07 lutego 2014 14:41 / 2 osobom podoba się ten post
30 listopada – dzień trzynasty
Jeszcze trochę tu pobędziemy, a na serio z torbami pójdziemy. Po dzisiejszym spacerze po mieście wróciliśmy z harissą, przyprawą ras al-hannout, granulkami eukaliptusa i dwoma płytami CD. Jedna z muzyką arabską – dla mnie, a dla Artura afrykańska muzyka perkusyjna. Eukaliptusa muszę kupić więcej. To są takie kryształki, odłamuje się kawałeczek i wrzuca do herbaty, działa udrażniająco na drogi oddechowe. Kupiliśmy po 2 gramy dla rodziców, ale jeszcze kupię dla nas i dla siory. Pan, u którego wczoraj kupiliśmy kostki zapachowe, dzisiaj zaprosił nas na herbatę. Przy nas ją mieszał – chyba z 10 rodzajów ziół dodał. Z tego co pamiętam był tam szafran, trawa cytrynowa, płatki róży, anyż zielony i dużo jeszcze innych. Bardzo dobra była. Później wrzucił do niej właśnie te kryształki eukaliptusa i niemal łzy stanęły mi w oczach – tak silnie działają.
Znalazłam stoisko z sandwiczami z falafelami. Uwielbiam falafele, a nigdzie wcześniej ich nie widziałam. Pyszna była ta kanapka i na obiad chyba też na falafele pójdziemy. Za 35 dirhamów mają zestaw – ryż, sałatka i falafele.
Dzisiaj nie jest tak ciepło jak wczoraj. Nadal można wprawdzie na krótki rękaw chodzić, ale nie jest już gorąco. Powinniśmy iść nad ocean i trochę zdjęć porobić, ale nam się nie chce.
Co do zakupów to mają wiele rzeczy wartych uwagi – olejki arganowe i przeróżne kosmetyki na jego bazie, szale, narzuty, powłoczki na poduszki, laczki, przyprawy, lampiony, figurki z drewna. A jeszcze jest wiele innych, tylko wymieniłam rzeczy mnie interesujące. Ciuchy też są ciekawe. Przymierzałam nawet jedną bluzkę, ale była za szeroka na dole. Oni lubią takie ubrania, ale ja bym bardziej dopasowane wolała.
Już jutro grudzień i smutno będzie wracać. Przyzwyczailiśmy się do słońca i do nicnierobienia. No i do tego chaosu, który tutaj panuje i że właściwie wszystko wolno. Jak nie pasuje chodnik, to idzie się ulicą i dla nikogo nie jest to dziwne. Samochody zatrąbią, ale nie z oburzeniem, tylko informacyjnie – że jadą. Palić można wszędzie – i w pokojach i na dworcu i w restauracjach.
Przechodzenie przez ulicę może być także ciekawe – trzeba lawirować między jadącymi samochodami, stawać w połowie ulicy. Na początku to się baliśmy sami przechodzić na drugą stronę i się podczepialiśmy pod miejscowych, ale teraz jesteśmy już hardzi i sami to robimy:) No – a u nas to po prostu przez ulicę się przechodzi – zwykła, normalna czynność. I ten niby chaos wszechogarniający, w którym jednak jest jakiś porządek, kierowcy mają też chyba dobry refleks, bo tylko jedną małą stłuczkę widzieliśmy.
I to, że niby nic się nie dzieje, a tyle jest do obserwowania. Siedzisz sobie w knajpie, kawę popijasz, a tu co chwilę obnośni sprzedawcy przychodzą. Z ciastkami, z papierosami, z okularami słonecznymi, kartami telefonicznymi, a nawet był pan sprzedający stojące wieszaki na wierzchnie odzienie. Żyć nie umierać. A u nas jak chcesz wieszak, to 50km do Ikei trzeba jechać, tutaj wystarczy przycupnąć w kawiarni.
Jedziesz gdzieś daleko autobusem i nie ma żadnego stresu ze spieszeniem się, bo i tak odjedzie po czasie. Nie trzeba też fatygować się na sam dworzec – wystarczy gdzieś po drodze się ustawić i autobus się zatrzyma. Tak samo nie trzeba robić kanapek na drogę, bo autobus średnio co 1.5h zatrzymuje się pod knajpą na półgodzinną przerwę i można się spokojnie najeść.
U nas przyjeżdżasz z tobołkami do obcego miasta i radź sobie sam. A tutaj podjedzie zaraz taksówka, znajdzie się ktoś oferujący nocleg, polecający knajpę.
Idziesz ulicą i chcesz coś zjeść, to nie musisz się zastanawiać, co też tam dobrego mają. Kelner sam wyjdzie i przedstawi ci ofertę, opowie o porcjach, cenach i promocjach.
Albo ubrudzą ci się nagle buty. Nie musisz nieudolnie chusteczkami higienicznymi ich doczyszczać. O nie. Nie minie dużo czasu, a pucybut sam cię znajdzie i buciki profesjonalnie wyglansuje.
Tak samo będąc na głodzie nie trzeba szukać dilerów – pojawią się sami i to kilka razy w ciągu dnia, więc nawet zapasów nie trzeba robić:)
No i tutaj na ulicach jest życie, jest koloryt. Sprzedawcy całymi dniami przesiadują przed swoimi sklepikami i zacieśniają kontakty towarzyskie, biegają dzieci, chodzą kolorowo ubrane kobiety. Ktoś się śmieje, ktoś się kłóci, osły z gazem jeżdżą, motorynki hałasują, samochody trąbią. A u nas to nuda i szarzyzna.
Po południu poszliśmy do portu, popatrzeliśmy na łodzie, rybaków i mewy. Później weszliśmy do fortu, skąd rozpościerały się piękne widoki na mury obronne (za którymi mieszkamy) i na ocean. Artura dwa razy mewa obrobiła:):)
Wieczorem już tylko kolacja – falafele z surówką i frytkami i kupno naklejek na samochód Artura.
Wydatki:
- sandwich – 20
- kolacja – 70
- przyprawy – 105
- naklejki – 20
- płyty – 105
- zwiedzanie fortu – 20
Razem: 340 dirhamów = 129zł = 30 euro