A ja myślę, że Niemcy jak biorą opiekunkę to myślą, że sprawa załatwiona. Cisnie mi się na usta słowo: nie myślą. Moja dobra koleżanka z ogromnym bagażem opiekunkowych przeżyć i długoletnim stażem pojechała ostatnio *prywatnie* na sztelę. Zastała babcię już z jedną raną, a przez okres 3 tygodni babcia dorobiła się dodatkowo jeszcze 2 ran. Ona oczywiście tych ran opatrywać nie chciała. Cóż, w końcu rodzina postawiła ją pod ścianę mówiąc, że albo będzie to robić, albo ma jechać do Polski, bo oni nie mają czasu codziennie opatrywać matczynych ran. Dziewczyna MĄDRa powiedziała ok, zadzwoniła po busa i podziękowała za pracę mówiąc, że od tego jest Pflegedienst, a ona jest zufrieden und glueckich, dass sie nach Hause faehrt.......
Niestety jej poprzedniczki opatrywały rany. Bez komentarza.
Niewiele osób stać na tak dojrzałą decyzję i powiedzenie wprost rodzinie co się myśli....Sama uczę się odpowiedniego postępowania i radzenia ze stresem, choć powinnam teoretycznie mieć łatwiej, bo mówię płynnie po niemiecku, a moja koleżanka bdb komunikatywnym, tzn większość rozumie, a mówi to, co potrzebuje i nie widzi potrzeby dalszej nauki.
Kiedyś się jej dziwiłam, że nie uczy się dalej, dziś po 2 latach w zawodzie wiem dlaczego. Po prostu tutaj człowiek tępieje.
Ostatnio myślałam, jak to jest, że będąc na urlopie w Polsce, pomimo tylu spraw na głowie i tej całej bieganiny, wieczorem zawsze znajdę choćby pół godziny czasu, żeby poczytać książkę, bo lubię, a tutaj, choć mam dużo czasu tak trudno mi się skupić?
Mam dziadków, którzy twierdzą, że jestem dla nich *fast die dritte Tochter*...........Ale to fast robi różnicę, i to dużą.......Popełniłam gafę, i to dużą, że nie doczytałam, że nalezy mi się jeden dzień w miesiącu wolny. Efekt: przez 3 miesiące letnie miałam tylko jeden dzień wolny, wieczorem też nie mogłam się iść trochę poszwędać, siedziałam w mojej klatce, oni sobie wentylator postawili, ale o trzeciej córce zapomnieli............Nie, nie żalę się, od tego jest inny dział. Ostatnio po prostu spadły mi z oczu różowe okulary, świata zbawiać nie chcę, a jeśli będę chcieć nieść innym pomoc, to pójdę na jakiś wolontariat w Polsce. Ta praca nauczyła mnie chłodnej kalkulacji, że to tylko i wyłącznie praca, jak i inne. Nasze obowiązki mamy wyszczególnione w umowach i................nic poza tym nie zamierzam z siebie dawać.
Bo nie jestem psem i nie mam zamiaru być nikomu wierną do końca życia czy to mojego czy moich podopiecznych. I muszę przyznać, że łatwiej mi jest tutaj zyć z takim to oto nastawieniem.
Dodam, że wredna nie jestem, moje dziadki mają wszystko podstawione pod nos, ale takich komentarzy sobie nie życzę. Jak babka raz porosiła mnie o mój nr tel polskiego gdyby chcieli do mnie zadzwonić w czasie mojego urlpu w domu, to jej uprzejmie i stanowczo wyjaśniłam, że dostaną ode mnie maila, że szczęśliwie dotarłam do domu, ale nie życzę sobie telefonowania. Bo w domu jestem krótko, a mam rodzinę i przyjaciół dla których chcę mieć czas, a oni mają 2 opiekunkę i od rozwiązywania jakichkolwiek problemów jest firma, która za to kasę bierze...............Kropka.....Przestałam chodzić i się pytać, czy mogę tutaj wrócić, firmie powiedziałam., że chcę po 6 tygodniowej przerwie wrócić do pracy, ok odpowiedzieli 2 tyg wcześniej zaczniemy o tym rozmawiać.
Nauczyłam się krótko i zwięźle mówić i wyrażać moje opinie lub moje oczekiwania. Wszystko pt albo mnie chcecie, albo mogę sobie czegoś innego poszukać......Któregoś ranka obudziłam się, otwarłam oczy i pomyślałam, że wyczerpałam limit moich nerwów na nastę pne kilka lat. Trudno w tej pracy odreagować, jeszcze trudniej nauczyć się radzenia ze stresem, ale przynajmniej chłodne myślenie i kalkulacja pomaga przetrwać w opiekunkowej dżungli.......
Nie jestem wyprana z uczuć ani zimną s................Dalej mam współczucie i zrozumienie dla chorób i starości. Ale tylko w rozsądnych granicach. Nie chcę być ciągle psychicznie wykorzystywana i myślę, że to jedna z pierwszych rzeczy, które my opiekunki musimy się nauczyć. Że przyjeżdżamy opiekować się starymi, schoroweanymi osobami, które potrzebują nas. Że każda rzecz i uczucia również muszą mieścić się w jakiś granicach........Bo inaczej ta praca jest psychicznie nie do wytrzymania.
Ja sama mogłabym podpisać się pod Dziennikiem Zofii. Jest to w moim odczuciu ciekawy zbiór odczuć inteligentnej, wrażliwej kobiety, którą los (czytaj agencja) rzuciła na pożarcie trudnej pacjenki. Łatwiej nauczyć się zawodu, jeśli trafi się na miła, niewymagającą staruszkę, trudniej zapłacić *frycowe*.
Ale my pracujemy z żywymi ludźmi , każdy przypadek jest inny jak i również opiekunka..............Ciągle się uczę i pewnie uczyć się będę do końca mojej *opiekunkowej kariery*. Może i mój tok myslenia i postępowania jest dla niektóych osób nie do zrozumienia, ale przynajmniej ppmaga mi znieść to trudne życie i pacę. Wrażliwość w tym zawodzie trzeba trzymać w cuglach. I trzeba się nauczyć w odpowiednich momentach, albo te cugle popuszczać, albo zaciągać.
Zosiu, życzę Ci więcej szczęścia na następnej szteli. Mam nadzieję, że ta praca nie zabierze Ci tej Twojej wrażliwości, którą wiele z nas z zapartym tchem czekało na następnym odcinek Twej opowieści. Szkoda, że nie każdy z nas umie opowiedzieć swoją historię i odczucia i uczucia, które wiecznie gdzieś w nas buzują i pulsują.......Ale dziękuję za piękną opowieść................o zwykłych Polkach - Opiekunkach, które same muszą się jednak nauczyć swojego zawodu...........trudnego, niewdzięcznego, odbierającego nie raz radość życia............