24 czerwca 2014 20:18 / 8 osobom podoba się ten post
Z racji tego, że historię o Hamburgu juz opisywałam a chcę mieć wszystko w jednym miejscu to pzreklejam moją relację z tej wyprawy....
Nosz pierun by to stzrelił jasnisty, mój niemiec, jak go nazywam to naprawde dobry człowiek, tak jak pisałam bardzo wyrozumiały co do braków językowych, nie narzuca mi jak mam spędzać dzień, stara się mnie nauczyć języka, co nie zmienia faktu, że jego stan w jakim się znajduje a który go ogranicza do działania we wszelkich dziedzinach życia niemalże, sprawia, że jest małym despotą (och, tu musiałabym opisać wszystkie RYTUAŁY a nie mam serca dzisiaj do tego, dośc jak powiem, że przy myci, ubieraniu czy kładzeniu do łózka każdy element jest dokładnie umiejscowiony w czasie :) )W domu pracuje mi się z nim świetnie, to ja przyjęłam wszystkie zasady panujące w tym domu za oczywiste i nie staralam się niczego zmieniać więc na luzie no ale za kierownicą... bosz... jak to nazwała moja koordynatora... papuga nawigator gdy jej opisałam wczorajszą historię.No więc.. ustawiłam nawigację, ruszyliśmy... najpierw kazał mi przekleić nawigację na środek żeby on widział (ma vana i aprkuje z tyłu swoim wózkiem), postawiłam się twardo i powiedziałam, że będzie mi się źle jechało, ooojjj jaki był nieszczęśliwy :)) tym bardziej, że musiał zaakceptować gadanie tomtoma do mnie po polsku :), ha! ale się myliłam, że będzie spokój... ja gdy prowadzę lubię mieć naprawdę spokój, nawet w PL nie gadam za kierownicą bo mi jest to po prostu niepotrzebne, kocham prowadzić i wtedy to jest dla mnie dobry czas na rozmyslanie o różnych sprawach przy jakiejś fajnej muzyce, no ale iedny wytrzymać nie mógł, początkową trasę, którą już znałam było ok bo nie musialam się skupiać na drodze, mogam z nim pogadać troszkę ale później mu tłumacze, że jak on gada to ja nawi nie słysze a ten swoje.Tu słucham nawi, tu staram się rozszyfrować co on do mnie gada, skupiam się na nim bo pewnie coś bardzo bardzo ważnego a tu jakaś pierdoła..., że bieg mogłabym zmienić :D nosz ku... dokulaliśmy się do Hamburga, gdzie okazało się, że nawi nas wpakowała w zamknieta z powodu robót drogowych uliczkę, "Nie słuchasz co tomtom gada, nie skupiasz się" (no ciekawe dlaczego :D"powciskałam cos w tomku i dojechalismy na miejsce przeznaczenia, co ja się nagimnastykowałam, żeby to dziadostwo zaparkować... baaaa tu tzreba miejsca na dwa busy bo lft bokiem wyjeżdża... w koncu wjechałam na jakiś trawnik wysadzając go wcześniej bo chciał, bo tam by nie mógł lift wyjść, odjechał więc a mnie Polizei puka do okna no bo proszę pani tu parkować nie wolno, tłumacze jak baran, że mi pdp nawiał, że w takim razie wezmę jego rzeczy, niech mi da 10 minut. Na szczescie moj niemiec sie wrócił i wynegocjował, że wjadę głębiej i zrobię miejsce dla ewentualnej karetki... uffff... łeb mi już pękał ale dobra... koncert... super, Billy Idol jak młody bóg hasał tu i ówdzie z mikrofonem, spiewając i rownoczesnie rozdając autografy i gadżety różniste, ubawiliśmy się setnie ale ja wciąz miałam w głowie to, że tomtom cos mi sie poustawiać nie chciał i zaś będzie kłopot do chaty wrócić :D po koncercie do auta i ... nie pomyliłam się, nie mogłam się z tomtomkiem dogadać, tamten się naszwargotał (w zasadzie to dobrze, że pół nie rozumiałam :D) musiałam pzrestawić na niemiecki, on patrzył co gdzie i jak i ustawiliśmy no to cyk na polski i w drogę, okazało się, że punkt startowy jest nie wiadomo gdzie więc na oko muszę tam dojechać, ten sie pyta czego tom tom nie gada, to mu tłumacze... a ten sie dziwi, że jak to, że co.. że polski tom tom to lipa... smieje sie z niego, ze tom niemiecki pzrecież hnm no ok.. dobzre, że tam trasa powrotna była juz prosta ale ten mi wciąz pierdzieli, ze mam ejchac tym pasem a nie tym co tom tom kaze, zaczął mnie irytowac niemiłosiernie. Tak juz byłam zdenerwowana, że sie okazało, że nie zauważyłam, ze jakieś dziwne światła mamy ustawione... niby normalne ale tablica mi się nie podświetla, krece koleczkiem dalej, tablica sie świeci a swiatła postojowe, lece dalej a tam długie, nosz ku... ten mi zaczał tłumaczyć cały sieo unosił, myslałam, ze go rozszarpie, pytam się "to"? nein, ja... i weź tu zrozum, wiec jade jak kretynka mrygaąc światłami po ekspresowej, w koncu stanełam na poboczu i sie wydarłam na niego, że za duzo słów naraz i musi mi spokojnie... jak się okazało to wyszłam na idiotke bo sie tak samo jak w moim aucie to robi :D. Wkurzyłam się i mu mówie, teraz muzyka, żadnego gadania, jest ciemno a ja nie chcę wypadku. Cos tam gadał ale ja juz nie słuchałam, widział, ze jestem wkur... to pzrestał gadać, czasem tylko słówko jakieś. zapamiętałam sobie lekcje jego z pierwszej jazdy, że w miescie 50 a poza 120 więc jechałam 124 bo gadał, ze troszkę więcej jest ok , a tu jak mi na ekspresie nie błysnie na czerwono po oczach, az zaklęłam siarczyscie (o dziwo po niemiecku, mózg mi się zlasował już chyba). No cóż, mea culpa.. ograniczenie do 100 było... a tomko nic nie gadal, ze radar jest! Grr... patrzyłam w taryfikatorze to 40 albo 60ojro.... dojechalismy do domu, wyliftowałam go, wpuściłam do domu, zabrałam kurtke i mowię, ze teraz to ja potzrebuje normalnej fajki... wzięłam i poszłam, aż sie poryczałam z tej złości... Cowieczorny rytuał wykonałam dokładnie jak zawsze ale bez słowa, jego ostatnie słowa brzmiały, ze jego kilka słów sprawia duże problemy, nie wnikam co to miało znaczyć, potem zyczył mi pięknych snów i że moge spać ile chce (łaskawca :D)