29 listopada 2013 22:30 / 6 osobom podoba się ten post
Wiecie co, tak sobie czytam i szlag mnie trafia, tyle ludzi z dobrym wyksztalceniem pracuje na wyjazdach, czemu to tak sie porobilo? Do siebie zalu, ani pretensji nie mam, jestem jak Hogata - Ulung ze zwykla matura w LO. Co prawda moja "kariera" zawodowa w dawnych czasach pozwolila mi usiasc na kierowniczym stolku w bardzo duzym przedsiebiorstwie, pozniej urlop macierzynski i "po ptokach" bylo. Roznie dalej - moj slubny sie bral za prywate, ja tez, pozniej przepisy sie pozmienialy, pozniej znow jakies biznesy na granicy sie robilo, a w koncu przyszla kryska na Matyska - nie bylo wyjscia i wyjazdy.
Ale mnie te wyjazdy nie otepiaja, odnosze wrazenie, ze wrecz odwrotnie. Byc moze trafiam szczesliwie, naprawde nie mam na co narzekac, bo w tej chwili tylko na wlasne lenistwo i troche nerwow zwiazanych z mlodsza corka, powinnam byc w domu, a jestem tutaj. Z drugiej strony - za chorobe nie byloby nas stac na inne leki, ktore powoli zaczynaja dzialac. Wiec (nie zaczyna sie zdania od "wiec"), szukam caly czas pozytywow w tej pracy. Czy to w sumie wazne, jakie mamy wyksztalcenie? Czy to wazne, jakie papierki mamy w szufladach, czy na scianach oprawione? Moim zdaniem - nie, wazne, ze wiem, za co pracuje i wiem, ile dzieki tej pracy zalatwilam i o ile lepiej zyje sie mnie i moim bliskim.
Nigdy w zyciu nie zobaczylabym tylu ciekawych miejsc, nie poznalabym wspanialych ludzi, nie zobaczylabym na wlasne oczy "Krzyku" Muncha, gdyby nie ta praca. Wiec nie narzekam. Monotonia - sztuka jest ja zabic. Kiedy siedzialam w pierwszej swojej pracy caly dzien z PDP - czytalam ksiazki, czytalam gazety, wylaczalam sie z bycia i bujalam w oblokach. Zawsze jest jakis sposob !