To był długi dzień. Przedpołudnie,po śniadaniu,na wysokich obrotach. Pobiegłam do Aldika na małe zakupy,żebym do poniedziałku włącznie miała z czego gotować, później szykowanie seniorki do wyjścia i karnawałowego spotkania ze znajomymi. Trochę stresu,bo warkoczyki zaplotlam pdp nie takie jakich oczekiwała,więc poprawki,w końcu odpuściłam i powiedziałam,że pójdzie z rozpuszczonymi włosami. Opaska indiańska na głowę,duży naszyjnik na klatę,mocniejszy makijaż i wystarczy. Szczęśliwa nie była,ale kiedy znajomi komplementowali Jej wygląd,to i uśmiech szczęścia w oczach się pojawił

. Dla mnie na prysznic, umycie włosów i jakiś lekki makijaż zostało...40 minut

. Wszystko więc ekspresowo,przyjaciolka pdp pożyczyła mi nawet fajną, indiańską katanę i pomaszerowałyśmy. Najpierw długa przejażdżka przez deptak pełen przebierańców, oczekujących na Zug czyli paradę karnawałową,później popatrzyłyśmy na pochód i łowców słodyczy i dotarłyśmy do lokalu,w którym umówione byłyśmy ze znajomymi. Seniorka fanka karnawałowych atrakcji nawet nie narzekała na zimno,ja zmarzłam. I chyba byłam jedyną osobą, która rozgrzewała się herbatą

. Kölsch łał się strumieniami i,patrząc na tych rozbawionych ludzi w rytmie muzyki,zaczął mi się nastrój udzielać

. Nawet na lampkę primitivo sobie pozwoliłam,żeby seniorkę zadowolić,bo jak to,karnawał a ja żadnych trunków

. Wbrew moim obawom,było przyjemnie i nawet nie bardzo męcząco. Zjadłyśmy jakieś buły z kiełbasą, później chilli ,żeby już nic nie szykować,i ok 20-tej dotarłyśmy do domu. I odetchnęłam z ulgą ,że już dzień się kończy