21 marca 2014 22:28 / 19 osobom podoba się ten post
Wycieczki turystyczno-krajoznawcze.
Jak co rano umyłam babcię rękawiczką – myjką i posadziłam do śniadania, podałam herbatę i sama również zjadłam. Dziadek był już po śniadaniu, kręcił się po kuchni nic w zasadzie wielkiego nie robiąc – zupa z mrożonki już się gotowała, a na drugie zaplanował makaron i gulasz, który pachniał w całym domu. Zapytałam co mogę mu pomóc w kuchni; wyspana czy nie – w końcu jestem tu w pracy i wypada coś robić. Dziadek stwierdził że nic, bo same proste rzeczy robi, jako sałatka będą pomidory ale to potem, na razie nic ode mnie nie chce. Powlokłam się na górę zastanawiając się czy kłaść się czy nie, ale zanim poszłam do łazienki, zanim zapaliłam, zanim się napiłam wody alarm zawył, więc poszłam babcię posadzić żeby się załatwiła. Postękała trochę, ponarzekała że ją brzuch boli ale zrobiła co swoje i zasnęła na fotelu. Dziadek poprosił żebym mu koszule wyprasowała, więc wzięłam je na górę, rozłożyłam deskę i przejechałam żelazkiem po kilku koszulach i paru innych drobiazgach. Zeszłam żeby zrobić te pomidory i poszliśmy potem obydwoje z dziadkiem do ogródka zapalić. Wracamy a babcia krzyczy: jest tu kto? No jesteśmy obydwoje, już dobrze, nie krzycz... Dziadek powiedział że był w garażu, a ja pewnie w wc, ale już obiad więc do kuchni zaprasza. Po przemlaskanym obiedzie posprzątałam, poszłam z babcią „laufen” i położyłam ją do łóżka, po czym bez zbędnego oglądania się za siebie udałam się na górę w tym samym celu. Spałam jak suseł dwie i pół godziny, o rany, jak dobrze! Po kawie poszłam na spacer, obejrzeć gdzie właściwie jestem. O matulu, co za zadupie! Ze trzydzieści domów, w tym wspomniany gasthaus, remiza, jakaś wieża strażnicza, jeden warsztat samochodowy i jeden magazyn nie wiem czego, bo z zewnątrz wygląda jak myjnia dla ciężarówek, ale co rano wyjeżdżają stamtąd transportowce pełne jakichś klatek. Sklepów jakichkolwiek brak. Jedna górka w pobliżu, lekko zalesiona, więc się na nią wdrapałam żeby popatrzeć na coś z góry, co przy moim wzroście niewyrośniętej pieczarki dość rzadko się zdarza. Niestety – lasek niewielki, a dalej same pola uprawne i łąki. Cholera, nawet nie bardzo jest gdzie na spacery chodzić, będzie stała trasa na górę i nazad, żadnych innych opcji, chyba że szosą... Ech... Reszta dnia upłynęła podobnie tyle że bez żadnych wizyt. Noc też nie różniła się niestety od poprzedniej i ranek zastał mnie wymiętą jak wykręcony jedwab. Ale po porannej kupce babki dziadek spytał mnie czy chcę jechać z nim do Mamming do sklepu. Pojechałam z nadzieją że to Aldi i doładuję w końcu neta. Niestety, tylko Edeka, ale kupił mandarynki o które poprosiłam, poza tym wziął masę słodyczy, śmietankę do kawy, warzywa i parę innych rzeczy. Objechał Mamming żeby mi pokazać gdzie co jest (trzy Edeki, sklep z firanami który mi od razu wpadł w oko, apteka, kościół, gabinety lekarskie, poczta i jakiś urząd) po czym wróciliśmy do domu gdzie zastaliśmy płaczącą babcię, która szlochając pytała wciąż gdzie byliśmy. Odpowiedziałam że na zakupach, ale do niej nic nie docierało. Dziadek z nią zaczął rozmawiać, ale w połowie rozmowy się wnerwił i tak się zaczęli kłócić, że matko i córko! Po bawarsku jechali obydwoje, więc rozumiałam tylko część – za krótko mnie H. w Moosburgu uczył ;)
Obiad był tak jakby z lekka niedorobiony, bo dziadek kończąc go jeszcze się kłócił, a mnie wygonił na górę. Jak babka po mnie zadzwoniła to była obrażona na cały świat ze mną włącznie... Co to miało być nie wiem, bo chyba nie zazdrość! Babcia właśnie skończyła 80 lat, a dziadek 83, he he :))) Po obiedzie, bieganiu przy barierce i ułożeniu babci znów wylazłam na spacer, tym razem kierując się w przeciwną stronę. Jeszcze więcej pól, mniej domów, krajobraz typowo rolniczy. Ale trochę powietrza złapałam i wiem jak tu wygląda. Sklepy w sumie mi do szczęścia niepotrzebne, obejdę się bez nich, byle gdzieś ten internet doładować... Po kawie udało mi się pospać ponad 2 godziny, wieczór i noc bez zmian – co półtorej godziny alarm...