Dzięki, Elfinko za przeniesienie :) Nie wiem czy mogę to tutaj napisać. Powiem wam, że nigdy żaden pdp nie zmarł przy mnie. Ta babcia była pierwsza. Jestem z siebie dumna. Nie dlatego, ze byłam przy niej, ale że zrobiłam wszystko właściwie. Że wcześniej dobrze sie nią opiekowałam, że była czysta już leżąc w łóżku, że dbałam o wyleczenie odleżyny której nabawiła sie w szpitalu (!), że będąc już na początku agonii w niedzielę na chwilę otworzyła oczy i widząc mnie uśmiechnęła się szczerze i radośnie, że umyłam ją dziś ostatni raz rano ze wszystkiego co schodzi przed śmiercią, że zamknęłam jej oczy, że pomogłam rodzinie przy ostatnim namaszczeniu (oni są ewangelicy a tylko babcia była katoliczką)... Usłyszałam dziś to wszytsko od: lekarza, synowej, pflegedienstu (ostatnie mycie i przebieranie). A najbardziej jestem zadowolona, że był i jest we mnie spokój. Po prostu robiłam to, bo tak należy, bo trzeba i bez paniki ogarnęłam sytuację wspólnie z synową. Teraz już mi nic niestraszne w tej pracy. Koniec elaboratu :P