BUBACH, czyli płaczące lądowanie na szteli

22 marca 2014 11:53 / 23 osobom podoba się ten post
ALPEJSKIE PODRÓŻE.

Minęło parę dni, jeden podobny do drugiego, w piątek przyjechała synowa babci. Tak w ogóle to moi państwo mają ogromną rodzinę: 7 dzieci, 16 wnuków, 20 prawnuków i 1 praprawnuczek, który urodził się już w czasie mojego tu pobytu. Rzecz jasna – dorośli z przyległościami, więc na 80 urodzinach babci dzień przed moim przybyciem towarzystwo liczyło sobie 74 osoby.
Synowa okazała się bardzo miła i życzliwie nastawiona, poinformowana przez męża o poprzednich hockach - klockach powiedziała że mi pomoże. Załatwiła w pierwszej kolejności możliwość korzystania z telefonu, przy czym zdziwiło mnie że z nią dziadek się nie kłócił. Potem siadłyśmy podpisać umowę która bardzo mi przypadła do gustu, następnie pojechałam z nią do Mamming w celu zameldowania i stamtąd do Landau do sklepu. Kupiła mi doładowanie do neta i zestaw startowy do telefonu. Byłam zaskoczona bo nie chciała zwrotu pieniędzy. Mało tego – zrozumiałam z jej słów że przywiezie mi rower, którego tu nie ma, ale ponieważ tego pewna nie jestem to zostawiam temat do czasu późniejszego. Wieczorem położywszy babcię złapałam sticka, bon i doładowałam konto. Jakież było moje rozczarowanie gdy okazało się że nie mam zasięgu... :( Obeszłam z laptopem cały dom, nawet na dwór wyszłam, nic z tego. Tak się nastawiłam wcześniej na rozmowę przez skypa że aż się popłakałam. Wzięłam telefon, zadzwoniłam do domu, chwilę pogadałam z rodzinką i poszłam spać żeby złapać snu ile się da. Na drugi dzień mieliśmy jechać do córki. Wyjechaliśmy jakoś przed 10.00 i dziadek obrał kierunek na Passau, potem dopiero gdzieś odbił. Nie bardzo zwracałam uwagę na to gdzie jedziemy, pochłonięta widokami za oknem. Kocham góry, uwielbiam na nie włazić, a jak się nie da włazić to chociaż patrzeć. Jechaliśmy przez cudowną krainę i nie wiedziałam w którą stronę obracać głowę ;)))
Na miejscu okazało się że nie mam za wiele do roboty przy babci, bo rodzina na wyścigi odgadywała jej życzenia i nawet do wc z nią chodzili. Dostałam wychodne i dogadałam się z córką że idę w plener, a jak mi puści „strzałkę” to wracam. Daleko nie zamierzałam się zapuszczać, idąc sama i nie znając terenu okazałabym się denną kretynką, ale jakiś tam odcinek mogłam sobie pozwalać. Boże, jak tam pięknie!!! Moje szaleństwo trwało prawie trzy godziny, obeszłam dość spory kawałek i żałowałam że nie mogę tych gór zabrać ze sobą ;)
Następnego dnia do dziadków wpadł inny syn, potem synowa z rowerem i pytaniem na ustach - jak tam internet. Powiedziałam i syn przyniósł mi taką jakby antenkę z kablem do którego przyłączyłam sticka. Tym razem dom obszedł ów syn i był niezmiernie zaskoczony dlaczego u licha nie chce działać... Chyba będzie trzeba się na dobre pożegnać z netem na szteli... Niemniej syn stwierdził że coś trzeba tym zrobić, nie sprecyzował jednakże - co. Pożyjemy, zobaczymy...
22 marca 2014 12:06 / 23 osobom podoba się ten post
OBŁĘD CZYLI ZAGRANIA DZIADKA.

Krótko, ale napiszę, choć nie bardzo wiem jak zacząć. Może od tego że wiem już dlaczego moja poprzedniczka wytrzymała tu tylko 3 tygodnie zamiast 3 miesiące. Ona się zwyczajnie wystraszyła, a dodatkowe atrakcje w postaci nieprzespanych nocy pomogły...
Ja wiem że takie przerywane spanie nic nie jest warte, organizm nie tylko nie wypoczywa, ale wręcz bardziej się męczy. Coś z tym trzeba zrobić, może pogadam na temat pampersów... Od kilku dni (właściwie nocy) śnią mi się takie koszmary że budzę się z krzykiem albo płaczem. Za każdym razem jestem spocona jak szczur i zapłakana. I tak po kilka razy jednej nocy. Potrzebuję choć jednej nocy przespanej normalnie, bo zwariuję. Muszę porozmawiać z którymś synem albo synową.
Ale wracając do tematu.....
Dziadek ma takie zagrania że należałoby spuścić mu porządne manto. Oczywiście mówię w przenośni, ale syn był bliski zrobić to rzeczywiście. Zeszłam któregoś dnia po południu na dół i widzę że babcia płacze. Myślałam że może smutek ją dopadł i chciałam ją pocieszyć, choć pocieszać osobę w jej stanie jest dość trudno. Poprosiła mnie żebym podała jej telefon, wystukała z pamięci numer, krótką chwile porozmawiała z kimś popłakując i rozłączyła się. Dziadek w kuchni czytał gazetę i przedrzeźniał ją. Za niecałą godzinę przyjechał syn z żoną i zaczęło się piekło. Dziadek wrzeszczał swoje, syn swoje, synowa uspokajała babcię która wpadła w jakiś stupor a ja nie bardzo wiedziałam co w tym wszystkim robię więc poszłam do siebie. Po jakimś czasie przyszła synowa i poprosiła mnie na dół, a syn wyprosił mnie na dwór. Wystraszyłam się że może ja coś zrobiłam nie tak i próbowałam sobie przypomnieć ewentualną wpadkę, a syn zapalił i zaczął mnie informować co się stało. Otóż dziadek uderzył babcię w twarz i to dość mocno, jak obudziła się po poobiedniej drzemce. Ponoć zawsze był raptusem i bywało że wpadał w ciężką furię, ale dawno nic się takiego nie działo, a teraz od pewnego czasu dostaje kota. Jego złość skierowana jest wyłącznie przeciw babcinej nieporadności, ale czasem nie trzeba wiele żeby się rozszerzyło. W związku z tym dziadek powinien dostawać tabletki na wyciszenie, a on twierdzi że nic mu nie jest i to oni chcą z niego zrobić wariata. I problem się tylko powiększa.
Na razie ja jeszcze się nie boję, ale kto wie co może się wydarzyć? Dziadek z natury jest mruk i ciężko z niego coś wydobyć, charakter sprzyja rozwojowi ewentualnej choroby...
Mam w drzwiach klucz, zawsze to jakaś pociecha...
Ale nie da się ukryć że przeszło mi przez myśl czy by nie szukać potem innej szteli?...
W każdym razie dziadek poszedł spać nie zrobiwszy kolacji (sam też nie jadł).
Następnego dnia rano zbuntowany i obrażony na cały świat nie zrobił śniadania, olał wszystko i wyszedł z domu, po czym wrócił dopiero jak babcia spała. Zrobiłam śniadanie, to nie problem, obiad był z dnia poprzedniego - dość skromne porcje, wobec czego wkur...zyłam się i podzieliłam to nie na 3 porcje a na dwie i zjadłyśmy to same. Dziadek wrócił i palnęłam mu informację, że ja NIE gotuję bo mi za to nie płaci, jestem dla babci, jego fochy mnie nie interesują ale to był pierwszy i ostatni raz kiedy zrobiłam coś za niego. Następnym razem nie zrobię, za to zadzwonię do synowej.
Trochę odważnie wyskoczyłam, ale na samą myśl jak można uderzyć kobietę lat 80, w dodatku niewidomą i niedosłyszącą dostawałam furii w środku. Ledwo to powiedziałam - przeraziłam się sama siebie i tej mojej - pożal się Boże - odwagi, bo pewnie zaraz jeszcze mi się oberwie w jakiś sposób :/
O dziwo – dziadek spasował i poszedł sobie zrobić jedzenie a potem jakoś się rozeszło po kościach.
Ciekawa jestem jak będzie dalej...
22 marca 2014 12:17 / 5 osobom podoba się ten post
Lili, dobrze zrobiłaś. Nic sie go nie bój, to pewnie taki damski bokser ten dziad. Nic dla niego nie gotuj itp, a jak cos, to dzwoń po rodzinę. Może syn mu w końcu przyłoży z liścia .
22 marca 2014 12:31 / 12 osobom podoba się ten post
Na razie muszę zabrać stąd moje szanowne siedzisko i pojechać w pewne miejsce, ale wieczorem ciąg dalszy. Widzę że czytacie te moje wypociny i cieszę się że nie pisałam tego na darmo, bo samo pisanie pomagało mi nie myśleć o braku kontaktu z bliskimi. Dobrego dnia wszystkim!!!
22 marca 2014 12:42 / 2 osobom podoba się ten post
Lili

Na razie muszę zabrać stąd moje szanowne siedzisko i pojechać w pewne miejsce, ale wieczorem ciąg dalszy. Widzę że czytacie te moje wypociny i cieszę się że nie pisałam tego na darmo, bo samo pisanie pomagało mi nie myśleć o braku kontaktu z bliskimi. Dobrego dnia wszystkim!!!

Czytamy,czytamy masz dar opowiadania. :)
A z dziadkiem zrobiłas dobrze,myślisz,ze on się Ciebie nie boi? Nie zna Cię ,pewnie tez obawia się ,ze oberwie od Ciebie he,he
22 marca 2014 13:21 / 3 osobom podoba się ten post
Mycha

Chyba zacznę mojego dziadka kochać ;-)) Ja bym coś z tym dzwonkiem zrobiła, masakra !!
Witaj nam Lili. Fajnie że piszesz. To bardzo dobra lekcja dla nas.

Ja moją babcię już w ubiegłym roku pokochałam i szczerze jej życzę stu lat życia ze mną w tle, chyba że los albo agencja zrządzą inaczej.
22 marca 2014 13:44 / 1 osobie podoba się ten post
Lili

Na razie muszę zabrać stąd moje szanowne siedzisko i pojechać w pewne miejsce, ale wieczorem ciąg dalszy. Widzę że czytacie te moje wypociny i cieszę się że nie pisałam tego na darmo, bo samo pisanie pomagało mi nie myśleć o braku kontaktu z bliskimi. Dobrego dnia wszystkim!!!

czesc Lili super pisz nadal!!!!czekam na ciag dalszy!!!pozdrawiam
22 marca 2014 14:04 / 1 osobie podoba się ten post
hej,pisz nadal,niecierpliwie czekam na ciag dalszy,pozdrowionka
22 marca 2014 16:15 / 3 osobom podoba się ten post
Lili

Na razie muszę zabrać stąd moje szanowne siedzisko i pojechać w pewne miejsce, ale wieczorem ciąg dalszy. Widzę że czytacie te moje wypociny i cieszę się że nie pisałam tego na darmo, bo samo pisanie pomagało mi nie myśleć o braku kontaktu z bliskimi. Dobrego dnia wszystkim!!!

Pewnie, że czytamy !!!  Nawet się wczuwamy ;-)))  
22 marca 2014 16:25 / 2 osobom podoba się ten post
Czytam z wielkim zainteresowaniem i wypiekami na twarzy, Lili :) Pisz dalej, świetnie piszesz!
22 marca 2014 21:49 / 21 osobom podoba się ten post
ROZPACZ NA ODLEGŁOŚĆ.
 
Boże, za jakie grzechy pytam, co chwilę tak obrywam po uszach??? Czy naprawdę moje życie musi wyglądać jak wirowanie na diabelskim młynie???
Zadzwoniłam w piątek do domu. Jakoś tak nie za wyraźnie ze mną gadali, nie mogłam dociec co jest. Znam moją rodzinkę na tyle dobrze że nie byli w stanie wcisnąć mi kitu. Okazało się że mój starszy syn jest chory, już od kilku dni, a tego ranka znacznie się pogorszyło. Nasza lekarka (kobieta w pełni godna zaufania, która naprawdę to co robi – robi wspaniale) nie bardzo wiedziała co mu może być, bo objawy dość niejednoznaczne. Leczenie bez żadnego odzewu, ból coraz większy, syn nie jest w stanie nawet zmienić pozycji z leżącej na wznak do leżącej na boku, nie wspominając o siadaniu, do tego jeszcze oczy go bolą. O chodzeniu samodzielnie po domu nawet nie było mowy. Zleciła leczenie, wypisała leki i podpowiedziała żeby pojechać z nim na zmierzenie ciśnienia wewnątrz-gałkowego. Tato zawiózł go do Opola i okazało się że wizyta u okulisty dopiero na sierpień... Znalazł optyka gdzie można było to ciśnienie zmierzyć i okazało się że jest podwyższone, przy czym w jednym oku znacznie bardziej niż w drugim, w związku z tym na poniedziałek już sobie tato zakodował w pamięci zasuwać znów do lekarza z tymi wynikami. W sobotę chodziłam trochę jak nakręcona lalka, co zadzwoniłam to nikt nie odbierał. Dopiero wieczorem mama odebrała telefon i już bez żadnych wstępów powiedziała że młody jest w szpitalu i stan bardzo poważny. Przez głowę przeleciało mi tak z pół setki chorób możliwych przy takich objawach, ale Bóg mi świadkiem że to co usłyszałam do łba mi nie przyszło... Junior od samego rana tak źle się czuł że nie był w stanie zrobić nawet kilku kroków w łazience do kibelka (do łazienki go niemal nieśli), leciał przez ręce mokry, rozpalony i półprzytomny. Zawieźli go najpierw do jednego szpitala, tam zrobili na cito krew i mocz po czym odesłali w trybie przyspieszonym i w pozycji leżącej do szpitala neurologicznego. Tam zrobili punkcję i TK, po czym odesłali do wojewódzkiego z podejrzeniem tętniaka w mózgu... Położyli go na odizolowanej aseptycznej części dla bezpieczeństwa, zlecili kolejne badania i kazali uzbroić się w cierpliwość i czekać... Co to jest cierpliwość w takiej sytuacji??? Nie patrzyłam nawet która jest godzina, wysłałam sms-a do synowej, drugiego do KO, następnie zadzwoniłam do faceta, który od pewnego czasu aspirował do miana "mojego faceta", pytając czy mógłby po mnie przyjechać i zawieźć mnie do Polski, za paliwo zwrot (był w tym czasie u szwagierki pod Monachium, czyli około 70 km ode mnie), po czym usłyszałam lawinę wykrętów i stwierdzenie że może lepiej niech mój tato po mnie przyjedzie... Tato - starszy człowiek, schorowany sam z siebie mało zawału ze strachu o Juniora nie dostaje, a ja go będę narażać na drogę 800 km w jedną stronę, przy czym przecież tylko on w tej chwili ma w domu możliwość szybkiego dotarcia do szpitala do mojego dziecka. A moja mama też ledwo żywa... Nawet nie dyskutowałam o tym - bo przecież wiedział jaka sytuacja - tylko zadzwoniłam do przewoźnika z pytaniem o najszybszy możliwy transport. Usłyszałam - w środę. Boże!!! Niemal błagałam go żeby coś mi pomógł znaleźć i znalazł. Dobry człowiek z tego Darka. Mimo że już wstępnie załatwiłam te parę spraw - noc i tak miałam z głowy. W niedzielę od rana wisiałam na telefonie, mimo wszystko przecież nie wyjadę zostawiając babcię samą. Nie było problemu, przyjechał syn z synową, wypłakałam się jej, kazała mi się pakować i jechać pierwszym transportem. Przysięgam że teraz jak się zastanawiam nad tym, to nie wiem kiedy ja mówiłam o pampersach na noc dla babci, w każdym razie synowa stwierdziła że dawno powinna o tym pomyśleć i zapisała sobie moje podpowiedzi, jakie będą najlepsze. W międzyczasie dzwoniła do mnie KO, dopadła moją stałą zmienniczkę (która w Bubach jeszcze nie była) i ugadała się z nią że przyjedzie jak najszybciej. Ponieważ moja Danusia dojedzie dopiero na środę, syn postanowił zabrać babcię na te trzy dni do siebie do Landshut. W poniedziałek pod wieczór wsiadłam do busa i modliłam się chyba całą drogę, bo z samej jazdy nic nie pamiętam, ale te modlitwy to też jakoś mi się rwały...
22 marca 2014 21:53 / 1 osobie podoba się ten post
Narrrreszcie się doczekałam :):)
Co dalej???
22 marca 2014 22:00
braklo mi slow......
23 marca 2014 06:46 / 2 osobom podoba się ten post
Lili

ROZPACZ NA ODLEGŁOŚĆ.
 
Boże, za jakie grzechy pytam, co chwilę tak obrywam po uszach??? Czy naprawdę moje życie musi wyglądać jak wirowanie na diabelskim młynie???
Zadzwoniłam w piątek do domu. Jakoś tak nie za wyraźnie ze mną gadali, nie mogłam dociec co jest. Znam moją rodzinkę na tyle dobrze że nie byli w stanie wcisnąć mi kitu. Okazało się że mój starszy syn jest chory, już od kilku dni, a tego ranka znacznie się pogorszyło. Nasza lekarka (kobieta w pełni godna zaufania, która naprawdę to co robi – robi wspaniale) nie bardzo wiedziała co mu może być, bo objawy dość niejednoznaczne. Leczenie bez żadnego odzewu, ból coraz większy, syn nie jest w stanie nawet zmienić pozycji z leżącej na wznak do leżącej na boku, nie wspominając o siadaniu, do tego jeszcze oczy go bolą. O chodzeniu samodzielnie po domu nawet nie było mowy. Zleciła leczenie, wypisała leki i podpowiedziała żeby pojechać z nim na zmierzenie ciśnienia wewnątrz-gałkowego. Tato zawiózł go do Opola i okazało się że wizyta u okulisty dopiero na sierpień... Znalazł optyka gdzie można było to ciśnienie zmierzyć i okazało się że jest podwyższone, przy czym w jednym oku znacznie bardziej niż w drugim, w związku z tym na poniedziałek już sobie tato zakodował w pamięci zasuwać znów do lekarza z tymi wynikami. W sobotę chodziłam trochę jak nakręcona lalka, co zadzwoniłam to nikt nie odbierał. Dopiero wieczorem mama odebrała telefon i już bez żadnych wstępów powiedziała że młody jest w szpitalu i stan bardzo poważny. Przez głowę przeleciało mi tak z pół setki chorób możliwych przy takich objawach, ale Bóg mi świadkiem że to co usłyszałam do łba mi nie przyszło... Junior od samego rana tak źle się czuł że nie był w stanie zrobić nawet kilku kroków w łazience do kibelka (do łazienki go niemal nieśli), leciał przez ręce mokry, rozpalony i półprzytomny. Zawieźli go najpierw do jednego szpitala, tam zrobili na cito krew i mocz po czym odesłali w trybie przyspieszonym i w pozycji leżącej do szpitala neurologicznego. Tam zrobili punkcję i TK, po czym odesłali do wojewódzkiego z podejrzeniem tętniaka w mózgu... Położyli go na odizolowanej aseptycznej części dla bezpieczeństwa, zlecili kolejne badania i kazali uzbroić się w cierpliwość i czekać... Co to jest cierpliwość w takiej sytuacji??? Nie patrzyłam nawet która jest godzina, wysłałam sms-a do synowej, drugiego do KO, następnie zadzwoniłam do faceta, który od pewnego czasu aspirował do miana "mojego faceta", pytając czy mógłby po mnie przyjechać i zawieźć mnie do Polski, za paliwo zwrot (był w tym czasie u szwagierki pod Monachium, czyli około 70 km ode mnie), po czym usłyszałam lawinę wykrętów i stwierdzenie że może lepiej niech mój tato po mnie przyjedzie... Tato - starszy człowiek, schorowany sam z siebie mało zawału ze strachu o Juniora nie dostaje, a ja go będę narażać na drogę 800 km w jedną stronę, przy czym przecież tylko on w tej chwili ma w domu możliwość szybkiego dotarcia do szpitala do mojego dziecka. A moja mama też ledwo żywa... Nawet nie dyskutowałam o tym - bo przecież wiedział jaka sytuacja - tylko zadzwoniłam do przewoźnika z pytaniem o najszybszy możliwy transport. Usłyszałam - w środę. Boże!!! Niemal błagałam go żeby coś mi pomógł znaleźć i znalazł. Dobry człowiek z tego Darka. Mimo że już wstępnie załatwiłam te parę spraw - noc i tak miałam z głowy. W niedzielę od rana wisiałam na telefonie, mimo wszystko przecież nie wyjadę zostawiając babcię samą. Nie było problemu, przyjechał syn z synową, wypłakałam się jej, kazała mi się pakować i jechać pierwszym transportem. Przysięgam że teraz jak się zastanawiam nad tym, to nie wiem kiedy ja mówiłam o pampersach na noc dla babci, w każdym razie synowa stwierdziła że dawno powinna o tym pomyśleć i zapisała sobie moje podpowiedzi, jakie będą najlepsze. W międzyczasie dzwoniła do mnie KO, dopadła moją stałą zmienniczkę (która w Bubach jeszcze nie była) i ugadała się z nią że przyjedzie jak najszybciej. Ponieważ moja Danusia dojedzie dopiero na środę, syn postanowił zabrać babcię na te trzy dni do siebie do Landshut. W poniedziałek pod wieczór wsiadłam do busa i modliłam się chyba całą drogę, bo z samej jazdy nic nie pamiętam, ale te modlitwy to też jakoś mi się rwały...

moja Kochana krajanko napisz koniecznie czy wszystko się ułożyło ???? pozdrawiam serdecznie
23 marca 2014 07:07 / 4 osobom podoba się ten post
fiber39

moja Kochana krajanko napisz koniecznie czy wszystko się ułożyło ???? pozdrawiam serdecznie

 Fajnie się czyta wspomnienia dziewczyn , ale nie podpinajcie się pod długachne posty . Zawsze mam nadzieję , że któraś z dziewczyn już nowy "odcinek " wklepała , a tu lipa ....Lili , Asik , Helly , Kasia  pieknie , ciekawie piszą , po co mamy się wciskać w ich tematy ....Albo króciutki post , albo plusik i wystarczy a nie edytujmy już postów autorek danego wątku .... To nie było osobiście tylko do Ciebie , bez urazy ....))))))))))