Ojej, jak to miło spotkać krajankę, tak to się chyba nazywa! Wiesz, ja też przez ostatni prawie rok pracuję na prowincji i zaczyna mi to dokuczać coraz bardziej. Jednak można rzecz zmienić. Choć czasem mamy w miarę dobrą dobrą sztelę i żal ją zostawiać dla czegoś niepewnego...Ja się teraz właśnie waham, bo w dużym mieście też można wylądować na obrzeżach, chyba że da się to jakoś sprawdzić w internecie. Przedostatnio pracowałam teoretycznie w Hamburgu, praktycznie wśród kóz, krów, saren, bażantów i gnojówki wylewanej na pola. Ale dobre to było, mimo wszystko, bo potrzebowałam spokojnego czasu i tam go miałam, poza tym współpraca z rodziną była prima sort!