Dziennik Zosi #1

23 września 2013 22:43 / 3 osobom podoba się ten post
nowadanuta

Dla mnie wiara , czy tego typu wyznawane poglądy, jest tematem całkowitego tabu... I jest to jedyne tabu, które będę szanować na tym forum... Nie jestem w stanie dyskutować na te tematy nie wsadzając jednocześnie kija głęboko w mrowisko... Nauczyłam się siedzieć przy jednym stole z różnowiercami i różnowyznawcami, i puki co jest to jedyne rozwiązanie... Każdy dojrzewa do swoich poglądów i wyznaje to do czego dojrzał... I niech tak zostanie...))))

Mnie nie interesuje niczyja wiara. Obojętne w co wierzy. Byleby się nie starał ktoś wymusić abym wierzyła w to co ktoś? Ja swój rozum mam i za stara jestem aby ktoś mnie nawracał. A w co ja wierze to moja sprawa i nie od tego jest to forum zeby o tym pisać. No chyba że ktoś założy oddzielny temat i kto zechce to się będzie chwalił w co wierzy, ile razy dziennie się modli itd.
23 września 2013 22:45
emilia

MeryKy: Przepraszam, ten watek dotyczy konkretnej osoby. Ta osoba zadala sobie, nie wiem, moze musiala, kare w postaci pozostania w miejscu, ktore zdecydowanie Ja przerastalo.
A temat gnebionych, niedocenianych opiekunek przewijal sie juz tysiac razy na tym forum, wnioski prowadzily do jednego:
1/ pierwsze miejsce w 80% jest trudne, bo agencje wykorzystuja "nowicjuszki",
2/ zawsze istnieje mozliwosc zmiany miejsca pracy.
Ale to nie ten temat, to jest temat Zofiji.

Emilio sama widzisz że piszą o lombardach i tratata....
23 września 2013 22:50
MeryKy

Mnie nie interesuje niczyja wiara. Obojętne w co wierzy. Byleby się nie starał ktoś wymusić abym wierzyła w to co ktoś? Ja swój rozum mam i za stara jestem aby ktoś mnie nawracał. A w co ja wierze to moja sprawa i nie od tego jest to forum zeby o tym pisać. No chyba że ktoś założy oddzielny temat i kto zechce to się będzie chwalił w co wierzy, ile razy dziennie się modli itd.

Jesli ktos zalozy taki temat - to raczej nie na tym forum, od tego sa inne, tematyczne fora.
23 września 2013 22:56 / 1 osobie podoba się ten post
MeryKy

Wiecie dyskusja zeszła na takie tory, że mnie się już nie chce nawet na forum zaglądać. Fajnie ,że martwicie się o podopiecznych ( ja też) ale nie widzę powodu dlaczego opiekunki powinny pracować w ekstremalnych warunkach? Dlatego, że chory porusza się jak we mgle, trzeba zniszczyć opiekunkę i doprowadzić do takiego samego zdrowia jak Ci którymi się opiekuje? A gdzie tu miejsce na uczucia wobec bliźniego, wobec opiekunki właśnie? Która niejednokrotnie musi dźwigać ponad miarę, nie dosypia i nie dojada, w imię czego musi się dostosować? Nie jeść, nie myć się, nie spać itd. Bo co bo się nie nadaje, bo trzeba w tył zwrot. Może to rodzina PDP powinna się zastanowić. Bo często nie daje tabletek bo mają działania uboczne, bo można się uzależnić. I tak nasze dziewczyny latają obok podopiecznych, którzy z niczego nie zdają sobie sprawy i doprowadzają jeszcze zdrowe osoby do chorób. Dlaczego rodzina się nie zajmie jak to takie proste. Bo co bo pracują? Nieprawda, nie wszyscy pracują, ale nie chcą tego robić.... I żeby nie było że jestem bez serca ze się nie nadaje itd. Ja swój zawód wybrałam już w podstawówce i poszłam do LM!

Mery Ky-j myślę,że przezywaz teraz traumę...miałam to10 miesięcy temu..każdy przyszedł i poszedł po paru minutach , a ze strachem ja zostawałam sama w pustym 2 piętrowym domu. Kochana,tak bardzo Cię tulę i dodaję Ci otychy,,,,dasz radę jakby co....najgorsze jest oczekiwanie, a to "jakby co ' działa już w adrealinie i  znika strach i wszystko inne...dopiero w domu w Polsce  po kilku dniach dociera do nas rzeczywistość.Jesteśmy z Tobą kochana 
23 września 2013 22:59
MeryKy

Wiecie dyskusja zeszła na takie tory, że mnie się już nie chce nawet na forum zaglądać. Fajnie ,że martwicie się o podopiecznych ( ja też) ale nie widzę powodu dlaczego opiekunki powinny pracować w ekstremalnych warunkach? Dlatego, że chory porusza się jak we mgle, trzeba zniszczyć opiekunkę i doprowadzić do takiego samego zdrowia jak Ci którymi się opiekuje? A gdzie tu miejsce na uczucia wobec bliźniego, wobec opiekunki właśnie? Która niejednokrotnie musi dźwigać ponad miarę, nie dosypia i nie dojada, w imię czego musi się dostosować? Nie jeść, nie myć się, nie spać itd. Bo co bo się nie nadaje, bo trzeba w tył zwrot. Może to rodzina PDP powinna się zastanowić. Bo często nie daje tabletek bo mają działania uboczne, bo można się uzależnić. I tak nasze dziewczyny latają obok podopiecznych, którzy z niczego nie zdają sobie sprawy i doprowadzają jeszcze zdrowe osoby do chorób. Dlaczego rodzina się nie zajmie jak to takie proste. Bo co bo pracują? Nieprawda, nie wszyscy pracują, ale nie chcą tego robić.... I żeby nie było że jestem bez serca ze się nie nadaje itd. Ja swój zawód wybrałam już w podstawówce i poszłam do LM!

Zaszkodzimy sobie wtedy kiedy weżmiemy się za coś czego nie umiemy... Ciężar odpowiedzialności jest straszliwy... Nas też dotyczy zasada "NIE SZKODZIĆ" , czyli musimy zapewnić profesjonalną opiekę... i naprawdę wiedzieć co robimy... Dla mnie w tył zwrot znaczy - nie umiem zająć się tym przypadkiem... i nie podejmuje się... To jest dobór oferty ...   Nie umiem tym ale mogę innym... Nie będę liczyła na pomoc rodziny bo oni już wybrali - płacą żeby problemu się pozbyć... Odkręcać co mi sie nie podoba zaczynam dopiero po dwóch tygodniach pobytu ... bo tyle potrzebuję conajmniej żeby się zorientować... a przez dwa tygodnie stosuję uniki...Pierwsze efekty mam czasami po mięsiącu , czasami po dwóch... bo pracuję z De, Parkinsonem i teraz z AL. Jak czegoś nie można od razu to na to trzeba czasu...i argumentów.. I byłam i głodna i byłam żle traktowana, a także mój podopieczny próbował mnie zepchnąć ze schodów... Nie będę umiała to wreszcie któryś mnie zepchnie...)))
23 września 2013 22:59
smagana wichrem

Mery Ky-j myślę,że przezywaz teraz traumę...miałam to10 miesięcy temu..każdy przyszedł i poszedł po paru minutach , a ze strachem ja zostawałam sama w pustym 2 piętrowym domu. Kochana,tak bardzo Cię tulę i dodaję Ci otychy,,,,dasz radę jakby co....najgorsze jest oczekiwanie, a to "jakby co ' działa już w adrealinie i  znika strach i wszystko inne...dopiero w domu w Polsce  po kilku dniach dociera do nas rzeczywistość.Jesteśmy z Tobą kochana:-) 

Dziękuje, dzisiaj mnie Flegedienst też utuliła :)).Troche sie poryczałam i mi ulżyło. A moj PDP dostał już dzisiaj morfine. Tak, że noc bede miała spokojną
23 września 2013 23:03
I przepraszam Zosię... Dobranoc)))
23 września 2013 23:57 / 1 osobie podoba się ten post
nowadanuta

I przepraszam Zosię... Dobranoc)))

Dobranoc :)) Ja tak sie zastanawiam dlaczego nie zwróciłaś mi uwagi że zwracałam sie do ciebie "Nowamunda"? No ja chyba dyslekcję mam jakąs chyba? Przepraszam cie bardzo Nowadanuto :)) Wybacz :))
24 września 2013 07:32 / 4 osobom podoba się ten post

Proszę się skupić na merytoryce dziennika Zofiji, a nie na jej religii. Jak komuś to nie pasuje w co wierzy Zofija, to niech sobie da na wstrzymanie z komentarzami, bo będę usuwał.

24 września 2013 08:21
Witam wszystkich w piękny słoneczny poranek, jaki objawia się za moim oknem. Mam nadzieję, że wczorajsze burze nie powrócą. Dziękuję wszystkim za zainteresowanie moją historią i za ostatni komentarz MODERATORA. Już przechodzę do kolejnego dnia z dziennika.....
24 września 2013 08:23 / 6 osobom podoba się ten post
11.07.2013r. – czwartek
 
Od rana wariactwa ciąg dalszy. Wstałam trochę wcześniej, aby uzupełnić dziennik. Weszłam po cichu na górę, po herbatę. Gertrud jednak to usłyszała i za kilka minut była już na chodzie. Poszłam na górę, no i zaczęło się jej paranoiczne zachowanie. Tym razem czepiała się o swojego pupilka, że nie miał wody w naczyniu. Znowu doprowadziła mnie do płaczu. Mam dość, mam dość……….., Boże ratuj mnie……….., nie wytrzymam. Później było ubieranie i znowu jej złośliwości. Normalnie mam ochotę spakować się i wyjechać, ale przecież to moja praca i kontrakt podpisałam na 2 miesiące. Muszę to jakoś wytrzymać. Nie chciało mi się nic sprzątać, ani w ogóle cokolwiek robić ……… dno, trauma, Wahnsin….. Gertrud zobaczyła że płaczę i odpuściła sobie dalsze wyżywanie się na mnie.
 
O 10.00 przyszedł fizjoterapeuta. Miałam więc pół godziny oddechu. Zajęłam się pisaniem i to dało mi chwilę ukojenia. Po wyjściu tego pana zrobiłam listę zakupów i akurat zadzwoniła córka Koni z informacją, że po południu nas odwiedzi. Hurra, będę miała chwilę wytchnienia. Muszę z Koni porozmawiać o zachowaniu matki. Oni naprawdę powinni zrewidować aktualną receptę lekową, może da się opanować jej agresję i nadpobudliwość. Zakupy też niech zrobi córeczka, będę miała z głowy kolejne „wyzwanie”. Po tej radosnej nowinie, że będziemy miałały Besuch Gertrud powiedziała, żebym wcześniej zrobiła obiad. Nie ma sprawy. Mam coś przygotowane: wczorajszą kapustę, z zamrażalce kotlety mielone, no i ugotuję ziemniaki (ona preferuje gotowane ziemniaki). Tak więc obiad zrobiłam bardzo szybko. Zjadłyśmy ze smakiem i pauza. Widzę, że ona dzisiaj ma wyjątkową manię skierowaną na pieska, jakieś urojone lęki o jego zdrowie i zachowanie. Bez przerwy lata za nim z jedzeniem i ciągle go szuka. Dzisiaj dostałam pocztą list z mojej agencji z polisą ubezpieczeniową. Nie przysłali natomiast A1 i EKUZ, co zaczyna być podejrzane.
 
Po obiedzie godzinna pauza i potem znowu muszę dotrzymać towarzystwa mojej „ulubienicy” przy kawie. Córka powiedziała, że przyjedzie o 15.00 i tak było, ale Gertrud już pół godziny wcześniej wariowała. Wydzwaniała do niej i do innych. Nagrywała się na automatyczną sekretarkę, bo wszyscy oczywiście unikają jej i nie odbierają telefonów. Ja tylko muszę znosić jej bezpośrednie chimery, no bo niestety trafiłam do niej jako opiekunka. A ja przez te kilka dni czuje się jak worek treningowy, na którym chora, demencyjna staruszka wyżywa się. Muszę naprawdę się ogarnąć i zacząć bronić, bo przez te 2 miesiące wykończę się psychicznie.
 
Porozmawiałam z Koni o zachowaniu jej matki przez ten czas, co tu jestem i prosiłam, żeby coś zrobili z jej leczeniem farmakologicznym, bo to co się dzieje, to nie jest normalne. Widzę, że ona chociaż bardzo kocha matkę, to ma wielkie zranienia od niej. Powiedziała mi, że matka była zawsze podła dla nich i wiele od niej wycierpieli jako dzieci. Dowiedziałam się, że powinni poddać ją specjalistycznym badaniom neurologicznym w szpitalu w systemie dowożenia na dzienny pobyt przez 5 dni. No ale matka nie chce się na to zgodzić i ciągle to przesuwają. Po takich badaniach można dokładnie ustalić diagnozę i dopiero ustawić odpowiednie leczenie. Teraz też jest niezbyt odpowiedni okres – urlopy. Lekarz rodzinny, który opiekuje się Gertrud jest właśnie na urlopie. Może więc po tym czasie podejmie jakieś działania. Tak dłużej nie może być. Nikt z nią nie wytrzyma, a i ona sama się wyniszcza. Jak córka przyjechała miałam też rozmowę telefoniczną z moją agencją. Dzwonili, aby się dowiedzieć jak daję sobie radę. Oczywiście wszystko im powiedziałam, bo byłam tak strasznie udręczona, a wręcz bliska załamaniu, że moja rozmowa chyba została potraktowana poważnie. Obiecali, że będą się starali z rodziną podjąć jakieś rozmowy ws. wyciszenia staruszki i wyegzekwowania dla mnie możliwości wychodzenia z domu codziennie na 2-godzinną przerwę, jeśli będę miała ochotę na to. Ten telefon i przyjazd córki trochę mnie uspokoił i odpuściło mi przygnębienie.
 
Po rozmowie z Koni zostawiłam obie panie Arkaz same i wyjechałam na przejażdżkę rowerem. Miałam 2 godziny wolnego i pojechałam sobie w kierunku, gdzie jeszcze nie byłam. Jechałam ze 4 km grzbietem wzgórza przez las do najbliższej miejscowości Elchen. Tam droga jednak schodziła ostro w dół i już nie chciałam zjeżdżać, aby potem nie wdrapywać się z powrotem pod górę. Znalazłam jednak ścieżkę rowerową, która szła w innym kierunku przez las. Pojechałam ze 2 km i dalej się nie zapuszczałam, bo mój czas wolny kończył się. Do Wilder wróciłam też jakąś oznakowaną ścieżką rowerową przez las. Jest tu naprawdę ślicznie, tylko ja nie mam wiele możliwości, aby korzystać z uroków tutejszej przyrody. Może się to zmieni, zobaczymy. Jak wróciłam do domu, to moje damy były jeszcze na zakupach. Mogłam więc spokojnie więc odświeżyć się. Zadzwoniła Marta, żeby ze mną porozmawiać podczas nieobecności Gertrud. No i w ten sposób dzisiaj po południu otrzymałam dużo wsparcia na te moje traumatyczne przeżycia ostatnich dni z Gertrud.
 
Jak córka pojechała zrobiłam kolacje, posiedziałam z babką przed Ferhnsehe i poszłam z nią na krótki spacer. Gertrud próbowała być miła, ale to jest „komisach”, jak to ona ciągle mówi. Te jej fukania i gderania są obrzydliwe. Po 22.00 miałam znowu Zeit feur mich – ha, ha. Połączyłam się z mężusiem i gadaliśmy do 23.00. Muszę też z nim utrzymywać codzienny kontakt, bo jemu jest trochę smutno i ciężko z tą rozłąką. Później weszłam na forum opiekunek i tak się zaczytałam, że zastała mnie prawie godzina 2 w nocy.
25 września 2013 13:29 / 6 osobom podoba się ten post
12.07.2013 – piątek
 
Rano jak zwykle dramat. Dzisiaj strasznie narzekała na ból głowy i złościła się o krople przeciwbólowe, które stały na parapecie okiennym w kuchni, a teraz ich nie ma. Oczywiście te krople po prostu skończyły się. Dora robiąc w niedzielę porządek z lekami wyrzuciła pustą buteleczkę. Ja wiedziałam, że jeszcze jedno opakowanie jest w pudełku przygotowanym przez córkę i podpisanym jako aktualne leki. Początkowo nie chciała mnie słuchać. Jej nerwowość rozhulała się wysoko. Poszłam do sypialni, przyniosłam to pudełko i spokojnie próbowałam jej wyjaśnić, co z tymi kroplami się zadziało. Oczywiście tłumaczenie nie ma sensu, bo Gertrud nie myśli logicznie. Jakbym chciała wytłumaczyć to jej pieskowi, to pewnie lepiej by zrozumiał o co chodzi. W końcu, jak zobaczyła pełną buteleczkę, to się trochę uspokoiła. Odliczyłam 30 kropli i podałam jej. Wcześniej już wzięła jakąś tabletkę przeciwbólową, ale tłumaczenie, że to może być za dużo, też nie ma sensu. Przy śniadaniu była po prostu perfidna. Próbowałam to zignorować i częściowo mi się udało.
 
Później zajęłam się Haushaltem i obiadem. Zrobiłam rybę, cukinie według fajnego przepisu i ziemniaki. Obiad zjadła ze smakiem i mogłam sobie zrobić godzinną pauzę. Po przerwie znowu była wściekła, bo mówiła, że się źle czuje, że jest jej niedobrze, że pewnie coś złego dałam jej do jedzenia, bo ma Durchfall. Słyszałam, że ma gazy i biega ciągle na kibel. Może najadła się jeszcze jakichś leków przeciwbólowych? Zrobiłam kawę i podałam jak zwykle z mleczkiem, na co ona zaczęła się ciskać, że ona normalnie nie pije kawy z mlekiem ….bla, bla, bla…. przełknęłam to. Teraz była na emocjach związanych z dzisiejszą imprezą – Grillparty u koleżanek. O 17.30 miała odebrać ją Gundula. Przy kawie zaczęła gadać bzdury o tym wyjściu. Kotłowały się jej w głowie obawy o dom, przecież nie może mnie zostawić ………, dom powinien być zamknięty ……., co ja mam za plany. Zakazała mi robić cokolwiek w domu podczas jej nieobecności, nikogo nie wpuszczać itd………
Wcześniej pomyślałam sobie, że odkurzę górę podczas jej nieobecności, ale odpuściłam sobie, bo po co mam się tak poświęcać i tak to nie ma sensu. Spokojnie tłumaczyłam jej, że ja będę pilnować domu, że posiedzę sobie przy swoim laptopie, że jestem dorosła i odpowiedzialna, niech się nie martwi. Ale oczywiście to wszystko nie docierało do niej. Odpuściłam sobie konwersację. W końcu zaproponowała grę w chińczyka. Raz zagrałyśmy i ja wygrałam. Widziałam, że była niezadowolona. Poszła się szykować do wyjścia, ale było jeszcze trochę za wcześnie, więc jeszcze raz chciała grać, bo przecież musiała się odegrać..... O Boże, co za bieda...……..
 
Gdy wychodziła powiedziałam jej, żeby wzięła klucz, bo ja mogę wyjechać sobie na rower. Tak kotłowała z tym wyjściem i obawami o zostawienie domu pod moją opieką, że w końcu wzięła klucze z kompletu samochodowego (oby ich nie zgubiła). Wydedukowała zapewne, że mogę pojechać gdzieś jej samochodem. Jak wyszła, to ucieszyłam się, jakbym dostała wielką nagrodę. Zadzwoniła Marta i trochę sobie porozmawiałyśmy o problemach dnia dzisiejszego z Gertrudą. Potem zrobiłam sobie jeść i połączyłam się z Krzyśkiem. Trochę z nim pogadałam na górze przy ruterze, gdzie skype odbiera bez zakłóceń. Natępnie pojechałam na przejażdżkę rowerową tym nowoodkrytym przeze mnie szlakiem przez las do Allstein. Przejechałam chyba ze 4 km cały czas łagodnie w dół. Las był ciemny i pora już przedwieczorna, więc się zawróciłam, bo nie znam tej ścieżki i nie wiem jak długo jeszcze muszę jechać przez las. Trochę bałam się samotności i ewentualnie dzikiej zwierzyny, bo przed wieczorem mogły wyjść jakieś osobniki na żer. W drodze powrotnej w środku lasu spadł mi łańcuch, ale po kilku minutach poradziłam sobie z tym problemem. Muszę tę ścieżkę jeszcze raz przemierzyć, ale o wcześniejszej porze dnia, na spokojnie, jak przyjedzie rodzina do Gertrud.
 
Wróciłam przed 20.00 i na szczęście gospodyni jeszcze nie było. Wzięłam prysznic, zrobiłam sobie herbatę i poszłam do ogrodu z laptopem jeszcze raz połączyć się z Krzyśkiem. No i zaraz babka została przywieziona do domu. Gundula posiedziała z nią jeszcze kilka minut. Wszystko wydawało się w porządku. Ponieważ było po 21.00 zagadnęłam ją chwilę. Zapytałam czy potrzebuje mnie i czy mogę iść na dół. Ok, nie było problemu. Siedziałam sobie przy kompie słuchając kazań ks. Natanka i usłyszałam, że babka rozmawia przez telefon, a była 23.30. Uchyliłam drzwi i usłyszałam, że poddenerwowana mówi głupoty o kluczach, o tym, że ktoś był w ogrodzie ze mną i jakieś inne bzdury. Zastanawiałam się czy wejść jeszcze do niej i próbować ją uspokoić, ale pomyślałam sobie, że to nie ma sensu i tak nic do niej nie dotrze. Jutro rano i tak będzie nowe wariactwo……… chore, chore…………….
 
Boże, błagam daj mi siłę na wytrzymanie tego czasu tutaj, bądź przy mnie i dotykaj serca tej biednej, chorej staruszki, aby nie szalała tak. Boże, ja bez Ciebie sobie nie poradzę…..
Jest godzina 00.20 na górze uciszyło się, chyba usnęła. Dobranoc.
26 września 2013 10:13 / 4 osobom podoba się ten post
13.07.2013 – sobota
 
Poszłam na górę, jak zwykle przygotowana na chimery Gertrud. Jak ją słuchałam wczoraj przed snem, to obawiałam się, że rano będzie kontynuacja szaleństwa. Moja Pani jednak dzisiaj była w miarę spokojna. Zrobiłam jajecznicę, oczywiście nie podobała się jej, ale zjadła. Gadała jakieś głupoty w nawiązaniu do jajecznicy, że musi uważać na wagę………. Ona nie jest gruba, jest osobą niską i o prawidłowej masie ciała. Mimo swojej choroby je dobrze i w umiarkowanych ilościach. Myślę, że nadwaga jej nie grozi. A więc śniadanie upłynęło tylko z lekką goryczką. Tak sobie myślę, że powoli uczę się odpowiednio reagować. Posprzątałam kuchnię i pomogłam jej się ubrać. Później co nieco pokrzątałam się po domu.
 
Dzisiaj już nie zaczynałam jakichś większych robót, bo tak naprawdę jestem wyczerpana fizycznie przez ten ciągły stres. Zajęłam się gotowaniem obiadu. Gotuję dzisiaj zupę grzybową z zamrożonych grzybów leśnych i placki jarskie z ryżem z przepisu gazetowego. W zasadzie miałam ugotować tylko zupę, ale te placki zrobiłam, bo chciałam sprawdzić co z tego wyjdzie. Były niezłe, ale Gertrudzie nie smakowały (?). Ponadto Gertrud nie jada zup. Mówi, że zupy je się tylko w chłodnych porach roku. Ta zupka grzybowa wyszła mi super. Gertrud spróbowała, pochwaliła, ale nie chciała jeść więcej. Niemniej obiad był w miarę spokojny. Powiedziałam jej, że będę chciała dzisiaj pojechać do kościoła i muszę kupić drobiazgi do jedzenia. Zgodziła się z tym bez problemu.
 
Po obiedzie zrobiłam sobie 1,5-godzinną przerwę. Miałam zamiar przetrzymać ją 2 godz. Ale słyszałam, że Gertrud krząta się na górze, więc poszłam, aby jej nie prowokować. Zrobiłam kawę i posiedziałyśmy w ogrodzie. Trochę czytałam, bo normalnej rozmowy z nią nie ma sensu podejmować. Chociaż i tak już jej złośliwości, co do nierozumienia mnie są rzadsze. Zaczęłam mówić do niej powoli, wyraźnie i krótkimi zwrotami. No cóż przy jej stanie zdrowia nie ma co oczekiwać lepszej komunikacji. W ramach towarzyszenia grałam z nią jeszcze 2 razy w chińczyka. Tym razem ona wygrała. Pozwalam jej na to specjalnie (np.udaję, że nie widzę pionka do zbicia), bo złości się jak przegrywa….. śmieszne, ale prawdziwe. Jak skończyłyśmy drugą rundkę, to sama mi przypomniała, że powinnam się już szykować do kościoła. No proszę, naprawdę dzisiaj moja podopieczna jest grzeczna. Oby tak było do końca. Gertrud pożegnała mnie przyjaźnie i poprosiła, abym się za nią pomodliła. Super, bardzo mi się to podoba. Oczywiście, że się za nią pomodlę.Naprawdę widzę w niej biedną, chorą staruszkę i jest mi jej czasami żal, chociaż jest tak bardzo przykra dla mnie.
 
Pojechałam spokojna do kościoła. Dzisiaj tak usiadłam w kościele, aby móc podejść do Komunii św. jako ostatnia i przyjąć Pana Jezusa na kolanach i tak zrobiłam. Dobrze mi jest w kościele, chociaż ubolewam nad tym, że nie odprawia się tu Msza św. w niedzielę. Do innego miasta natomiast w niedzielę nie za bardzo mam możliwość dotrzeć, ze względu na warunki mojej pracy. Trudno, Panie Jezu proszę Cię nie poczytaj mi tego za grzech. Jestem niejako zmuszona okolicznościami w soboty świętować niedzielę. W drodze powrotnej pojechałam do sklepu. Miałam 10 euro i wyrobiłam się w tym budżecie. Jak wróciłam do domu to moja podopieczna przyjaźnie mnie powitała. O Boże, jak to jest dobre. Jakby było dobrze pracować tu, gdyby ona tak się zachowywała zawsze. Pobłogosławiłam Gertrud znakiem krzyża na czole, mówiąc że przynoszę to dla niej z kościoła i przytuliłam ją. Widzę, że ona pragnie takich gestów, bo poddaje się temu z uległością. Tak, jak każdy człowiek pragnie miłości, a to co jest złe i przykre z jej strony to objawy choroby, spotęgowane jakimiś zranieniami i charakterem.
 
Kolację zjadłyśmy spokojnie i towarzyszyłam jej jeszcze przy TV. Chociaż po godzinie oglądania programu – turniej z rodzaju milionerzy – miałam ochotę pójść do siebie. Gertrud też drzemała na sofie, ale jak jej zaproponowałam wyłączenie Ferhnsehe, to oczywiście sprzeciwiła się. Pozostałam więc jeszcze do końca programu, aby już ten dzień zakończyć pozytywnie. Och, mam tak mało czasu dla siebie – na czytanie, internet i pisanie. Chociaż nigdy nie byłam śpiochem, wystarczy mi 6 godzin, to jednak nazbyt zarywam nocki. Teraz też jest już po 2.00. Naprawdę pora spać.
 
27 września 2013 12:53 / 4 osobom podoba się ten post
13.07.2013 – niedziela  
Rano Greta była względnie spokojna, chociaż depresyjna. Mówiła, że miała Alptreume. W ten weekend nikt z rodziny się nie pokazał. Wiadomo mają wakacje, urlopy i swoje życie. Mnie już sprawdzili i uznali zapewne, że mogą być spokojni. Po śniadaniu Grecie zachciało się pojechać na pobliską Wiese, aby pospacerować z pieskiem. Trochę było emocji przy tym wyjeździe, ale w normie. Natomiast fiksowała z podlewaniem wodą klomby w ogródku.  
 
Później zrobiłam obiad: zupa z dnia wczorajszego, filety wołowe, puree kartoflane i sałatka. Po obiedzie Greta zgodziła się na moją przejażdżkę rowerową. Wpadłam na pomysł, aby pisać jej na kartce o której wrócę. Może będzie spokojniejsza. Pojechałam sobie nową ścieżką rowerową w innym kierunku przez las ok 5 km. Było mi bardzo ciężko pod górki. Ten rower to naprawdę młot. Dzisiaj jest bardzo dużo ludzi na tym szlaku – pieszych i rowerzystów. Dotarłam do bardzo ładnego miejsca. Z tego miejsca rozciągał się niesamowity widok na całą dolinę Heidelberg. Bardzo tu pięknie.   Po powrocie zastałam sąsiadkę. Panie siedziały sobie w ogrodzie przy kieliszku sektu. Poszłam się umyć i przebrać. Niestety nie mogłam się normalnie umyć, bo po dzisiejszym podlewaniu ogródka coś dzieje się z Wassaerlauf. Potem przyjechała jeszcze Marta i siedziała z nami godzinę. Panie cały czas raczyły się sektem. Była miła atmosfera i  wszystko OK.  
 
Następnie zrobiłam kolację. Greta wzięła leki i myślałam, że będzie wszystko dobrze po miłym popołudniu. Po kolacji siedziałam w jadalni przy laptopie, a moja pani w salonie przed TV, przerzucając ciągle kanały. Widzę, że jednak coś już ją bierze. Jak przyszła 20.15 to zamknęłam kompa i usiadłam z nią przed TV. Powiedziałam, żeby co jej sie podoba. Wybrała film biograficzny o jakimś muzyku amerykańskim na Arte.
 
Greta zawsze wieczorem po kolacji bierze sobie lampkę lub nawet dwie wina. Dzisiaj też popijała winko, trochę drzemała. Jak się ocknęła to zaczęła fiksować. Dostała ataku paranoi urojeniowej. Dodzwoniła się do Marty i zaczęła wygadywać głupoty, zupełne fantasmagorie. Jak tego słuchałam, to znowu ciśnienie mi podskoczyło. Nie ma co się łudzić, że ona się do mnie przyzwyczaiła i zaakceptowała. Ona po prostu nie myśli realnie i logicznie. Ma chwile przebłysku normalności, ale najczęściej jest pogrążona w odmętach demencji. Jest zagubiona, zdezorientowana, zła, agresywna, nie myśli logicznie, fantazjuje i przekręca fakty. Czasami demencja tak się nasila, że wręcz dostaje ataków dziwnego zachowania – urojenia, agresja. To jest taka huśtawka, raz jest względnie dobrze, a raz szaleństwo. Przy czym te negatywne zachowania są coraz częściej. Dzisiaj też niby wszystko było w porządku, a na koniec dnia bomba. Marta cierpliwie z nią rozmawiała chyba z godzinę, bo tylko ona ma na nią uspakajający wpływ. Ja też włączałam się do tej rozmowy na ich prośbę. Koło 23.00 udało się ją uspokoić. Marta rozłączyła się, a ja delikatnie utuliłam naszą podopieczną do łóżka. Nie mniej jednak, bardzo przejęłam się tym niespodziewanym atakiem. Muszę się mobilizować, aby nie popadać też w jakieś niepotrzebne emocje. Nic nie mogę poradzić na te zdarzenia, a tylko muszę ją nadzorować póki tu jestem. Tak sobie potem myślałam i przyszło mi do głowy, że pogorszenie stanu Grety ma związek z alkoholem. Dzisiaj po południu i wieczorem wypiła dość sporo – ze 3 lampki sektu i co najmniej 2 wina. Być może, że leki nie działają przy alkoholu i dlatego dostała dzisiaj wieczór takiego ataku. Rano to prawie zawsze jest okropna, ale w południe i wieczorem jest bardziej znośna i kontaktowa. Poza tym mimo niedzieli nikt z rodziny jej nie odwiedził i może też tym się zdenerwowała, bo wyglądała ich cały dzień.  
 
Po ustaniu jej gramolenia się na górze, posiedziałam jeszcze do 1.30 przy kompie. Jestem bardzo zmęczona, wręcz wyczerpana. Ten wieczorny incydent wyprowadził mnie z równowagi. Muszę chyba wcześniej kłaść się spać.  
27 września 2013 18:08 / 2 osobom podoba się ten post

Tej osobniczki już na forum nie ma. Moderator