Nasze podróże, ulubione miejsca

07 lutego 2014 09:41 / 1 osobie podoba się ten post
Wichurka-z 9 dnia zdjęcia :to w 1-szym rzędzie ,środkowe -całkiem jak tapeta z Windowsa:):):):)
07 lutego 2014 09:47 / 1 osobie podoba się ten post
wiewiorka

Oj Wichurka,jak ja Ci zazdroszcze:)))

To nic, tylko jechać:)
Polecam wszystkim, bo tanio, ciepło i ciekawie.
07 lutego 2014 10:09 / 4 osobom podoba się ten post
28 listopada – dzień jedenasty
 
Wczoraj zapomniałam napisać, że w pensjonacie pani nam wieczorem przyniosła herbatkę miętową, a pan zaoferował haszysz, w cenie pokoju naturalnie:)
 
A tak, to dzisiaj wiele się nie działo. Rano jak zawsze śniadanie – tym razem jednak trochę mało. Dla mnie tylko naleśnik z miodem, a dla Artura omlet. Domówiliśmy jeszcze jeden naleśnik i już było lepiej. Później poszliśmy na zakupy. Dla siory 2 pary laczków, a dla mnie szal. Kupiłam jeszcze po 100 gram przypraw – curry i ras al handout. Artur szukał czarnej galabiji, ale wszystkie miały za krótkie rękawy. Po zakupach poszliśmy ostatni raz na chipsy, później na harirę, a w końcu po bagaże do pensjonatu i na dworzec. Autobus do Marrakeszu odjeżdżał o 19.30, rano mieliśmy być na miejscu, tam przesiadka w autobus do Essaouiry – nad ocean:)
 
Podczas jazdy mieliśmy dwa półgodzinne przystanki. Na jednym ludzie masowo wylegli do pobliskiej knajpy. My też, bo Artur głodny. Patrzymy, a tam menu tylko po arabsku. No to zerkamy, co ludzie biorą. A oni podchodzili do rzeźnika, który miał stoisko obok knajpy i brali takie surowe kule mięsa i je tak jedli. Coś jakby tatar, ale chyba to było same mięso tylko. U rzeźnika wisiały też całe tusze owiec, więc niektórzy pokazywali, jaki kawałek odkroić, szli z nim do knajpy na stoisko z grillem i tak sobie piekli jedzenie. Nie skorzystaliśmy z tych smakołyków i poszukaliśmy zwykłego sklepu z chlebkami. A ludzie z tej knajpy to jeszcze na wynos jedzenie brali i później a autobusie capiło baranami. No ale i tak całą drogę przespaliśmy i teraz czekamy na dworcu kolejowym w Marrakeszu na autobus do Essaouiry.
 
Wydatki:
 
- śniadanie – 50
- kawa – 16
- harira – 20
- szal – 50
- laczki – 75
- przyprawy – 60
- bilety autobusowe – 320
- toaleta – 2
- chipsy – 4
- chusteczki – 8
- papier toaletowy – 8
- chlebki i kiełbasa – 15
 
 
Razem: 618 dirhamów = 234zł = 57 euro
07 lutego 2014 12:25 / 2 osobom podoba się ten post
Wichurra - pisz, pisz i wklejaj zdjecia! nie moge nigdzie wyjechac, to chociaz sobie poogladam i poczytam... cuuudne podroze!
07 lutego 2014 13:18 / 3 osobom podoba się ten post
29 listopada – dzień dwunasty

No to jesteśmy w Essaouirze. Najlepsze miejsce, do którego mogliśmy teraz trafić. Słońce, ciepło (nawet w nocy) i nie ma dużo do zwiedzania. Mieliśmy jechać za 3 dni jeszcze dalej, do Sidi Ifni, ale tutaj nam się tak podoba, że chyba zostaniemy do końca, czyli 6 nocy, bo na ostatnią noc to już do Marrakeszu musimy wracać. Nie chcemy już nigdzie jeździć, tylko w spokoju, leniwie pocieszyć się słońcem i oceanem.

A było to tak:

Rano musieliśmy 2 godziny czekać na przesiadkę, więc ten czas spędziliśmy na dworcu kolejowym w Marrakeszu. Dworzec pierwsza klasa, w Polsce takich wypasionych nie widziałam. Wszystko w marmurach, tudzież granitach, czysto, ochrona, czyste i bezpłatne łazienki z papierem toaletowym i chyba ze 3 strefy bezpłatnego wi-fi do wyboru. Nawet gniazdka były, co by sobie telefon podładować. Nie ma tu menelstwa – tylko turyści i odstrzeleni po europejsku Marokańczycy.

Już w drodze do Essaouiry widzieliśmy ogromne plantacje drzew arganowych. Niektóre z nich były obsadzone przez pasące się na nich kozy. Zabawny widok.
Zajechaliśmy przed samą medinę i już na początku to, co lubimy najbardziej – naciągacze. Nie mogliśmy się od jednego opędzić. Kilkanaście razy mu dziękowaliśmy, mówiliśmy że nie potrzebujemy pomocy, poszukamy sami. A on ciągle nam głowę zawracał i szedł za nami. Zaczęliśmy więc z nim ostro, aż w końcu postraszyłam go policją, co na szczęście pomogło. W Maroko zakazane jest nękanie w ten sposób turystów i policja turystyczna podobno dosyć ostro reaguje na takich typów. Z innym naganiaczem obejrzeliśmy jeden hotel, chciał nas nadal ciągać po innych, ale też został spławiony. Już sami obejrzeliśmy kilka hoteli i riadów i wprawdzie pokoje były piękne, a ceny znośne – od 250 do 300 dirhamów za noc ze śniadaniem, ale nie miały fajnych widoków z tarasu. A na tym nam najbardziej zależało, bo w pokoju to i tak mało siedzimy.

W końcu trafiliśmy do naszego hotelu i chociaż pokój jest normalny, to mamy widok z okna na ocean i jeszcze lepsze widoki z tarasu na dachu. Tam też serwowane jest śniadanie. A do tego w hotelu zajęte są tylko 3 pokoje, więc jest spokój, a na tarasie nie ma nikogo. Cała ta przyjemność za 200 dirhamów ze śniadaniem w cenie.

Po rozgoszczeniu się poszliśmy na podbój miasta. Najpierw zbadaliśmy plażę – oczywiście na każdym kroku natrętni sprzedawcy. W ofercie dominują okulary słoneczne i przejażdżki po plaży na wielbłądzie. W drodze z plaży zaczepił nas policjant, bardzo miły, chciał żebyśmy mu zdjęcia i aparat pokazali. Nie bardzo wiedzieliśmy po co. Czy ma zamiar sprawdzać, czy nie robiliśmy zdjęć niedozwolonych obiektów, czy tylko po prostu jest ciekawy. Chyba jednak to drugie, bo tylko kilka zdjęć zobaczył, a później chciał sobie z nami zrobić zdjęcie.

Później poszliśmy na rybę. Przy głównym placu są takie budki z rybami i można sobie wybrać, wytargować cenę i panowie zaraz rybkę upieką na grillu i z sałatkami i bagietką podadzą. Wybraliśmy doradę i była pyszna. Domówiłam sobie jeszcze trochę kalmarów i niby dobre były, ale jednak wolę nasze mrożone krążki kalmarowe w cieście. Nie widzę przynajmniej tych odnóży podczas jedzenia. Przy jedzeniu towarzyszyła nam jak zawsze zgraja kotów, jednak tutejsze są bardziej wypasione – widać, że rybki im służą. W sumie to bardziej niż jedzenia, domagały się głaskania.
Najedzeni wyruszyliśmy w uliczki medyny. Już na początku Abdul, który ma sklep naprzeciwko hotelu, wciągnął nas do siebie i chciał mi opchnąć berberyjski wisiorek wskazujący północ na pustyni, a Arturowi nóż. Wisiorek na 350 sobie wycenił. Od początku mówiłam mu, ze nie chcemy nic kupić, ale nalegał bardzo, żebyśmy tylko obejrzeli. No wisiorka rzecz jasna nie chciałam, zwłaszcza za tyle kasy, bo to kawałek blachy był. Powiedziałam mu, ze za 50 wezmę. To się obraził. Więc zaczęłam wychodzić, a on za mną i wypuścić mnie nie chciał. No jednak uciekłam, ale Artur nie był już taki stanowczy. Doprowadził go do konieczności pokazania pustego portfela na dowód, że naprawdę nic u niego nie kupi.
W sklepach z kosmetykami obejrzałam sobie olejki arganowe. Bardzo często prowadzą je kobiety i u nich się fajnie ogląda, bo na nic nie namawiają, jedynie mówią co do czego służy. Zamierzam kupić sobie i mamie olejki, ale najpierw poczytam w Internecie na co zwracać uwagę przy kupnie. U innego sprzedawcy kupiliśmy kostki zapachowe. Można je włożyć do szafy, albo odrobinę do pralki. Ja wzięłam jaśminową, a Artur ambrę.

Artur znalazł strój dla siebie – sylham. To taka narzuta z kapturem, bez rękawów, prawie do samej ziemi sięgająca. Niestety drogie to. Najpierw chciał 800, zeszliśmy do 450, ale że nasza cena to było 350, więc nie kupiliśmy. Ale będziemy gościa odwiedzać i może za 350 uda się kupić.

Później nakupiliśmy owoców – mandarynki, kaki i daktyle i jutro po śniadaniu będzie uczta i lenistwo na dachu.

Wydatki:

- autobus – 150
- śniadanie – 65
- cola – 10
- ryba i kalmary – 130
- owoce i cola – 37
- kostki zapachowe – 70
- nocleg x3 – 600
- lody – 20

Razem: 1.082 dirhamów = 411zł = 100 euro
07 lutego 2014 13:23 / 4 osobom podoba się ten post
I zdjęcia.
Najpierw piaszczysta część plaży (bo skalista też była), później przystojny pan policjant, rybna kolacja, a na końcu widoki z naszego okna. Przy zdjęciu robionym z góry na dół widać Abdula. 
 
07 lutego 2014 14:41 / 2 osobom podoba się ten post
30 listopada – dzień trzynasty
 
Jeszcze trochę tu pobędziemy, a na serio z torbami pójdziemy. Po dzisiejszym spacerze po mieście wróciliśmy z harissą, przyprawą ras al-hannout, granulkami eukaliptusa i dwoma płytami CD. Jedna z muzyką arabską – dla mnie, a dla Artura afrykańska muzyka perkusyjna. Eukaliptusa muszę kupić więcej. To są takie kryształki, odłamuje się kawałeczek i wrzuca do herbaty, działa udrażniająco na drogi oddechowe. Kupiliśmy po 2 gramy dla rodziców, ale jeszcze kupię dla nas i dla siory. Pan, u którego wczoraj kupiliśmy kostki zapachowe, dzisiaj zaprosił nas na herbatę. Przy nas ją mieszał – chyba z 10 rodzajów ziół dodał. Z tego co pamiętam był tam szafran, trawa cytrynowa, płatki róży, anyż zielony i dużo jeszcze innych. Bardzo dobra była. Później wrzucił do niej właśnie te kryształki eukaliptusa i niemal łzy stanęły mi w oczach – tak silnie działają.
 
 
Znalazłam stoisko z sandwiczami z falafelami. Uwielbiam falafele, a nigdzie wcześniej ich nie widziałam. Pyszna była ta kanapka i na obiad chyba też na falafele pójdziemy. Za 35 dirhamów mają zestaw – ryż, sałatka i falafele.
 
Dzisiaj nie jest tak ciepło jak wczoraj. Nadal można wprawdzie na krótki rękaw chodzić, ale nie jest już gorąco. Powinniśmy iść nad ocean i trochę zdjęć porobić, ale nam się nie chce.
 
 
Co do zakupów to mają wiele rzeczy wartych uwagi – olejki arganowe i przeróżne kosmetyki na jego bazie, szale, narzuty, powłoczki na poduszki, laczki, przyprawy, lampiony, figurki z drewna. A jeszcze jest wiele innych, tylko wymieniłam rzeczy mnie interesujące. Ciuchy też są ciekawe. Przymierzałam nawet jedną bluzkę, ale była za szeroka na dole. Oni lubią takie ubrania, ale ja bym bardziej dopasowane wolała.
 
Już jutro grudzień i smutno będzie wracać. Przyzwyczailiśmy się do słońca i do nicnierobienia. No i do tego chaosu, który tutaj panuje i że właściwie wszystko wolno. Jak nie pasuje chodnik, to idzie się ulicą i dla nikogo nie jest to dziwne. Samochody zatrąbią, ale nie z oburzeniem, tylko informacyjnie – że jadą. Palić można wszędzie – i w pokojach i na dworcu i w restauracjach.
 
 
Przechodzenie przez ulicę może być także ciekawe – trzeba lawirować między jadącymi samochodami, stawać w połowie ulicy. Na początku to się baliśmy sami przechodzić na drugą stronę i się podczepialiśmy pod miejscowych, ale teraz jesteśmy już hardzi i sami to robimy:) No – a u nas to po prostu przez ulicę się przechodzi – zwykła, normalna czynność. I ten niby chaos wszechogarniający, w którym jednak jest jakiś porządek, kierowcy mają też chyba dobry refleks, bo tylko jedną małą stłuczkę widzieliśmy.
 
 
I to, że niby nic się nie dzieje, a tyle jest do obserwowania. Siedzisz sobie w knajpie, kawę popijasz, a tu co chwilę obnośni sprzedawcy przychodzą. Z ciastkami, z papierosami, z okularami słonecznymi, kartami telefonicznymi, a nawet był pan sprzedający stojące wieszaki na wierzchnie odzienie. Żyć nie umierać. A u nas jak chcesz wieszak, to 50km do Ikei trzeba jechać, tutaj wystarczy przycupnąć w kawiarni.
 
 
Jedziesz gdzieś daleko autobusem i nie ma żadnego stresu ze spieszeniem się, bo i tak odjedzie po czasie. Nie trzeba też fatygować się na sam dworzec – wystarczy gdzieś po drodze się ustawić i autobus się zatrzyma. Tak samo nie trzeba robić kanapek na drogę, bo autobus średnio co 1.5h zatrzymuje się pod knajpą na półgodzinną przerwę i można się spokojnie najeść.
 
 
U nas przyjeżdżasz z tobołkami do obcego miasta i radź sobie sam. A tutaj podjedzie zaraz taksówka, znajdzie się ktoś oferujący nocleg, polecający knajpę.
 
 
Idziesz ulicą i chcesz coś zjeść, to nie musisz się zastanawiać, co też tam dobrego mają. Kelner sam wyjdzie i przedstawi ci ofertę, opowie o porcjach, cenach i promocjach.
 
 
Albo ubrudzą ci się nagle buty. Nie musisz nieudolnie chusteczkami higienicznymi ich doczyszczać. O nie. Nie minie dużo czasu, a pucybut sam cię znajdzie i buciki profesjonalnie wyglansuje.
 
 
Tak samo będąc na głodzie nie trzeba szukać dilerów – pojawią się sami i to kilka razy w ciągu dnia, więc nawet zapasów nie trzeba robić:)
No i tutaj na ulicach jest życie, jest koloryt. Sprzedawcy całymi dniami przesiadują przed swoimi sklepikami i zacieśniają kontakty towarzyskie, biegają dzieci, chodzą kolorowo ubrane kobiety. Ktoś się śmieje, ktoś się kłóci, osły z gazem jeżdżą, motorynki hałasują, samochody trąbią. A u nas to nuda i szarzyzna.
 
 
Po południu poszliśmy do portu, popatrzeliśmy na łodzie, rybaków i mewy. Później weszliśmy do fortu, skąd rozpościerały się piękne widoki na mury obronne (za którymi mieszkamy) i na ocean. Artura dwa razy mewa obrobiła:):)
 
Wieczorem już tylko kolacja – falafele z surówką i frytkami i kupno naklejek na samochód Artura.
 
Wydatki:
 
- sandwich – 20
- kolacja – 70
- przyprawy – 105
- naklejki – 20
- płyty – 105
- zwiedzanie fortu – 20
 
 
Razem: 340 dirhamów = 129zł = 30 euro
07 lutego 2014 14:55 / 4 osobom podoba się ten post
I znowu porcja zdjęć z tego dnia.
 
07 lutego 2014 15:08 / 1 osobie podoba się ten post
Dorarado

Wichurra - pisz, pisz i wklejaj zdjecia! nie moge nigdzie wyjechac, to chociaz sobie poogladam i poczytam... cuuudne podroze!

Ja jak czytam to wydaje mi się,że tam jestem hihihi...........
07 lutego 2014 18:00
Rozśmieszył mnie ten haszysz...może europejczycy korzystają dlatego obsługa hotelu wam zaproponowała...hi,hi.Mnie nikt nawet trawki nie proponował jak byłam w Egipcie :):):)
07 lutego 2014 20:21 / 1 osobie podoba się ten post
W Egipcie też się z tym nie spotkałam.
A w Maroku na każdym kroku:)
Ale Maroko ma wielkie plantacje haszu, więc gdzieś muszą to opchnąć.
08 lutego 2014 08:42 / 1 osobie podoba się ten post
a mi sie marzy ..,..rosja chcialabym ja zwiedzic wzdluz i wszez.jest to marzenie mojego zycia.. ...
08 lutego 2014 11:33 / 2 osobom podoba się ten post
gosia35

a mi sie marzy ..,..rosja chcialabym ja zwiedzic wzdluz i wszez.jest to marzenie mojego zycia.. ...

To powoli powinnaś zaczynać, bo Ci życia nie starczy:)
08 lutego 2014 16:20
mi tam się wszedzie podoba gdzie ciepłoooo!
08 lutego 2014 17:55 / 1 osobie podoba się ten post
Fajnie Wichura opisałaś, naprawdę fajnie. I sporo praktycznych informacji.