06 lutego 2014 14:34 / 5 osobom podoba się ten post
26 listopada – dzień dziewiąty
Strasznie ta pustynia nas wymęczyła. Całe szczęście jesteśmy już w Fezie i tutaj na spokojnie 2 dni spędzimy. Wczoraj wieczorem na Saharze poobserwowaliśmy gwiazdy, były niesamowite, tylu gwiazd i tak blisko nas jeszcze w życiu nie widziałam. Dobrze było widać Drogę Mleczną, ale strasznie zimno było, wiało, więc szybko ułożyliśmy się do snu. Berber naprzynosił nam kocy, zamknął nas (kocem) w namiocie i zostaliśmy sami. Trochę to trwało, zanim troszeczkę tylko się rozgrzaliśmy, no ale w końcu zasnęliśmy. Jednak w nocy za bardzo nie mogliśmy się wiercić, bo się zaraz zimno robiło – tylko leżenie na swoim, wygrzanym miejscu, wchodziło w grę.
Ok. 4.00 obudziłam się, chyba wiatr mnie zbudził i już widziałam, że jest jasno, no ale Berber dopiero o 5 miał nas obudzić. Tak też zrobił – zebraliśmy całą odwagę, żeby wyjść z namiotu na to zimno i się okazało, że to jeszcze noc, że to księżyc i gwiazdy tak jasno świecą. Dosiedliśmy naszych wielbłądów i ruszyliśmy w drogę powrotną. A zimno było okropnie, żałowałam, że futra nie wzięłam,miałam na sobie 3 ciepłe bluzy, ale to jakby nic nie dawało. I tak jechaliśmy nocą przez pustynię – gdyby nie to zimno, to by całkiem przyjemnie było. Robiło się coraz jaśniej, a my jechaliśmy. Po drodze widzieliśmy karawany, które przyjechały wprost z hotelu na wschód słońca na wydmach. Stanęliśmy i my, Berber rozłożył nam koc i obserwowaliśmy. No fajne to było, kiedy tak słońce wschodząc padało na coraz większe obszary wydm. Porobiliśmy zdjęcia, ale mam za słaby aparat, żeby to oddać.
Po wschodzie zajechaliśmy do hotelu na śniadanie – masło, dżem, serek, chlebki, sok i kawa. Oczywiście Berber próbował nam wcześniej skamieliny jakieś opchnąć, twierdząc że jest biednym człowiekiem, że hotel mu nic nie płaci za ta pracę i żyje tylko ze skamielin. Wolne żarty – wiem, że jest synem właścicielki hotelu.
Po śniadaniu mieliśmy chwilę na obmycie się, po czym zapakowano nas do minibusa i pojechaliśmy do Al.-Rajsani na autobus do Fezu. Podróż była dosyć wesoła – kierował czarnoksiężnik w galibiji, obok inny facet w takim samym stroju, na kolejnym siedzeniu troje nastolatków jadących do szkoły i na końcu my. W radio leciał arabski pop, na przedniej szybie naklejone były dwie palmy, bus był stary i rozklekotany i tak jechaliśmy przez Saharę. Jak w filmach.
Zawieźli nas do miasta i wysadzili nie wiadomo gdzie. Mieli nas zawieźć na autobus, który odchodzi o 10.00, jeden z nastolatków powiedział nam jak dojść na dworzec, ale powiedział też, że autobus to odchodzi dopiero o 19.00. No super – bardzo nas ucieszyła spędzenia całego dnia w tym miasteczku, z bagażami na karku. Doszliśmy do stoisk firm CTM i Soupratours, tam jakiś dziadek potwierdził, że autobusy dopiero o 19.00 odchodzą, ale po dłuższej rozmowie wspomniał, że jest też „normal bus” o 10.00, ale to nie stąd. Mniej więcej wskazał, w którym kierunku trzeba iść i pospieszyliśmy tam, bo już 9.40 była. Trochę musieliśmy tego dworca poszukać, o drogę popytać, ale w końcu trafiliśmy, a tam już stał nasz autobus gotowy do odjazdu.
Okazało się, że kierowca mówił po niemiecku i bardzo się ucieszył, że ja też. Załatwił nam siedzenia na samym przedzie, na jednym z postojów poczęstował daktylami, roletę chroniącą go przed słońcem odniósł na samą górę, żebyśmy mogli zdjęcia przez szybę robić, na przystanku znalazł mi toaletę, informował ile mamy czasu na postojach i był w ogóle bardzo miły. Zrekompensował nam niesmak pozostały po wyrzuceniu nas przez tamtych w nieznajomym miejscu.
I tak to tutaj jest z ludźmi. Jedni chcą cię naciągnąć, pokazać drogę za kasę, a drudzy są mili i uczynni tak po prostu. Zagadują, witają się z nami na ulicy, pytają skąd jesteśmy, jak u nas się żyje, jaka jest pogoda, jak nam się Maroko podoba, co już zwiedziliśmy, gdzie jedziemy. Z takimi ludźmi fajnie jest pogadać, tylko i tak pozostaje niepokój, że zaraz mogą coś od nas chcieć.
Podróż do Fezu trwała od 10.00 do 20.00, ale nie była męcząca. Podróżowanie w Maroko jest przyjemne. Średnio co 1,5-2 godziny są przystanki. Kierowca zawsze zatrzymuje się w centralnym punkcie miasta lub przy jakimś skupisku restauracji i każda przerwa trwa pół godziny. Jest więc dosyć czasu, żeby się najeść, wypić coś, a nawet przejść trochę po miasteczku. Krótko przed odjazdem kierowca odpala znowu autobus i to jest sygnał, że powoli trzeba się zbierać. Ale nie jest to jedyny sygnał. Następuje jeszcze potrąbywanie – najpierw jeden sygnał, za 2-3 minuty drugi i za trzecim już się jedzie. Niemal jak w teatrze:) No i kierowcy w państwowych firmach liczą pasażerów, a w prywatnych to mają turystów na oku i zwracają uwagę, czy już wrócili.
Większość dworców w Maroko jest pozamykanych – przed bramą wjazdową stroi strażnik, otwiera nadjeżdżającemu autobusowi bramę i ją za nim zamyka. Inny strażnik wpuszcza ludzi na perony. Można więc podróżować bezpiecznie i nie bać się, że bagaż zniknie. Są jednak dworce (najczęściej w małych miejscowościach), które stoją na otwartej przestrzeni i wtedy zbiera się na nich menelstwo, żebracy, masa wykłócających się o coś kobiet i jest jeden wielki harmider. Czasami strach aż wyjść z autobusu, chociaż ja tam zawsze wychodziłam, bo palić mi się chciało. Rozumiem więc, dlaczego większość dworców jest zamykana.
Po zajechaniu do Fezu musieliśmy znaleźć nocleg. Z dworca mieliśmy całkiem blisko do placu Bu Dżalud, gdzie miało być zagłębie tanich hoteli. Jak zawsze dopadli nas naganiacze i byli tak przekonywujący, że obejrzeliśmy z nimi kilka pensjonatów. Jeden był całkowicie zapełniony, ale drugi miał wolne pokoje. Chcieli od nas 200 dirhamów za noc, ale powiedziałam od razu stanowczo, że albo 150, albo idziemy do innego hotelu. Niby nie chcieli, więc już wychodziliśmy, kiedy nas dogonili i jednak się na tą cenę zgodzili. I tak mamy tutaj 2 noce zostać, ale może i sobie przedłużymy. W naszym pensjonacie na dole mieszka rodzina, a pokoje dla gości rozłożone są na górze, wokół patio. Jak na razie to najlepszy nasz pokój, bo jest zupełnie czysty – do niczego nie można się przyczepić. No i mamy ładne, duże, drewniane łoże, czyste i puszyste koce, ładną łazienkę. Wprawdzie jak się wprowadzaliśmy do pokoju, to jakiś Arab mył w naszej łazience zęby… no cóż – co kraj, to obyczaj:)
Wydatki:
- autobus – 220
- owoce i chlebki – 16
- 2 noclegi – 300
- kolacja – 100
- napiwek dla naganiacza - 10
Razem: 646 dirgamów = 245 zł = 60 euro