Ja podobnie jak Andrea, mam te komfort, że firma załatwia mi bilet na autokar, za który płaci z góry, podaje numer biletu, u kierowcy podaję tylko nazwisko. Pierwszy raz jechałam Sindbadem, ale on nie dojeżdża do miejscowości, gdzie pracuję, więc musiałam we Frankfurcie przesiadać się na pociąg, też zapłacony bilet, tylko musiałam go wydrukować. Teraz jeżdżę Eurolines no i zasadniczo chyba wolę tego przewoźnika, Sindbad jest jakiś taki nadęty, panie pilotki chyba nieco zbyt poważnie traktują swoją prace, zachowują się co najmniej jak stewardessy klasy biznes. Naprawdę nie jestem idiotką ani przedszkolakiem, żeby tłumaczyć mi dziesięć minut, jak mam korzystać z toalety ani nie mam ochoty oglądać filmów poglądowych na temat funkcjonowania autokarów i firmy. W Eurolines nie spotkałam się z wulgarnymi kierowcami, przeciwnie, zawsze byli uprzejmi i pomocni; może miałam szczęście, z tym że w Sindbadzie nie ma dopłaty za nadbagaż (to może tłumaczyć zapchany schowek), a w Eurolines niby jest, ale zawsze jakoś tam uda mi się przemycić dodatkową torbę z książkami jako podręczny :)
Z przygód (mało wesołych) jakie miałam podczas podróży wspomnę dwie: pierwsza, spektakularna, gdy wracałam z pierwszego kontraktu, po 4 miesiącach, na dodatek z Ratyzbony, bo byłam tam jeszcze w sprawach rodzinnych. Narzeczony kuzynki, po całodniowym zwiedzaniu miasta przywozi mnie na dworzec, a tu ani rozkładu, ani autobusu. Słyszałam, że przewoźnicy się połączyli i o 20.20 owszem, miał być autobus Orlandu bodajże, lecz w czwartek, a ja miałam podany bilet na środę, 20.10. wywnioskowałyśmy z kuzynką, że ktoś się pomylił w firmie, więc klnąc na czym świat stoi pojechałam przewaletować do niej do akademika i poczekać do jutra na Orland. Walizkę zostawiłam w aucie, a Michael pojechał do domu – mieszkał 20km dalej. A tu za 2h piszą z Eurolines: „Proszę odebrać telefon”. Nie miałam już pieniędzy na polskim koncie, więc dzwonię do nich od kuzynki, a oni pytają, czy ja jeszcze czekam, bo mieli jakąś kontrolę i są spóźnieni 3h. I za godzinę będą na dworcu w Ratyzbonie, żebym była gotowa, jeśli chcę jechać. Myślałam, że umrę ze stresu, chłopak kuzynki nie odbierał, my bez auta, ja bez walizki, na dworzec jakiś kwadrans jazdy, ja w histerii, Matko Boska ! W końcu wszystko dobrze się skończyło i dojechałam szczęśliwie do Polski, ale co przeszłam, trudno opisać.
Druga sytuacja miała miejsce, kiedy pierwszy raz jechałam do Niemiec, zielona, zestresowana, bliska płaczu, calkiem sama, przerażona perspektywą czteromiesięcznego pobytu i zadzwonił do mnie przyjaciel, by mnie podtrzymać na duchu. Było dość późno, więc ja w sumie niewiele mówiłam, żeby nikomu nie przeszkadzać, on starał się mnie jakoś rozbawić przez ten telefon, a jakiś babuch z siedzenia obok (nie moja sąsiadka, tylko babsko dwa siedzenia dalej, poszedł DONIEŚĆ pilotce, że ja rozmawiam przez telefon i jej to przeszkadza. No ludzie kochani, co ona, pięć lat miała ?? „Proszę pani, a ona rozmawia przez telefon!”. Przecież wystarczyło zwrócić mi uwagę, a nie robić jakiegoś cyrku, jeszcze pani pilotka oczywiście wczuła się w rolę i przyszła z upomnieniem. Naprawdę poczulam się jak przedszkolak :)
Co do filmów, to czasem trafiają się wcale sympatyczne, ostatnio puszczono „Pamiętnik”, ckliwe romansidło, ale urocze, innym razem jakąś perełeczke Lasse Halstroma, chociaż oczywiście dominują bezwartościowe polskie komedie romantyczne. Z anegdot, kiedyś, gdy jechałam lata temu do Holandii, puszczono „Oszukać przeznaczenie II”. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że film rozpoczyna obrazowa scena gigantycznej kraksy na autostradzie i trup ściele się gęsto. A więc film w sam raz na kilkunastogodzinną podróż autokarem :)