27 maja 2014 20:11 / 6 osobom podoba się ten post
Jak ja kocham moje dziecko... ;) Rano budzi mnie i mówi: mamusia, może pojechalibyśmy złożyć moje papiery do szkoły? Na to ja zaskoczona: To jeszcze ich nie złożyłeś??? No nie... :( Ech... No dobra, zwlekłam się o 7.15 z wyrka bo trzeba dziecku pomóc. Zjadłam śniadanie, wypiłam kawę- pierwszy telefon. Z Urzędu Gminy - mam przyjechać bo Szefowa wypisuje delegacje i potrzebuje tam mojego podpisu z racji pełnionej funkcji. Pojechałam a w tym czasie młodzieniec miał za zadanie przygotować sobie wszystko co będzie potrzebne. Zabawiłam z pół godziny, wychodzę - komórka dzwoni. Agencja nr 1. "Witam panią, dzwonię żeby przypomnieć że rodzina dziś za dwie - max. trzy godziny da odpowiedź, ale wstępnie są bardzo zainteresowani, bla bla bla, jeszcze się odezwiemy" Dojechałam do domu - telefon. Ze szkoły -bo młody zapomniał wziąć świstki z kwotą za obiady a trzeba za nie zapłacić. Wsiadłam na rower i z powrotem wio. Zapłaciłam, wróciłam mokra jak szczur bo gorąco jak na Saharze, zdążyłam jeszcze wejść do wc - telefon. Agencja nr 2. "Dzień dobry, mamy potwierdzenie pani referencji, są bardzo pozytywne (Z Moosburga - moja "świąteczna stella"), już czekamy na potwierdzenie, jedno pytanie: bla bla bla, do usłyszenia!" Chwila ciszy, młody się ogarnął, dopytuje mnie o tysiąc rzeczy związanych ze szkołą, logowaniem, uparcie chce jechać prawie 60 km, tam mu będzie dobrze i już. Zdążyłam założyć buty - telefon. Agencja nr 2. " Pani Liliano, mamy decyzję rodziny, zaakceptowali panią, wyjazd w czwartek wieczorem albo w piątek rano, jeszcze podam szczegóły." Choroba, mam mało czasu! Wyjechaliśmy - przed Opolem telefon. Zadzwoniła Fiber i byłam bardzo niepocieszona że nie zdążymy się spotkać :( Pogadałyśmy trochę ale wiadomo jak to przez telefon... Dojeżdżamy na miejsce - telefon. Agencja nr 1. "Mamy zgodę rodziny, to co, ustalamy szczegóły?" Kula w gardle: "Dziękuję serdecznie ale nie będę mogła teraz skorzystać, mam ofertę która bardziej mi odpowiada." Pani była nieco zawiedziona ale grzecznie się pożegnałyśmy i jakoś z tego wybrnęłam. W tym momencie rozpętała się burza z piorunami i waliły gdzieś bardzo blisko, bo tylko suche trzaski było słychać. Ulewa - wycieraczki nie nadążyły zbierać wody. I do tego oczywiście mój telefon... Wysłali umowę na maila. Potem jeszcze buty synkowi kupiłam, odebrałam kolejne pięć telefonów i zastanawiałam się kiedy się wreszcie zaraza rozładuje... :)))
Już wracając zatrzymaliśmy się w Tesco. Tatuś wszedł z wnusiem po nabiał, a ja zostałam na parkingu zapalić i jakieś wyjeżdżające małżeństwo cofając wlepiło mi swój kuper w przedni zderzak... Nie powtórzę tego co poleciało w powietrze... Ponad pół godziny w plecy! Wróciłam do domu i z tego wszystkiego nawet nie mam siły na pakowanie. Wierzycie w to? Ale trzeba się jednak ruszyć, więc idę. Jutro jeszcze tu do Was zajrzę, a potem to będzie co ma być. Net na stelli POWINIEN być! Będę tam pierwszą opiekunką.
A szkoła - no cóż, po szczegółowych debatach 120 km później Junior stwierdził że ma jeszcze kilka dni na ostateczną decyzję i to jednak nie jest to czego chce... Nie mógł mi tego powiedzieć rano??? :)))