Przegrupowanie wojsk. Ponowne zajęcie kuchni.
Hihi...Te podchody się nie skończą chyba nigdy.
Kiedy wróciłam z wycieczki Edytka już mi słoninę wysmażyła na skwarki,cebulę i ziemniaki w mundurkach obrała.Wszystko dlatego, żeby słonina się przypadkiem nie zmarnowała, bo zamrozić nie pozwoliła, a Hawana do tego przysmaku się nie pali :lol2:
No nic, raz to nie zawsze, więc pobratałam te kartofle i zjadłam. Do tego mięso w galarecie(na słodko-kwaśno, czyli Sauerfleich ze sklepu). Taki pomysł na obiad miała babunia.
Oczywiście pochwaliła mnie , że tak dobrze ugotowałam i zajadała z apetytem.
Ale dziadek zachwycony nie był, bo... wiadomo, zimne(w jego pojęciu).
Wczoraj był gulasz z indyka i kalafior , więc pasowało, bo gorące i pływało w sosie.
Nie wyraził jednak swojej opinii na temat potrawy, tylko rzucił uwagę :"dlaczego tyle?" patrząc na kartofle.Odpowiedziałam, że Edytka zrobiła i... dziadzio zjadł wszystko.
Wczoraj zostawił trochę ziemniaków na talerzu, więc wyrzuciłam. Rozkładam na talerze wszystko z garnka. Tragedii nie było, a czasem trudno dokładnie przewidzieć,ile kto zje, tym bardziej, że ostatnio Heniuś zjada coraz mniej.
Edytka mi powiedziała, żebym stawiała na stole i każdy sobie sam nabierze.Jest problem, bo stół malutki i kuchenka ciasna.
Ale...damy radę, taki problem to nie problem.
Gorzej z kondycją dziadka.
Coraz trudniej mu wstać z krzesła, na którym siedzi dzień i noc.
Edytkę to doprowadza do histerii, każe mu chodzić, a sama nie słucha Pflege, która każe jej leżeć w łóżku i co 2 godziny zmieniać stronę.
Przecież piwonie przekwitły i trzeba było ściąć, róże kwitną cały czas,o innych kwiatach nie wspomnę. A jeszcze podlewanie, bo klematisy pod murem zawsze mają za sucho i doniczkowce też przecież.
A po deszczu to trzeba zasklepioną ziemię ruszyć...
I ta prawdziwa wojna z chwastami(bo z Hawanką to na niby:-))
Więc...po wyjściu Pflegedienst Edytka rusza do boju i nawet pauzy poobiedniej nie potrzebuje.