocjalizacja, a później organizacja produkcji filmowej, a może aktorstwo?
30 kwietnia 2014 20:41 / 9 osobom podoba się ten post
Instruktorka była wykładowcą na Uniwersytecie, dostała propozycję zrobienia adaptacji filmowej jednego ze spektakli. Zgodziła się, studenci chętnie podeszli do tematu. A aktorzy z teatru? Szaleństwo. Spektakl był nagrywany w leśniczowce, w barze... Mała miała tam jedną z głównych ról. Patronat nad produkcją objął reżyser, który np. Zrobił "Lepiej być piekną i bogatą" i podczas jednego z dni zdjęciowych poprosił małą na krótką rozmowę. Pytał od kiedy gra, czy to lubi, czym się zajmuje... Aż wreszcie powiedział, że kamera ją lubi, że powinna coś z tym zrobić i że dawno nie widział takiego potencjału, naturalności i błysku , a przedewszystkim pasji. Och cóż to był za dzień ... Małej do teraz drży głos kiedy o tym mówi. :) ale mała jak to mała, nic nie zrobiła, tzn. Obiecała sobie że zagra jeszcze kiedyś:)
Brała głupia kredyty i chwilówki parę lat wcześniej, a nie spłacała, szara rzeczywistość ją zaczęła dopadać, więc nie bylo mowy o agencjach aktorskich, trzeba było zacząć zarabiać...
30 kwietnia 2014 20:47 / 5 osobom podoba się ten post


Zwiastun;)
02 maja 2014 16:01 / 1 osobie podoba się ten post
Dziękuję niata.
Warto przeczytać książkę Kato-tata. Nie-pamiętnik - Halszka Opfer.Można znaleść w pdf na chomikuj.
03 maja 2014 00:02 / 7 osobom podoba się ten post
Pracowała w firmie, gdzie na rozmowie o z pracodawcą, usłyszała, że będzie zajmować się dotacjami z unii, a że wcześniej zajmowała się ewaluacją w tej dziedzinie, uznala, że to bedzie fajna praca. Pierwszy dzień. Grupa 15 osób, nowo otwarte biuro, część jeszcze w remoncie, wszyscy czekają na 'bossa'. A tu szefu wstaje spośród pracowników i zaczyna przemawiać. Mówił, że jest prawnikiem, zna się w temacie itd. W sumie ok, żadnych podejrzanych zachowań. Przyszedł czas na właściwy dzień pracy-krótkie szkolenie, telefony w dłoń i jazda. Dzwoni mała do jednego , do drugiego-nic, ale po kilku telefonach -jest. Rozmawia. Nagle klient mówi: proszę panią, ja słyszę, że pani nowa, że pani się nie zna i albo dobrze pani płacą albo ślepo wierzy pracodawcy. Okazało się , że pomoc, którą mała oferowała, to były zwykłe książki z informacjami, gdzie nalezy się udaćnw celu sporządzenia odpowiedniego wniosku, żeby uzyskać dotacje, a owe 'broszury' można bylo dostac w każdym Urzedzie Marszałkowskim. Malo tego, klient miał za to zaplacić 250 a a w późniejszych miesiącach 299 zł. Małą cholernie zżeralo sumienie, ale pracowala, z natury osoba, która nie lubi zmian pracy, domu, faceta;) miała umowę zlecenie, ale po 2 miesiacach zostala kierownikiem tego 'biznesu' . nie wytrzymała dlugo, kiedy np. Klienci dzwonili, albo odsylali publikacje, szef zwalał wszystko na kierownika, albo na pracowników, ktorzy odeszli. Uciekła, czekala tylko do ostatniej wypłaty, ale miarka sie przebrala, kiedy szef kazal małej zaplacic za rachunek 700 zł, bo byla kierowniczka zamiast dać kartę telefoniczną dała internetową i przez 2 tyg. Nabilo się tyle... Wygarnęła szefunciowi co miała na duszy, zdała telefon i trzasnęła drzwiami.
03 maja 2014 00:11 / 7 osobom podoba się ten post
Po kilku dniach zadzwonił do małej z pytaniem czy wroci, bo mieli zaczynać projekt dla jednego z operatorow komórkowych. Zapytała na jakich warunkach, w odpowiedzi dość zawiłej, wylapała, że przez pierwsze 3 miesiące miałaby pracowac za darmo... O nie! Kulturalnie podzękowala za tę 'świetną' propozycję. Szukała dalej... Poszła do innego operatora;) też zlecenie, trudno, trza brac co jest... Ale nie, znowu nie tak, ludzie straszni, praca po 12 h na telefonie, niby praca nie mecząca, bo fizycznie to się nie zmeczysz, ale wracala do domu w takim stanie, że marzyła tylko o ciszy, spokoju... Droga tam i z powrotem 3-4 h... Czyli jakby 16 h poza domem... Nie da się tak żyć... Jeszcze za 900zł... Trafiło się ogloszenie: pozukujemy konsultanta do usług finansowych. Zgłosiła się
03 maja 2014 00:30 / 7 osobom podoba się ten post
Ubezpieczenia. popracowała, właściwie ślizgając sięprzez kilka miesięcy, ale mała nie należy do osób, które "wciskają" każdemu i do tego wszystko..Miedzy małą i blondynem nie układało się za dobrze. dorabiał z jej ojcem u jakiejś babki w ogrodzie, za każdy dzień dostawał zawsze do ręki kasę za przepracowane godziny. wszystko było by ok, gdyby nie to,że ojciec ciągnął na piwsko, każdego dnia, po kilka... mała nie lubi pijących, a że blondyn był u ojca codziennie, mała też zaczęła tam przychodzić... zaczęły się kłutnie, groźby wyprowadzką... nie pomagało...pytała czmu pije, czemu nie powie ojcu,że nie chce itd. usłyszała ,że boi się odmówić, bo ojciec w nerwach kiedyś go straszył policją, z resztą to taki człowiek co nawet jak nie ma racji upiera się,że ją ma i wtedy zaczynają się wojny... kiedyś przyszła jej wiadomość o pracy za granicą, stwierdziła, że i tak jej nie wezmą, bez doświadczenia, bez języka-wysłała zgłoszenie na złość blondynowi...ale ku jej zdziwieniu: zadzwonili.
03 maja 2014 01:07 / 9 osobom podoba się ten post
Pytali o doświadczenie, cóż, ojciec po paraliżu, mama z cukrzycą i nadciśnieniem i 2 lata z mocno depresyjną kobietą. wystarczyło. test językowy, ehh.. nie poszło jej za dobrze, ale pani powiedziała,że do 2 tygodni wyjedzie. Mija czas, telefon milczy, mała zadzwoniła,żeby się dowoedzieć, dlaczego nie dzwonią. Usłyszała,że ma czekać. Poszukała w internecie innych firm, wysłała zgłoszenia, czekała.. Ojciec mówił, że i tak jej nigdzie nie wezmą,bo za głupia jest. Dzwoni nieznany numer, odbiera, jest kolejna agencja. rozmowa, znowu nie poszło, no nieee! Zaczęła szperać w swoich materiałach ze szkoły. po kilka godzin dziennie siedziała nad językiem po kilka godzin. kolejna agencja, kolejna rozmowa-udało się. Doszła do wniosku, że w  3 tygodnie, nauczyła się więcej sama niż przez 4 lata w szkole. Pojechała na rozmowę do Krakowa, żeby podpisać umowę. Krótka rozmowa z koordynatorem, mała powiedziała,że bierze wszystko, bo zależy jej na czasie i na kasie, to chyba nie był dobry pomysł...ale mimo to pani powiedziała,żeby nie siedziała na miejscu pracy na siłę,żeby nie dawać sobie wejść na głowę itd. Wróciła do domu. podjeżdża pod blok i widzi blondyna we krwi... co się stało?! Blodbyna pobił jakiś psychol z klatki obok, bo ten nie chciał mu dać na piwo...ehh... następny stres. Czekała na telefon w sprawie pracy, ale miała problem z ubezpieczeniem, więc musiała odczekać jeszcze 2 tygodnie. Mijał czas. telefon, jest oferta, mała  miała opcję jechać do pani, która po prostu nie chce być sama, żadnych problemów zdrowotnych. Dziwne... nie minęło 5 godzin i dostaje informację, że już nieaktualne...bez sensu, okazało się,że obezna opiekunka się upiła i rodzina zerwała umowę. Musiała dalej czekać. Jest, mała powiedziała,że bierze wszystko, pani mówi,że największym problemem jest gotowanie. No mała dobrze gotowała, pfff... gotuje:) Bez większego zastanowienia zgodziła się. na następny dzień dostała bilet na maila. Blondyn był u rodziców małej. Ojciec na bani, a blondyn po piwie, mała w nerwach powiedziała,że wyjeżdża za dwa dni...cisza... blondyn w płacza, mała też, a mama powiedziała ,że musi być odważna skoro się zdecydowała na wyjazd za granicę...
04 maja 2014 04:09 / 7 osobom podoba się ten post
Przyszedł czas wyjazdu. Pakowałam się w nocy poprzedzajajcej dzień , w który miałam jechać... Zaryczana... Blondyn śpi, nagle słyszę , że wstaje, pyta się co się dzieje... A ja z wrzaskiem na niego, że nigdzie nie jadę, że nie będę miała do czego wracać, że pewnie znajdzie sobie inną... Masakra, co ja musiałam mieć w głowie... Strach i panika... Ranek... Praktycznie nie spałam, blondyn otworzył oko, poszedł pod prysznic, no i stwierdził, że musimy się zacząć żegnać...hehe... (...) zadzwoniła mama blondyna z pytaniem kiedy jadę, no to mówię, że dziś i niezbyt mam czas na rozmowę, no ale cóż... Dwa miesiące szybko zlecą-aha, na bank. Poszliśmy do moich rodziców, chciałam wziąć aparat, żeby móc chociaż na necie dać dowody mojego życia. Pożegnania, pożegnania... O dziwo ojciec nie robił docinek poza tekstami typu: znajdziesz sobie tam jakiegoś niemiaszka i nie wrocisz...blondynowi działały te teksty bardzo na nerwy, zwłaszcza że ojciec ciągle to powtarzał. Ok, jedziemy na dworzec, kurde, niby wyjechaliśmy 2 hodziny wcześniej, ale do Katowic jest kawałek, a godzina taka, że korki są raczej, "a jak się spóźnię" i znowu stres... A dobra, wsiedliśmy do busa. No matko, jak się cieszę, że przeżyłam tą drogę z Jaworzna do kato...facet jechał nie zważając na przepisy... Dobra, jest dworzec PKS , masakra, trzymam ten bilet w ręce, patrze, a ja mam godzinę do autobusu...super, ciepło raczej nie jest:/ no to teraz się zaczeło...oczy mi zaczęły przeciekać, to było tak niekontrolowane jak kicnięcie, no tragedia, ja się wecz zanosiłam tym płaczem, a blondyn...jak to facet... Coś mu tam pociekło, ale tak żebym czasem nie widziała... Jest autobus... Lipa-nie ma Wi-fi... A inne miały... Trudno... 15min do odjazdu... 3 papierosy poszły pod rząd... Fuck, ja sobie nie poradzę! Czułe uściski, 'kcham cię', wsiadam i ostatnią rzecz , którą pamietam, to blodnyn , patrzył na mnie, oczy szkliste, kiedy autobus wyjechał za uliczkę widziałam tylko jak szedł w kierunku przystanku ze spuszczoną głową.
04 maja 2014 04:36 / 8 osobom podoba się ten post
Jadę. Straszne przeżycie, raz w życiu była w górach, raz nad morzem i gdzie za granicę się pcha? Jadę... Wiszę na telefonie z blondynem, oboje płaczący, chociaż on to się pewnie cieszył, że mu za uszami truć nie będę. Ok, noc nie minęła jakoś szczególnie, przypomniałam sobie, że nie zabrałam kapci, szczotki do wlosów, szamponu, kurde wszystkiego co ptrzebne...ale pojawił się problem.. Pierwsza kwestia: ani grosza ze sobą nie miałam... Druga taka, że miałam rano zadzwonić pod pewien numer telefonu, że jestem już w Norymberdze, aha, na pewno, telefon mi przestał działać. Rewelacja. Jestem i co kyślę? Zajefajnie, laska w zupełnie obcym miejscu, bez grosza i bez telefonu, nie no super, czego się bać?! Papieros, jeden, drugi, trzeci...ku*** jest piąta rano, autobus miał być o 7:00 , przecież ten ktoś, kto miał po mnie przyjechać nie bedzie wiedział że autobus przyjechal prawie 2 h za wcześnie, a koło dworca kręciło się kilku dziwnych typów. Wszyscy już się razjechali, a ja nawet nie umiałam powiedzieć, że sie zgubiłam. Krąży jakiś facet, łysy... Krąży i pyta typów, czy 'ten' autobus ( pokazując coś ja kartce) już przyjechał ... Później podszedł do mnie, tzn robił podchody ze trzy razy nim zapytał czy to ja jestem ja;) nogi jak z waty, zmarznięta, łzami w oczach odpowiedziałam z pełnym szczęściem TAK.! On powiedział że idziemy do samochodu, no ok, obcy facet, ale byłam w stanie mniej wiepcej :" wszystko mi jedno". Usiedliśmy w aucie, ja półprzytomna, on pyta ile jechałam, czemu wcześniej jestem itd. A ja co? Mein Hendy ist kapput. Ich habe Angst... Odpuścił. Dojechaliśmy na jakąś totalną wieś, matko boska, przecież tam nawet sklepu nie było! Podjechaliśmy pod dom, piętrowy. Teren pagórzysty. Otwieram drzwi. Po lewej stronie wypchana wiewiórka, sikorka, kos, dzięcioł i kilka poroży. Myśliwy-nie no świetnie, ja kochająca zwierzęta mam być w domu, gdzie zabija się je dla przyjemności??? Po prawej stronie kuchnia, widzę postać przez szklane drzwi, wchodzę -człowiek, płci żeńskiej o imieniu B. Jak ja sie cieszyłam że powiedziała do mnie kilka słów po polsku... G. Mówiłmcoś do B. Ona mi tłumaczyła, ja odpowiadałam-oczywiście po polsku. G. Pojechał. B zaczęła opowiadać, oj chyba tu miejsca nie zagrzeję...
05 maja 2014 03:29 / 7 osobom podoba się ten post
B. opowiadała, że to nie jest mejsce dla mnie, że tu nie chodzi o gotowanie, jak to usłyszałam przez telefon, tu chodzi o charakter tych panstwa. Szaleństwo. Za wiele mi to nie mówiło, ale 'pożyjemy-zobaczymy". No i czas na pierwszy kontakt-brzmi jak bliskie spotkafnie z UFO, ale tak właśnie się czułam. Idzie mąż podopiecznej, podaje mi rękę mając na twarzy grymas, ktory miał przypominać uśmiech. Pora iść po samą podopieczną. Duża kobieta-nie mowię, że ja należę do tych "małych", ale jak na panią, która miała mieć 160 cm wzrostu i 70 kg, to była duża. Problem z poruszaniem się, chodzi przy pomocy rolatora, ale przy wstawaniu mąż PDP i B. Mieli problem żeby ją podnieść. Ok, udalo się, podróżc do windy przy schodach trwała conajmniej 5 minut- dla mnie to 5 sekund. Łazienka. Normalna toaleta, ale ( wstyd się przyznać) kiedy B. Zaczynała czyścić szczenkę , którą PDP wcześlniej wyjęła z ust, miałam taką "cofkę", że miałam wrażenie iż cały żołądek wypluję. Stwierdziłam, że to ze zmęczenia. Śniadanie. Nic szczególnego, siedzą, jedzą, mlaszczą, plują-zupełnie jak u tych dzieci, którymi pare lat wcześniej się zajmowałam. Po śniadaniu B. Włożyła wszystko do zmywarki i powiedziała , że idziemy na papierosa, tzn. ona nie paliła, ale już pragnęłam tego baaaaardzo. 11:30 planowo ma być obiad-czemu tak wcześnie, skoro o 9:00 skończyli jesć sniadanie? No i poszłyśmy się zapytać co na obiad. B. dostała odpowiedź, że to ja teraz mam gotowac, a ona mówi, że dzisiaj jeszcze nie, że od jutra...i wtedy się zaczęło, najpierw jej powiedział, że jej jedzenie jest do dupy, a później do mnie, że skoro jestem kucharką, to ja powinnam wiedzieć co on chce zjeść... Powiedziałam mu, że nie siedzę w jego glowie, i że musi mi powiedzieć, na starszy pan odparł z ; tym razem innym grymasem, iż ja też jestem do dupy, i do tego jestem durnym dzieckiem. Niedługo po tym zadzwoniłam do agencji i przedstawiłam całą sytuację, pani mi powiedziala, żebym to zgłosiła córce wieczorem jak przyjdzie. B. Opowiadała mi o rodzinie, o tym, ze mieli syna, ale popelnił samobójstwo, wieic pewnie sa w depresji. Caly czas negatywnie się wypowiadała o tym małżeństwie, kurcze, przecież nie może być, aż tak źle...a może i może...obiad. Ziemniaki, mielone i kapusta. Facet cały czas powtarza, że ta kuchnia do dupy i nie smakuje, upierdliwe toooo... Po obiedzie zmywarka i znowu czas wolny. Siedziałyśmy w pokoju, pytalam o internet, bo w agencji mi powiedziano, że bedzie, ale ona nic nie wiedziala, bo nie potrzebowała.B.już spakowana, jeszcze tylko kolacja i jedzie-wytrzymała trzy tygodnie, ciekawe ile ja dam radę;) 'nawet najgorszemu wrogowi nie zycze takiej pracy, zbieraj sie i jedź ze mną', '10 lat już jestem opiekunką i na takich sk**** jeszcze nie trafiłam', cóż zachęcająco nie brzmi... Przyszła pani R. Pytam o internet-nie ma, ale jak to?! Tragedia, w domu stacjonarki nie ma, telefon mi nie działa i z góry mi powiedzieli, ze na komórki mam nie dzwonić-fantastycznie! Rozdygotało mnie niesamowicie, brak kontaktu ze światem, wieś 185 mieszkańców, co ja tu robię?!już chcę do domu. B. pojechała, zostawiła mi swój numer-na szczęscie. Pierwsza noc, chyba nie prześpię, jak to w nowym miejscu, ale wczesniej telefon do blondyna, aha, poszedł w tango;) PDP w łóżku, pora i na mnie.
05 maja 2014 06:48 / 2 osobom podoba się ten post
nianta

Przyszedł czas wyjazdu. Pakowałam się w nocy poprzedzajajcej dzień , w który miałam jechać... Zaryczana... Blondyn śpi, nagle słyszę , że wstaje, pyta się co się dzieje... A ja z wrzaskiem na niego, że nigdzie nie jadę, że nie będę miała do czego wracać, że pewnie znajdzie sobie inną... Masakra, co ja musiałam mieć w głowie... Strach i panika... Ranek... Praktycznie nie spałam, blondyn otworzył oko, poszedł pod prysznic, no i stwierdził, że musimy się zacząć żegnać...hehe... (...) zadzwoniła mama blondyna z pytaniem kiedy jadę, no to mówię, że dziś i niezbyt mam czas na rozmowę, no ale cóż... Dwa miesiące szybko zlecą-aha, na bank. Poszliśmy do moich rodziców, chciałam wziąć aparat, żeby móc chociaż na necie dać dowody mojego życia. Pożegnania, pożegnania... O dziwo ojciec nie robił docinek poza tekstami typu: znajdziesz sobie tam jakiegoś niemiaszka i nie wrocisz...blondynowi działały te teksty bardzo na nerwy, zwłaszcza że ojciec ciągle to powtarzał. Ok, jedziemy na dworzec, kurde, niby wyjechaliśmy 2 hodziny wcześniej, ale do Katowic jest kawałek, a godzina taka, że korki są raczej, "a jak się spóźnię" i znowu stres... A dobra, wsiedliśmy do busa. No matko, jak się cieszę, że przeżyłam tą drogę z Jaworzna do kato...facet jechał nie zważając na przepisy... Dobra, jest dworzec PKS , masakra, trzymam ten bilet w ręce, patrze, a ja mam godzinę do autobusu...super, ciepło raczej nie jest:/ no to teraz się zaczeło...oczy mi zaczęły przeciekać, to było tak niekontrolowane jak kicnięcie, no tragedia, ja się wecz zanosiłam tym płaczem, a blondyn...jak to facet... Coś mu tam pociekło, ale tak żebym czasem nie widziała... Jest autobus... Lipa-nie ma Wi-fi... A inne miały... Trudno... 15min do odjazdu... 3 papierosy poszły pod rząd... Fuck, ja sobie nie poradzę! Czułe uściski, 'kcham cię', wsiadam i ostatnią rzecz , którą pamietam, to blodnyn , patrzył na mnie, oczy szkliste, kiedy autobus wyjechał za uliczkę widziałam tylko jak szedł w kierunku przystanku ze spuszczoną głową.

Bardzo lubię Cię czytać, ale musiałabyś zobaczyć jak to śmiesznie wygląda. Czytam i jedną ręką zakrywam Twój avatar, mam rodentofobie i to takich rozmiarów, że nawet takie zdjęcie jest dla mnie ogromnym problemem. A tak z innej beczki... kiedy jedziesz na nowe miejsce? Pozdrawiam i pisz
07 maja 2014 14:44 / 8 osobom podoba się ten post
7:00 rano, wstaję. Dom śpi. Ogarnęłam się i trza zejść na dół, coby zrobić śniadanie. Ok, 7:30 jestem na dole, czekam na męża PDP , jest, w ogole do mnie nie mówił tylko pokazywał, jakby z góry założył, że jestem 'niekumata' . Na piętrze łóżko babci. Mąż próbuje podnieść ją z łóżka, chcę mu pomóc, pokazał ręką, że nie trzeba. Super, to co ja tu robię? Generalnie wszystko robił sam. Toaleta, później śniadanie. Kuchnia. Coś kręci nosem, że miała być kawa, a ja przygotowalam herbatę. Jemy. Mlaszczą, plują-chlera, przeciez ja też tu jestem! Pan powiedział, że dzisiaj on robi sam a jutro ja, no dobrze, w sumie wczoraj B. Mi wszystko pokazała, więc nie wiem czemu tak. Po śniadaniu babcia do salonu, my do kuchni. Czas przygotowywać obiad. Z szafki wyciągnął 'naczynie' do gotowania na parze, ale to był raczej garnek dwupoziomowy, który nie wiem czy nawet nadawałby się na złom:/ podchodził rdzą... Urocze. Prowadzi mnie do piwnicy, a tam pełno piwska, mineralnej i soku jabłkowego, dodatkowo 2 niebieskie, plastikowe beczki(no takie jak w tv pokazywali :() nie ukrywam, że pierwsza myśł była przerazająca...spoko, weszliśmy tylko po ziemniaki:D taaaak, kartofle w garze, ma z nich być sałatka, a do tego biała kiełbasa w cebuli. Patrzę inie mogę się nadziwić, facet leje do garnka ocet, wodę, oolej, dodaje majeranek, liścia laurowego, cebulę i na koniec kiełbasę...(ocet?!) do sałatki również ocet... A mało tego, na pierwsze była 'zupa' , bo ciezko nazwać tak szlachetnym słowem, to: kostka rosołowa z lanym ciastem... Matko! Tak więc po 'pierwszym daniu' na talerzach pojawiła się ziemniaczana sałatka, kiełbasa i...uwaga dżem żurawinowy i mąż piwerko. Na sam widok miałam problem, ale smaaak. Wszystko było naoctowane do granic możliwości. Bleeeeeeee! Dobra, zjadłam, bo głodna byłam, ale zgaga nie do opisania. Sprzątanie po obiadku. Pytam co dalej, a on mi mówi, że mam wolne. Spoko, to żem się napracowała... Poszłam do pokoju walnęłam się na łóżku z nadzieją odespania. Nie wyszło. Cały czas małam wrazenie, że ktoś mnie zawoła, albo co.O 17:00 idę robić kolację, tzn. idę do kuchni, bo kolacę ma robić mąż. Tona wędliny i kromka chleba na głowę , mąż oczywiście piwko. Po jedzeniu sprzątanie i znowu wolne. Pdp szla spać dopiero o 22:00, wtedy musiałam tylko zejść pomóc jej się przebrac. Na następny dzień, powtóreczka z tym, że tym razem herbata była nieodpowiednia, chleba było za dużo, a zamiast dżemu miał być miód. Z obiadem, też było coś nie tak, bo cały czas kręcił głową i mówił swoje ulubione "zu". Po południu poszliśmy na cmentarz do ich syna, bo akurat na ten dzień przypadały jego urodziny. Jesteśmy. Lament, wręch wycie, podchodzą jakieś 2 starsze panie, pytają kim jestem , chcę podejść i się przedstawić jak na kulturalnego człowieka przystało,po czym mąż PDP macha ręką i mówi, że to pomoc, z Polski, ale nic nie mówi i nic nie rozumie, takie głupie dziecko. Nawet sobie nie wyobrazacie co czułam, kurrrr... Przecież ja tu nie przyjechałam, żeby mnie obrażali! Nic się nie odezwałam, było mi po prostu przykro. Po powrocie do domu zapytał mnie czy piekę ciasta, mówię, że mogę, ale nie często. Po czym zaprowadził mnie do spiżarki, pokazał wszystko i powiedział, że mam upiec ciasto żeby miał na jutro do kawy. Spoko,na tamten moment myślałam, że tak musi być. Kolejny dzień za mną-na szczęście. Zadzwoniłam do blondyna,( oczywiście ze stacjonarki, tyle, ze przez jakiś prefix), tym razem grzecznie w domku siedział. Spać!