(*) Te dwa zdjecia zrobiłam po moim powrocie na czubek góry :))
Czasem w góre czasem w dół...
Jestem juz prawie na wylocie. Za dwa tygodnie będe w domu. Jakos...jakoś trudno mi w to uwierzyc...doprawdy. Juz tak sie "zasiedziałam" ze zaczynam wątpic ze mialam inne życie...czuję jakbym tu byla od zawsze. "Żasiedziałam" - hmmm...smiechu warte. Toz ja latam, biegam, krece sie czasem w kólko w zalezności od tego w którą stronę "zawieje" pani Danke. Pani Danke wyraźnie lepiej sie czuje i jest coraz bardziej...absorbująca. Tzn ja jestem zaabsorbowana przez panią Danke. Bo generalnie to ona siedzi i wydaje polecenia a ja biegam. I tu jest ten haczyk...przypominam sobie rozmowe z Rozi:
- Mama jest najważniejsza, ważniejsza od odkurzania czy sprzatania. Rob to co mama ci powie.
No to robie!!! Cała mase dziwnych rzeczy, robie wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi. Czasem az mnie skręca...ale ...pani Danke jest najwazniejsza.
Zaczyna sie robic ładna pogoda i pani Danke coraz dłuzej przesiaduje na werandzie. Weranda jest oszklona i kiedy słonce świeci to ją ogrzewa. Pani Danke siedzi na wersalce i...patrzy. Patrzy i siedzi...I w tym patrzeniu ma ostatnio największe upodobanie. Niby nic jeszcze nie ma...pierwsze kwiatki trawa...ale pani Danke uwielbia swój ogród a przede wszystkim swoje róze. Na razie tylko patyki wystające z ziemi ale pani Danke sie nimi zachwyca. No i oczywiście pelargonie...
Mój Boże! Maria sie tak napracowała. Poprzycinała, poprzesadzała. Pol dnia jej to zajęło. I co?! Pani Danke kazała(!) mi podlewac...i dyngerować...codziennie. Biedne pelargonie nie wytrzymały takiej dawki poweru i najnormalniej ...zmarniały. Popaliłam - na rozkaz- biedne roślinki. Nic nie pomogły moje persfazje że nie mozna codziennie, że tam napisano jak często...jak do ściany. Pani Danke wie lepiej bo to jej dynger i jej pelargonie. Teraz pani Danke siedzi na werandzie i wyrzeka jak to Maria zmarnowała jej pelargonie. Tak mi sie Marii żal zrobiło bo to ja je załatwiłam, ze chciałam głowe połozyc na stołku i powiedziec pani Danke:
- Tnij kobieto bo to moja wina a nie Marii.
Oczywiście jak przyjechała Rozi to pani Danke w lament wielki uderzyła że Rozi pojechała do miasta i zakupila nowe pelargonie i posadziła w miejsce starych. Pięknie sie zrobiło na werandzie. I piekne chwile mialam...całe trzy dni :) Bo pani Danke siedziała, patrzyła i zachwycała sie ...i Durchfall sie zachwycał na pewno też bo z tego zachwytu go zatkalo...
Ale...życie sie dalej toczy :) Po fazie zachwytów przyszla proza ...i Dünger ....
Biedne kwiatki dlugo nie pociągną...
Dzis przyjechała Rozi i od progu zapowiedziała że przyjedzie koordynator...pan R. Rozi przykleila karteczkę przy dzwonku do drzwi żeby zapukał a nie dzwonił. Kiedy pani danke poszła na poobiednią drzemkę punktualnie o 13tej zjawil sie pan R. Przywiózł mi wydrukowany bilet na autobus. Weszlismy do salonu, podałam kawe i sobie siedze a Rozi i pan R. rozmawiają. Niewiele z tej rozmowy rozumiem ale często powtarzaja nazwe mojej firmy. Zaczełam sie dziwnie czuc i walsnie chciałam powiedziec że schodze do siebie kiedy Rozi powiedziaal do mnie:
- Jak chcesz to wyjdź sobie na spacer na dwie godziny. Jak mama wstanie to sie nią zajmę.
Ludzie, no nie...na uszy mi chyba padło. Juz chcialam żeby powtórzyła ale byłoby to niegrzeczne. To chyba pokazówka była ale co tam...mam wolne od...zaraz kiedy?...Od Bożego Narodzenia!. Alleluja! A pan R. powiedzial że po mnie przyjedzie i zostawia mi adres mailowy i jak bede miała wracac to najpierw do niego mam napisac. A Rozi co mnie odprowadziła do drzwi powiedziala szeptem: -
- R. jest bardzo ważną osobą.
No jasne że ważną - myslę - Tylko bardzo ważne osobistości troszcza sie o opiekunki osób starszych. Ale...zapamietam to.
Wyszlam na ulice. Słoneczko, ptaszki spiewaja, powietrze cudowne...jak zwykle nikogo na ulicy i sobie maszeruje. Postanowilam że bede dzis skręcac tylko w lewo...i ta niezwykła metodą znalazłam skrót do kościoła i...schody. Matko! Czemu ja wczesniej o tych schodach nie wiedziałam! O ilez łatwiej by mi było z zakupami. No tak...lepiej późno niz wcale. Schodze tymi schodami w dół i stanęłam tak w połowie drogi. Popatrzyłąm w dół, potem w górę...Jak w życiu- myslę- raz w góre do gwiazd a raz w dół...w przepaść...
Tak stojąc doszłam do wniosku że to dobre miejsce gdzie teraz jestem...po środku...i myśle ze w 50% ode mnie zależy czy zacznę sie wspinac czy spadać....