27 czerwca 2013 09:45 / 4 osobom podoba się ten post
Zgodnie z obietnicą - trzecia część mojej podróży.Po opuszczeniu Klausenpass i jeżdzie wzdłuz płynącego dnem doliny potoku dotarliśmy do przydrożnego baru. Ktoś by powiedział-co ciekawego można w barze zobaczyć - ale to było miejsce szczególne .Był to bar dla przede wszystkim motocyklistów , nawet parking miał specjalnie wydzieloną dla nich część .Wnętrze dosc surowe , ale ozdobione tablicami rejestracyjnymi z wielu stanów USA , zdjęciami , emblematami firm motocyklowych . Kelner - oczywiście ubrany na czarno , z długimi włosami a goście jakby żywcem z ,,Sons of Anarchy ''- skóry , kamizelki z emblematami klubów , stosowne buty. A na parkingu aż dech zapiera - choppery i cruisery wszelkiej maści , przeważają Harleye ale pokazano mi ,,perełkę ''- motocykl o którym nigdy nie słyszałam .Nazywa się to cudo Boss Hoss , ma silnik 8 cylindrowy w systemie V o pojemności 5,7 litra (moje Audi ma 1,8),moc silnika to prawie 400KM , setkę osiąga w niecałe 2 sekundy , z przodu potężna chłodnica o ciekawym kształcie , szerokie opony a kosztuje ponad 30 tys. euro.Pooglądałam z ciekawościa , popijając zimne piwo które tez pasuje do tych klimatów .
Opuściliśmy bar i skierowaliśmy sie do miasta Glarus , stolicy kantonu . Miasto leży w dolinie a nad nią góruje potężny Rautispitz wciąż ośnieżony mimo połowy czerwca. Natychmiast nasunęły mi się gdzieś usłyszane czy przeczytane słowa ,,W cieniu wielkiej góry'' , które idealnie pasuja do tego miejsca .
Po kilkunastu minutach docieramy do jeziora Wallensee i leżącej nad nim miejscowości Weesen. I znów inna odsłona Szwajcarii- ciepły wiatr wiejący tu zwykle z południa, kolorowe kwiaty i palmy stojące przed domami , które mogą tu przezimować ze względu na specyficzny mikroklimat .Mieszkańcy hodują drzewka cytrusowe w ogródkach a w powietrzu unosi się zapach kwiatów . Mnie jednak urzekły winnice , jakich nigdy nie widziałam.Każda dająca się wykorzystać skalna , wąska półka na południowym stoku jest obsadzona winoroślą ,czasem to tylko kilkanaście krzewów . Wyglada to niezwykle .
My jedziemy jednak wyżej , do leżącej na wys ponad 1000m wsi a potem jeszcze 300 m wyżej.To częsć wsi Amden , połozonej tak wysoko i zamieszkałej przez cały rok mimo 2 m śniegu w zimie. Na zboczach widać zabezpieczenia przeciwlawinowe - kiedyś lawina zeszła do wsi niszcząc jej częsć.Tam spędzam kilka godzin ,jednak to prywatne miejsce więc nie będe opisywać. Ale wybieramy się na godzinną wycieczkę - drogą wśród domów , przez łąki. Dochodzimy do niewielkiej półki skalnej ogrodzonej lekką balustradką a za nią może pół metra ziemi porośniętej ziołami , trawą i niskimi krzewinkami dzikiej róży . Spojrzałam w dół- a pod stopami mam 1000 metrowe pionowe urwisko opadające wprost do jeziora . Na niewielkim skrawku brzegu widać ludzi jako poruszające się punkciki . A wysoko , za jeziorem morze ośnieżonych gór , bez końca - jakby na pożegnanie , bo przecież to był mój ostatni tydzień pobytu - ale jak się okazało , nie ostatnia wycieczka . W ostatni dzień zwiedzałam Zurich.