21 marca 2014 22:06 / 22 osobom podoba się ten post
Aklimatyzacja.
Zdążyłam pójść do toalety i wrócić do pokoju kiedy ściana znów zaryczała. Biegiem lecę na dół, coś się może stało, przecież dopiero co wyszłam... Aaa, nie! Nic się nie stało, po prostu obiad gotowy. Patrzę na zegarek i zastanawiam się czy przypadkiem źle nie zrozumiałam, dopiero 10.20 – dla mnie pora na drugą kawę a nie na obiad; no ale w końcu to ja jestem na ich warunkach a nie odwrotnie, trzeba będzie znów organizm przestawić. Doprowadziłam babcię do stołu, pieczołowicie ją usadziłam, podałam kufelek z wodą do picia i siadam również, dziadek już babci nałożył i się zaczęło. Ciamk, ciamk, mlask, ciamk, mlask, chlup, ciamk... i tak do końca jedzenia... a ledwo skończyła – wsadziła palce do buzi, wyciągnęła protezy (kompletne garnitury) i dawaj je czyścić przy stole palcami... Hmmm... Protezy same w sobie mi nie przeszkadzają, jak trzeba było wyczyścić (u mojej pierwszej PDP) to brałam i nie było problemu. Sama zresztą mam wstawkę, ale to było jakieś takie... no nie wiem jak to określić... lekko obrzydliwe. Nic, jakoś przetrzymam. Posprzątałam po obiedzie, dziadek poszedł na fajkę do ogródka, a babcia zażyczyła sobie spacerku przy poręczy w korytarzu. Wzięłam ją za ręce (które najpierw jej wyczyściłam mokrą myjką) i prowadzę powoli, a ta woła że mam iść szybciej. Dobrze, proszę bardzo – przyspieszyłam lekko i otworzyłam drzwi z kuchni do tego korytarza, a babcia w krzyk, że za szybko. Puściłam ją do tej poręczy niech sobie maszeruje, ale nie spuszczałam z niej oka i byłam cały czas blisko – dużo nie trzeba żeby się potknęła i poleciała na zbity pysk. Obróciła korytarz trzy razy i wracamy do kuchni. Pytam czy chce siusiu – nie, chce spać, mam ją do łóżka położyć. No ok, położyłam, przykryłam, zamiotłam jeszcze podłogę, za ten czas dziadek wrócił i poszedł do salonu czytać gazetę. No to ja cicho na górę, pralka skończyła, przełożyłam wszystko do suszarki i myślę – położę się choć na chwilę. No dokładnie na pół godziny. Alarm. Idę i już w progu kuchni słyszę krzyk – „Liliane, wo bist du?! Ich muss pipi!” Ściągnęłam z łóżka, posadziłam i położyłam z powrotem. Wróciłam na górę, dosprzątałam resztę co mi w oko wpadło i tak zeszło do 13.15 i kolejnego alarmu. I znów – ściągnęłam z łóżka, posadziłam najpierw na wc potem na fotel. Patrzę a dziadek śpi z tyłu na kanapie jak suseł. Babka go woła a on nic. Ona już wnerwiona cała aż się trzęsie, no to poszłam go delikatnie obudzić i aż się uśmiałam pod nosem. Dziadek spryciarz, wiedział co robi – zanim się położył to zdjął obydwa aparaty słuchowe :))) Babka mogła go wołać do uśmiechniętej śmierci ;) Ona też ma dwa i co chwilę klaszcze albo gwiżdże żeby sprawdzić czy działają, co nie wiedzieć dlaczego nie co mnie śmieszy - fajnie jej to gwizdanie wychodzi :) Zrobiłam sobie kawę, im herbatę , dziadek już obudzony przyniósł ciasto i potem babcia na fotel, dziadek na drugi przed TV a ja na górę. Wyprasowałam pościel, firanki i miałam je prawie zawieszać kiedy ktoś zapukał i wszedł. Facet ok. 50 lat, przedstawił się i usiadł na sofie (w pokoju mam łóżko, stolik nocny z lampką, mały stół przy sofie, biurko z krzesłem, grzejnik olejowy i TV Sat). Domyśliłam się że to syn, bo w salonie na ścianach są dziesiątki zdjęć, a ta twarz się tam często przewijała. Dość sympatyczne wrażenie zrobił na początku, zapewnił mnie że z niczym nie ma problemu, jeśli coś będę potrzebowała to mam mówić i dziadek kupi. Przedstawił ogólny zarys obowiązków, zostawił namiary na siebie w domu, w pracy, na żonę. Zapytał czy mam prawo jazdy i gdy usłyszał że tak to stwierdził że mogę brać samochód dziadka jeśli będę miała potrzebę, również telefon to nie problem, mogę dzwonić ale tylko na stacjonarne. Zeszliśmy na dół rozmawiając o internecie – no kabla nie ma, jeśli już to tylko stick i doładowania. Nie widziałam problemu, w Moosburgu przecież na takim jechałam i było ok. Na dole syn powiedział dziadkowi na temat auta i telefonu, a dziadek raban zrobił, że mowy nie ma, telefon jest dla niego, auta nie da, wozić ekstra nie będzie i w ogóle to syn ma dwa, niech jeden przyprowadzi i mi zostawi! Bum ręką w stół! Uu, ostro pojechał! Syn z tego zgłupiał i zaczęli szwargotać, niestety za szybko jak dla mnie. Chyba junior się nasłuchał, bo czerwony jak burak podszedł do mnie i pożegnał się, dodając że żona na dniach wpadnie i pomoże co tam będę chciała, po czym wyleciał z domu jakby go sam bies gonił. Będąc na dole zapytałam babkę czy chce sikać i wysadziłam od razu. Do kolacji o 18.00 czas zleciał już dość szybko, potem jeszcze godzinę siedziała w fotelu a ok.19.30 przebrałam ją w koszulę nocną i poszła spać, ja zaś poszłam się wykąpać, chwilę poczytałam i też się położyłam. Zanim zasnęłam o 21.30 zeszłam na alarm do babci, dziadek już spał u siebie w pokoju. Naiwnie myślałam że babcia teraz pośpi choć do tej 2.00 w nocy... Cóż, marzyć zawsze wolno :/ Pierwszy alarm postawił mnie na nogi o 23.00, kolejny o 1.00, potem 2.30, dalej 4.30 i o 6.30 pobudka na dobre. Ktoś tu mówił o dwóch, góra trzech wstawaniach w nocy. No cóż.... Zeszłam na dół nieprzytomna, ale zdążyłam zauważyć że obiad już jest wstawiony i się gotuje... Dziadek wstał o 5.00 i zabrał się do roboty. No tak, skoro o takiej porze wstaje to nic dziwnego że godzina 10.30 jest odpowiednia na obiad! ;)