Emilio,stwierdzam że skoczyłaś na głęboką wodę. Jak na pierwszą pracę miałaś bardzo ciężko,tym bardziej Cię podziwiam że sobie poradziłaś :)
Emilio,stwierdzam że skoczyłaś na głęboką wodę. Jak na pierwszą pracę miałaś bardzo ciężko,tym bardziej Cię podziwiam że sobie poradziłaś :)
Emilio,stwierdzam że skoczyłaś na głęboką wodę. Jak na pierwszą pracę miałaś bardzo ciężko,tym bardziej Cię podziwiam że sobie poradziłaś :)
To prawda nie jedna opiekunka by stamtąd się szybko zawineła.
Właśnie, a weż pod uwagę,że Emilia nie miała nawet netu,dopiero potem jej załozyli,nie miała forum- prawdziwej encyklopedii :),musiała radzić sobie sama i poradziła sobie doskonale.
Dłuugo mniie nie było ...
Tytuł mojego bloga pasuje nadal do rzeczywistości, to pociągnę dalej.
Co się ze mną działo? No, sporo. Nasz polski dom od czerwca 2016 był wystawiony na sprzedaż, niestety, poważnych zainteresowanych było brak. Dopiero w tym roku, w maju, pojawiło się małżeństwo, które uległo czarowi tego miejsca. Dokładnie 8 czerwca poleciałam do Polski podpisać akt notarialny, bo ja cały czas jestem nadal w pracy, w Zurychu, ale to inny temat.
Zaczęło się gwałtowne poszukiwanie mieszkania w rejonie jez. Bodeńskiego, do wynajęcia. Okazało się szybko, a nawet jeszcze szybciej, że ta sztuka jest praktycznie niewykonalna. Nie powiem ile razy jeździłam na castingi. W pracy, na szczęście, mam taki układ, że jeśli potrzebuję - to mam wolny dzień, bo moje zajęcie obecne nijak się nie ma do pracy opiekuńczej, ale to innym razem.
Wracałam 8 lipca z kolejnego castingu (bo jak nazwać inaczej spęd 12 zainteresowanych rodzin w jednym dniu i na jedną godzinę?), dość późnym wieczorem z Konstanz do Zurychu. Pogoda była upalna,ale w Konstanz przyszła gwałtowna burza, autokar niemiecki spóźnił się ponad 2 godziny, zmokłam, zmarzłam, padał deszcz, grad i pioruny waliły. Na dworcu w Zurychu poczułam, że coś jest nie tak ze mną. Doczłapałam się do apteki dworcowej, która jest zawsze czynna i to do późna, usiadłam i poprosiłam o pomoc. Zeby nie nudzić szczegółami, przybyło pogotowie, stwerdzono, że mam zawał i z wszelkimi szykanami, na sygnale zawieziono mnie do kliniki przy UNI. Tu szybciutkie badania, wywiad i pytanie, czy zgadzam się na zabieg. A co ja miałam powiedzieć, że nie? Spytałam tylko, czy mam już bankructwo ogłaszać, czym rozbawiłam setnie ekipę medyczną. EKUZ okazał się być wystarczający. W każdym razie gdzieś tak około 1 w nocy już miałam 3 stenty wstawione, czemu mogłam się przyglądać, ale ze zmęczenia i radości, że już nie boli - usnęłam sobie. To była noc z soboty na niedzielę, w poniedziałek już byłam w pokoju prawie normalnym, tyle, że z monitorami, ale mogłam wstawać, chodzić i tak dalej, nawet mi kazano się ruszać. Ze szpitala wyszłam w środę.
W czwartek mój szef o mało mnie o nowy zawał nie przyprawił ... Pokazał mi dwa ogłoszenia, jedno o wynajmie za 900 euro kalt, drugie o sprzedaży mieszkania i spytał z podstępnym uśmieszkiem, co wybieram. Powiedziałam, że gdybym mogła, no to pewnie, że kupno ! I sprawy się potoczyły szybko, w tej chwili jestem właścicielką mieszkania w super dla nas lokalizacji, co prawda metraż nie poraża (68 mkw.), ale trzy pokoje, kuchnia z wyposażeniem, ładna łazienka, balkon, na skraju pieszej strefy, a wszystko, co potrzeba jest pod ręką. Do Konstanz 18 minut pociągiem, do Zurychu 55 minut.
Nasze graty z Polski już są na miejscu, tylko jeszcze mój Ślubny i Córcia koczują w PL w hotelu, wraz z piesem. Nie miało sensu dla nich jechanie teraz do DE, bo Córcia 29 sierpnia raniutko musi w szpitalu w Warszawie się zameldować, a 30 sierpnia ma operację. Pojadą do DE dopiero po.
Jutro jadę do naszego mieszkania coś tam porobić i zacząć brnięcie przez niemiecką biurokrację, począwszy od znalezienia kasy chorych, która łaskawie obejmie mnie i rodzinkę ubezpieczeniem. Papierów z PL mam tony, wszystko przetłumaczone, a i tak obawiam się, że jeszcze coś będzie potrzebne.
Później "tylko" parę wizyt w ratuszu, ustalenie dostawców wody, prądu, internetu, zdobycie karty parkingowej, przeniesienie mojej działalności i tak dalej.
A, w tak zwanym międzyczasie zmieniliśmy autko, bo nasza lancia, chociaż w dobrym stanie, to jednak pełnoletnia się zrobiła i wiem, że mogłaby niebawem problemy nam sprawiać, teraz mamy coś, co nigdy w normalnych warunkach nie przyszłoby mi do głowy, BMW 350 xd, kombi i w dodatku silnik Diesla. Ale polubiłam, jak przyszło do auta zapakować "same potrzebne rzeczy" i psa, no i jest różnica, to aucisko potrzebuje tylko 7 - 8 l na 100 km, a lancia, niestety, 12 lubiła łykać.
Tytuł mojego bloga to desperatka. Tak, ja taka byłam i niczego nie żałuję. Byłam desperatką ucząc się, co to znaczy być opiekunką przez 24 godziny na dobę, ale profity z tej nauki mam do dziś i dzięki tej właśnie zdesperowanej pracy udało mi się przy pomocy człowieka o wielkim sercu przejść suchą nogą przez wszystko. A co będzie dalej - już się niczego nie boję.
MUSI być dobrze ! Tylko teraz czekam na 30 sierpnia, nie polecę do W-wy, sensu wielkiego by to nie miało, będę czekać na nasłuchu.