Jestem teraz dla odmiany u małżeństwa. Dziadek ok, głowa "jasna" a babcia dementyczka a według mnie to alzheimer. Ma leki, jest niby spokojna ale nic nie kuma. Wczoraj jak córka chciała żeby wstała z kanapy i podała jej rękę, to ją udrapała i ugryzła. A mówiłam - zostaw ją, to nie. Wreszcie posłuchała, zostawiła babcię na kanapie a my poszliśmy jeść obiad. W połowie posiłku babcia przydreptała jakby nigdy nic. Pomyślałam sobie, że pewnie rano nie będzie chciała wstać i nie pojedzie do przedszkola, no i tak było. Babcia widzi nową twarz i reaguje trochę inaczej. Całe szczęście, że jest dziadek. Na niego spada większość babcinych humorów i zachowań. W nocy ją przebiera jak się zsika, pilnuje żeby spała. On ma nieziemską cierpliwość do niej. Tłumaczy jej po 50 razy to samo. Sam nie może zrozumieć, że to nie ma sensu, że trzeba odczekać aż babcia się "odwiesi". Bez niego nie widziałabym siebie tutaj. Żyją ze sobą od 25 lat, poznali się w jesieni życia. Dobrze im było. Szkoda mi trochę dziadka. Wie że to choroba, że pozapominała wszystko ale dzisiaj zachowywała się, jakby jego nie poznawała. Ciągle chce dzisiaj gdzieś iść. Skończyło się podreptaniem na werandę. Ach ta demencja+al. Zobaczymy co dalej z tego wyniknie.