Witam. Chciałam z koleżankami podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat mojej pracy. Mam nadzieję, że wybrałam do tego właściwy dział, jeśli nie, to proszę moderatora o przeniesienie do właściwego. Zawsze podziwiałam osoby, które opiekują się starszymi ludźmi. Podziwiałam, ale siebie nie widziałam w tym zawodzie. Moja mama, kiedy jeszcze chodziłam na liceum powiedziała, że chyba mam z tym podobnie jak mój brat. On podziwiał strażaków, ale sam obawiał się wstąpienia do straży i walki z ognistym żywiołem. Dla mnie opieka nad sędziwymi ludźmi to było niewyobrażalne poświęcenie. Przez wiele lat obserwowałam swoją sąsiadkę, która opiekowała się ciężko chorym mężem. Wydawało się, że jego życie wisi na włosku już od bodajże 1997 roku. Że każdy następny dzień, może być jego ostatnim. Miał problemy z sercem i jeździł na wózku. Nie wiem na co dokładnie chorował. Nigdy dokładnie o to nie dopytywałam. Zawsze z rozmowy z sąsiadką wynikało, że "mąż jest chory". Dwa lata temu moja sąsiadka poszła do szpitala. Do jej domu przyjechał jej syn i córka. Sami już dawno mający własne rodziny. Wcześniej pojawiali się u rodziców chyba tylko od święta. Przynajmniej ja sama ich nie bardzo kojarzyłam. Gdy dowiedziałam się, że sąsiadka jest w szpitalu, coś mnie poruszyło i postanowiłam zapukać do ich drzwi. Dowiedzieć się czy z sąsiadem jest wszystko w porządku. Otworzył mi jego syn i zaprosił do środka. Zaczęłam z nim rozmawiać o tym w jakiej trudnej sytuacji się znaleźli wszyscy. Dyskutowali z siostrą, czy ojca nie oddać do domu opieki. Matka po wizycie w szpitalu (operacja kolana) nie bardzo była na siłach żeby w pełni sprawować nad nim opiekę. Do dziś nie wiem czemu, ale zaproponowałam pomoc. Nawet tego nie przemyślałam. To było jakieś takie instynktowne, płynące z głębi mnie. Być może to litość i współczucie do sytuacji tych ludzi mnie poruszyła. Bardziej miałam na myśli, jakąś „pomoc z doskoku”, jakieś zakupy w spożywczaku, ew. drobna pomoc w domu. Syn sąsiada podchwycił jednak temat i zaproponował mi za pomoc pieniądze. Wówczas chodziłam jeszcze na studium, więc stwierdziłam, że pieniądze, jakiekolwiek mogą się przydać, byleby tylko opieka nie kolidowała ze szkołą. I tak się zaczęło. Przez kilka dni opiekowałam się dziadkiem razem z jego dziećmi, które przyjeżdżały na zmianę codziennie. Później sąsiadka wyszła ze szpitala i było już o wiele łatwiej. Oczywiście nie mogła wykonywać ciężkiej pracy, żeby się nie przeciążać, ale przynajmniej mieszkała razem z nim, a ja tuż za ścianą i w razie czego, byłam do dyspozycji. Polubiłam ich, z czasem przyłapałam się na tym, że po prostu lubię spędzać z nimi czas. Starszy pan miał bardzo ciekawą osobowość. Mimo wieku i chorób zachowywał wiele pogody ducha. Był bardzo oczytany i często bardzo ciekawie potrafił opowiadać. Historię Polski miał w małym paluszku, a przedstawiał ją z taką pasją i umiejętnością, że niejeden nauczyciel i profesor akademicki mógłby mu tego pozazdrościć. Czasami słuchałam go po dwie i pół godziny lub nawet dłużej. Grywałam z nim w karty i w szachy. Jego żona nauczyła mnie szyć na maszynie. Oboje stali się moimi przyjaciółmi, tak jakbym miała dodatkową parę dziadków. Chyba dzięki temu odkryłam swoje powołanie. Obecnie dzielę nadal swój czas pomiędzy studia i opiekę nad osobami starszymi. Ale wiem, że to nie jest lekki kawałek chleba. Miałam już do czynienia z ciężkimi przypadkami osób starszych. Gdy byłam w Niemczech przez trzy miesiące, to poznałam nieco inne oblicze tej pracy. Skusiły mnie pieniądze, ale sielanki nie miałam. Opiekowałam się 92 letnią kobietą, cierpiącą na alzheimera. Język znałam słabo, ale radziłam sobie coraz lepiej. Jedynym oknem na świat i kontakt z bliskimi osobami był dla mnie internet... Przez te 3 miesiące (moje wakacje od studiów) miałam mieszane uczucia. Z jednej strony satysfakcja z podjęcia wyzwania i poradzenia sobie z nim, z drugiej strony poootwoorne zmęczenie zarówno fizyczne (mało spałam), jak i psychiczne. Jednak już po 3 tygodniach października zabrakło mi tego i zaczęłam pomagać w domu opieki. Obecnie pomagam tam oraz w domu jednej samotnej starszej pani, która mieszka sama. W tym roku, byłam w Niemczech po raz drugi, bo udało mi się część sesji zdać w zerowym terminie i wakacje miałam wcześniej (marzec, kwiecień, maj). Reszta egzaminów – już niedługo we wrześniu (to te, które odpuściłam przed wakacjami). Chciałam jeszcze pojechać na lipiec i sierpień, ale sprawy osobiste zatrzymały mnie w Polsce. W sumie, mimo wszystkich niedogodności, tęsknię za pracą. To trochę tak jakbym jechała na trudną wyprawę. Tylko ja jeszcze niosę pomoc, chorym, co dodatkowo mnie podbudowuje i powoduje, że mam większą satysfakcję z tego robię.Ot takie moje przemyślenia. Ciekawa jestem jak u was było i co was skłoniło drogie koleżanki.