23 marca 2014 20:10 / 26 osobom podoba się ten post
ROZPACZ Z BLISKA.
Mój były mąż oczywiście próbował przez pisanie sms-ów grać mi na nerwach i obwiniać o wszystko, chorobę i całe pozostałe zło tego świata, bo "gdybym była na miejscu przy dziecku to nic złego by się nie stało”. Nawet nie zareagowałam na to, bo zwyczajnie nie miałam siły. Najłatwiej obwiniać każdego tylko nie siebie, a ja i tak sama się obwiniałam, robiłam to od pierwszego wyjazdu - zamiast dzieci wychowywać to szwendam się po Europie zarabiając... Przecież nie na samą siebie. do cholery!!!
Zajechałam nad ranem i nawet się nie kładłam, rozpakowałam tylko rzeczy pierwszej potrzeby, wykąpałam się, udałam że jem śniadanie i po dwóch siekierach (kawach) pojechałam z duszą na ramieniu do szpitala. Prawie cały dzień spędziłam przy dziecku czekając na lekarza prowadzącego, który nie był w stanie udzielić mi żadnych nowych wiadomości, bo wciąż czekali na wyniki, a poza tym robili rezonans bo im coś nie pasowało w wynikach TK i punkcji. Powiedział tylko że sądząc z poprzednich wyników jest bardzo źle i tylko szybkiemu przyjazdowi do szpitala zawdzięcza to, że żyje. Junior przespał większość czasu, ale jak się obudził to tak mu oczy błysnęły na mój widok że aż mi serce skoczyło. Trzymałam go za rękę i obrazy od porodu do wyjazdu przelatywały mi przed oczami. Wyszłam stamtąd spuchnięta. Noc mimo że we własnym łóżku – nieprzespana. Młodszy syn zrobił coś, czego od „wieków” nie praktykował – wpakował się koło północy do mojego łóżka i wkleił we mnie jak kociak.
Następnego dnia od przedpołudnia kwitłam w szpitalu i czekałam aż ktoś mi coś wreszcie powie. Junior leżał plackiem, nie wolno mu wstawać, ale gorączka spadła z 40' do 38' C. Pielęgniarki twierdziły że to reakcja na mój widok. Nadal bardzo bolała go głowa, oczy i kręgosłup, ale zaświeciło mi światło nadziei...
W końcu doczekałam się wezwania do gabinetu. Boże, to NIE tętniak! To „tylko” wirusowe zapalenie opon mózgowych. Dobrze że wirusowe a nie bakteryjne, bo łatwiejsze do leczenia i konsekwencje nie takie groźne. W porę przywieziony do szpitala, w porę udzielona pierwsza pomoc, itd. Dowiedziałam się ze szczegółami co mu teraz (po wyzdrowieniu) będzie wolno, a czego nie i znów powód do płaczu, bo wszystkie jego plany wzięły w łeb. Kończy gimnazjum i wybierał się do szkoły policyjnej, a niestety nie będzie mu wolno przez najbliższy rok podejmować żadnego wysiłku fizycznego. Zero słońca, totalne ograniczenie tv, komputera, i sto innych obostrzeń. Zaraz testy końcowe gimnazjalne, z początkiem maja bierzmowanie, a tu nie wiadomo czy da radę ogarnąć bo sam szpital to jest trzy tygodnie absolutnego minimum...
Wczoraj synuś zapytał mnie (siedzę u niego codziennie całymi godzinami) kiedy ostatnio porządnie spałam. Nie wiem, chyba jeszcze przed wyjazdem do De...