Mr. Monk

23 czerwca 2014 22:55 / 21 osobom podoba się ten post
5 czerwca czwartek
 
Rozmawiam z jedną z koleżanek pracujących jako opiekunka, rozmowa standardowa... że szukam i szukam, że coś mam zaklepane, że mój język to nie za bardzo, koleżanka pociesza i wspomina o firmie z której ona wyjeżdża, nie znam firmy więc proszę o namiar jakiś i oczywiście od razu skrobię maila.
Mam tyle i tyle lat, tyle lat pracy w opiece, nie palę (no prawie), prawko mam, chęci też, z językiem troszkę gorzej, klikam wyślij... i zapominam o całej historii rozmawiając dalej z koleżanką.
 
 
6 czerwca piątek
Oczywiście grasuję po opiekunkowie (i nie tylko), akurat w domku od paru dni bom chora i w sumie sflaczała jakaś... niemiecki leży odłogiem i gapi się na mnie żałośnie a ja co i rusz znajduję nowe zajęcia albo tłumaczę sobie, że sie czuję jeszcze baaaardzo źle.
Z otępiennego wyparcia języka zachodnich sąsiadów wyrywa mnie telefon, którego nie mam w kontaktach.
-Dzień dobry, wysłała do nas pani maila, jestem z firmy X, nazywam się Y.
-A owszem wysłałam (no wysyłałam wszędzie gdzie się dało zasadniczo i jakoś nie do końca mogłam załapać o którąż to firmę chodzi, w końcu pewnie standardowe sto pytań +.... nieszczęsna weryfikacja języka, którą oczywiście obleję...)
-No bo pani nam tutaj zaznaczyła swoją dostępność od 7 lipca a mam takie małe pytanko, pojechałaby pani jutro w okolice Berlina na tydzień?
(buzia otwarta jak szeroko aż się zakrztusiłam, no takie pytanie w drugim zdaniu?? do mnie?? to nie pomyłka?? a, że ja jak już wcześniej gdzieś wspomniałam należę do tych raczej inteligentnych troszke inaczej musiałam nagle mój ospały mózg z jedynki wrzucić na szósty bieg... no ale dobra, mam egzamin za tydzien, acha... na tydzien mam jechać, to ok zdążę, no ale z UP się wyrejestrować trzeba... mam parę godzin czasu... no ja?? do Niemiec?? do opieki?? już?? no dobra a co z dziećmi ja robię, przypomniałam sobie, że moja siostra się deklarowała więc w myslach ją zobligowałam do zaopiekowania się moim niepokornym potomstwem)
-Na tydzień? To byłaby świetna sprawa na taki pierwszy wyjazd! Z chęcią pojadę!
 
cdn
 
 
23 czerwca 2014 23:26 / 16 osobom podoba się ten post
Opowiada mi pani ładnie o stanie podopiecznego, że męczyzna (ale niech się Pani nie boi, sparalizowany od szyi w dół), że pomaga (no ale jak skoro sparalizowany a ja ze strachu paraliżu mózgu dostaję powoli) Wspomina jaka to kasa (łorajuśku... dla mnie? naprawdę?? Daje mi numer do babeczki, która się nim zajmuje w tej chwili (mądrzejsza po połknięciu wiedzyz  forum bardzo się cieszę z tej informacji a jakże!)
Ach... to parę zdań po niemiecku teraz (no to klops sobie myślę ale co tam...)
Pani tak desperacko potzrebowała załatać dziurę, że stwierdziła, że mój Kali chcieć jeść jest do przyjęcia (???????????? o matuchno najświętsza.... jadę... JUTRO JADĘ!! nie wierzę...)
Rzut oka na walizkę, drugi na szafę... co zabrać?? ech to tylko tydzień więc w zasadzie parę gatek i kosmetyków, ze 3 bluzki, dwie pary spodni, no ok.. to już wiem, najmniejszy problem.
Co chwila telefon, a to to a to tamto potrzeba, proszę adres bo transport tzreba zamówić, ja z jedną nogą w majtkach, drugą w spodniach szykuję natarcie na UP, a tu znowu tel, proszę odebrać maila, wydrukować umowę, podpisać i odesłać.
Ok, zadziamane, teraz do UP, załatwione, kolejne telefony bo coś.
Może by tak jakieś zakupy? No to tesco, pustka w głowie a miałam zrobić młodym do ciotki zakupy na tydzien, kupiłam zgrzewkę wody :) a tu telefon od E, że dzwoni od Mr. Monka, ze to, że tamto, reklamy ryczą w tesco, nic nie słyszę, zadzwonię później to pogadamy.
Walizka sapokowana, telefon do pzrewoźnika wykonany, wszystko zaklepane.
Wraca najstarszy ze szkoły... wiesz co? jadę jutro na tydzień w okolice Berlina! ... aha, ok (no hmmmmm)
Wraca średni, powtarzam... aaaaa to fajnie a będziesz tęsknić?
Wraca córa, powtarzam... a kupisz mi coś??
No, to ucieszona, że potomstwo nie załamane, obiady wykupione więc sumienie uciszone, że z głodu nie zejdą nawet jak ciotka biedna z sił opadnie po najeździe moich Budrysów.
 
 
cdn
24 czerwca 2014 00:36 / 1 osobie podoba się ten post
Nomka!Wymiatasz wszystkich!!!Dwa blogi jednocześnie:)Ach ach młodym byc ,piekna sprawa:):):)Jaka koncentracja,jakie chęci:):)A dopiero co pisałas za 10-15 lat...ty kłamczuszku:):):):)
24 czerwca 2014 00:37 / 3 osobom podoba się ten post
kasia63

Nomka!Wymiatasz wszystkich!!!Dwa blogi jednocześnie:)Ach ach młodym byc ,piekna sprawa:):):)Jaka koncentracja,jakie chęci:):)A dopiero co pisałas za 10-15 lat...ty kłamczuszku:):):):)

Kasieńko droga!! Pisałam, ze o moich miłosnych perypetiach nie bede pisać ;) tych co były ale o opiekunkowych owszem. No a wczoraj z głupia frant w reklame PH pacnęłam, to nawet nie blog tylko ciekawostka przyrodnicza :D
24 czerwca 2014 00:50 / 14 osobom podoba się ten post
Transport miał być po mnie o 4:45
czas jest, dziada brak
5:00
dziada brak
Poczekałam do 5:30 i dzwonie... zaspany gość odbiera (nieźle się zaczyna....) i mówi, ze on mi da numer do kierowcy... no ok, dzwonie
Proszę pani, spokojnie, ja za 45 minut bede bo tylko pani jedzie
no zaye...cie
W końcu przyjechał, dzieci cmok w zaspane dzioby, wyjeżdżamy za blok... pach, guma poszła... (coraz lepiej), prawie pół godziny na zmianę koła, potem kierowca co chwila telefon dostaje, ze ma kogoś jeszcze zabrać, potem, ze już nie więc nawrotka na austostradę i kolejny telefon, że jednak...
W końcu jedziemy, zadowolona bo na pzrednim siedzeniu, kierowca a i owszem całkiem sympatyczny ale wciąż dłubał a to w komórce a to w nawigacji, myślałam, ze na zawał zejdę... 
W końcu jest... Odra i czarna glapa, nie powiem bo mnie to troszkę zmroziło no ale ok... już jestem bliżej niż dalej, Berlin mijamy szerokim łukiem bo te okolice Berlina to mają około 250km :)))
Zachwycona póki co jakością dróg, moze i trawa za płotkiem nie zieleńsza ale drogi lepsze. W głowie... mętlik... tym bardziej, że jak dzień wcześniej rozmawiałam z E. to ona się mnie pyta czy ja nie mogłabym zostać jednak dłużej bo jakbym ja tylko tydzień była to ona musiałabym na tydzień wrócić bo Monk do szpitala itp, więc ustalone, że na dwa tyg zostane co mnie bardzo cieszy, kaski wiecej, dziecki zabezpieczone.
Mijamy urocze miasteczka, zachwyca mnie każdy domek, było nie było, są inne, duzo starych budyneczków, wąskie pokręcone uliczki i jakiś taki spokój, niepokój mija a my mijamy Magdeburg i wiem, ze jesteśmy coraz bliżej.
W końcu jest... żółta tabliczka Kakerbeck... jedyna główna ulica wokół której przycupnęły senne domki to "moja" ulica... zerkam na numery... no... to już.
Wita nas żelazna szeroka brama, przez którą nic nie widać a do niej przytulony stary, nadgryziony zębem (dużym i głodnym) czasu domek... sprawdzam nr na skrzynce pocztowej i pakuję się do domku....
24 czerwca 2014 11:33 / 14 osobom podoba się ten post
Z lekka przerażona ale pzrecież nie mam innego wyjścia prawda? Na piechotę do domu nie wrócę a kierowca dał już noge...
Jakieś drewniane schody na górę... ciemno, ponuro... o co kaman?
Hallo!!
Wychodzi jakaś kobitka, chyba ją na kibelku zastałam... wydukałam, Hallo, ich bin Izabela... ufff na szczęscie wystarczyło bo wiedziała kim jestem i gestowo-słownie skierowała mnie na zewnątrz do bramy. Myslę... no ok... to gdzie ja w końcu jestem??
Otwiera się brama a tam zgoła inny widok... na tyłach ogrodu przycupnął nowiutki na kremowo malowany domek, widać, że nówka sztuka.
Głęboki wdech, już nie pamiętam który w ciągu paru minut, i ciągnę moje kółka z walizką po szerokim podjeździe do wielkich białych drzwi. Przerażenie sięga zenitu, uświadamiam sobie, że nic, totalnie nic nie pamiętam z języka a to co pamietam to jakieś zupełnie bzdurne rzeczy.
Wchodzę do środka i lekkie uczucie ulgi, jest E a zza niej bezszelestnie sunie wielki wózek a na nim Mr. Monk. Przywitałm się z E a potem z nim.
Pytają czy chcę odpocząć, a gdzie tam... moja adrenalina niemalże wylewa się czubkiem głowy. On cos do mnie gada, ja kompletnie nic nie ogarniam, staram się trzymać pion.
24 czerwca 2014 11:39 / 1 osobie podoba się ten post
Jakbym siebie widziała, na moim pierwszym wyjezdzie:)))))))) W głowie tylko halny hulał :))))
24 czerwca 2014 13:42 / 12 osobom podoba się ten post
Słów kilka o domku.
Marzenie każdego niepełnosprawnego, domek od podstaw wybudowany na potrzeby takiej osoby.
Drzwi wejściowe na sensor, wszystki drzwi w domu szerokie, że koń z wozem by wszedł, łazienka idealnie dostosowana, wyposażony może nie jakoś zbytkowo ale z gustem i tak aby łatwo można było utrzymać porządek, troszkę za surowo jak dla mnie bo ja kocham artystyczny nieład, który też systematycznie utrzymywałam aż do dziś w swoim pokoiku...aaaa własnie... domek był wybudowany z myslą o opiekunce również, pokoik połozony w drugim końcu niż sypialnia MR Monka. Ładniutki, świezutki, solidne łózko, ława, fotel, szafeczki, telewizor, radio, budzik i... baby fon...oczywiście nieograniczony dostęp do internetu jak i rownież telefon do PL za który podziękowałam bo przecież mam "dzieci w sieci" :)
W domku pełna klimatyzacja łącznie z podgzrewanymi podłogami aby cały rok była stała temperatura bez koniecznośći kombinowania. Jak się okazało później to nie tylko fanaberia ale mój Mr Monk wyjątkowowrażliwy na zmiany temperatury.
Oprowadzona przez E po domku, szoku ciąg dalszy bo mi mniej więcej nakreśliła co i jak (poradzę sobie???) usiadłam i wypiłam kawę z nimi, przy okazji bardzo nieporadnie próbując się porozumieć z moim szefem, który będzie całkowicie zalezny ode mnie przez kolejne 2 tyg... miałam wrażenie, że ktoś mi język obcęgami złapał i wykręcał na różne strony...
Z racji tego, że poprosiłam E dzień wczesniej aby poczekali na mnie z zakupami, nadszedł czas na ich zrobienie.
24 czerwca 2014 19:08 / 1 osobie podoba się ten post
nomka

Słów kilka o domku.
Marzenie każdego niepełnosprawnego, domek od podstaw wybudowany na potrzeby takiej osoby.
Drzwi wejściowe na sensor, wszystki drzwi w domu szerokie, że koń z wozem by wszedł, łazienka idealnie dostosowana, wyposażony może nie jakoś zbytkowo ale z gustem i tak aby łatwo można było utrzymać porządek, troszkę za surowo jak dla mnie bo ja kocham artystyczny nieład, który też systematycznie utrzymywałam aż do dziś w swoim pokoiku...aaaa własnie... domek był wybudowany z myslą o opiekunce również, pokoik połozony w drugim końcu niż sypialnia MR Monka. Ładniutki, świezutki, solidne łózko, ława, fotel, szafeczki, telewizor, radio, budzik i... baby fon...oczywiście nieograniczony dostęp do internetu jak i rownież telefon do PL za który podziękowałam bo przecież mam "dzieci w sieci" :)
W domku pełna klimatyzacja łącznie z podgzrewanymi podłogami aby cały rok była stała temperatura bez koniecznośći kombinowania. Jak się okazało później to nie tylko fanaberia ale mój Mr Monk wyjątkowowrażliwy na zmiany temperatury.
Oprowadzona przez E po domku, szoku ciąg dalszy bo mi mniej więcej nakreśliła co i jak (poradzę sobie???) usiadłam i wypiłam kawę z nimi, przy okazji bardzo nieporadnie próbując się porozumieć z moim szefem, który będzie całkowicie zalezny ode mnie przez kolejne 2 tyg... miałam wrażenie, że ktoś mi język obcęgami złapał i wykręcał na różne strony...
Z racji tego, że poprosiłam E dzień wczesniej aby poczekali na mnie z zakupami, nadszedł czas na ich zrobienie.

No,no faktycznie cud i marzenie i to nie tylko niepelnosprawnego
24 czerwca 2014 19:35 / 12 osobom podoba się ten post
Pojechaliśmy na zakupy, auto również dostosowane do pzrewozu osób bardzo niepełnosprawnych czyli zaopatrzone w windę i wszelkiego rodzaju haki.  E zrobiła kolację, bo tu się jada o dziwnych jak dla mnie godzinach ale suma sumarum wyszło mi to na zdrowie i spodnie nie są juz przyciasne tu i ówdzie, mianowicie śniadanie o 10, kawa i ciacho o 15, kolacja o 18.
Nadszedł wieczór, moje znużenie podróżą dawało o sobie znać ale chciałam uczestniczyć we wszystkim co się dzieje, w końcu jutro zostanę sama... a przypadek ciężki jakby nie było. Nie dość, że absolutnie zero samodzielnego poruszania się to jeszcze  bardzo wymagający. Kładzenie spać Mr. Monka to godzinny rytuał, teraz robię to z zamkniętymi oczami w jego ukochanej kolejnośći ale załapać to przez pierwsze 3 dni to był koszmar. Przesunąć poduszkę o pół cm. Kołderka musi tak a nie inaczej przylegać do szyi, nogi ułozone w konkretnej pozycji, nieee... teraz nie telewizor, tylko spray do nosa, potem picie, dopiero telewizor, przestawić łóżko.... "poszedł spać" a E mi na spokojnie opowiada resztę, mówi, że tej nocy to ona wtsanie do niego (codziennie o godz 5 rano zmiana pozycji ułożeniowej), no ja w tym też oczywiście chcę uczestniczyć.
Rytuał obracania na drugi bok trwa kwadrans (teraz). Skonczone, idziemy spać, wstajemy o 9:45 i robimy kawe oraz czekamy na Mr. Monka. Dlaczego? Poza opiekunką Mr. Monk "posiada" jeszcze 3 asystentki Niemki (przesympatyczne dziewczyny), które przychodzą codziennie o 8:30 zaparzają mu herbatkę tymiankową i o 9 zaczynają poranny rytuał mycia, który trwa ponad godzinę. Oczywiście wszystko w zaplanowanej od dawna kolejności... Mnie trafił ten "zaszczyt", że "musiałam" się tego nauczyć, właściwie to na wlasne zyczenie... jeszcze będąc w domu i rozmawiając z E, dowiedziałam się, że Mr. Monk ma zaplanowany koncert w Hamburgu i troszkę mu żal, że nie pojedzie... zadeklarowałam, że pojadę (lubię sprawiać takie przyjemności osobom, które mają chęć zycia i poznawania świata, oraz mimo swojej ciężkiej sytuacji starają się korzystać z życia), dwa dni później okiazało się, że on ma ochotę jechać też na Koncert Bohsen Onkelz a to wiąże się z dwudniowym pobytem w hotelu w Mannheim, no i będzie miał tylko mnie.... więc pzrez kilka dni chodziłam niedorobiona, bo nie dość, że chodził o 22 spać a jak się zaczął Mundial to nawet później, potem wstawanie o 5 i o 9 cały rtuał, który gdy kończyłam zostawiał na mnie ślady w postaci strug potu.
24 czerwca 2014 19:49 / 8 osobom podoba się ten post
Tak na dobrą sprawę to te jego rytuały były jedyną rzeczą jakiej on absolutnie wymagał aby były wykonane dokładnie tak jak on chce.
Reszta dnia... moja... ja miałam tylko sprawdzać czy woreczek od cewnika nie jest pełny i czy nie brakuje mu herbaty takiej jaką on lubi. Miałam więc mnóstwo czasu "wolnego", początkowo bunkrowałam się w pokoju czasem tylko sprawdzając czy czegoś nie potzrebuje, on zajety swoimi sprawami.
W koncu przełamałam się i wynosilam się z laptopem i translatorem do jego saloniku i tak sobie żesmy "rozmawiali" Na początku bardzo opornie to szło ale Mr Monk, mimo tego, że generalnie jest człowiekiem o ciężkim charakterze (jego asystentki to wiedzą doskonale) był bardzo wyrozumiały w stosunku do mojego języka, po kilku dniach zaczęlismy rozmawiać coraz swobodniej, oczywiście gramatyka i składnia u mnie leżała kompeltnie ale cośmy się z tego dośmiali to nasze :)
W końcu i on chwycił za translator, więc byliśmy sobie w stanie opowiedzieć o tym co lubimy, czego słuchamy, jakie filmy lubimy ogladać, troszkę po niemiecku, ciapkę po polsku, troszkę po angielsku.
Wiele mi dały te rozmowy i w sensie nauki i w sensie towarzyskim, w koncu facet tylko 5 lat niecałe starszy ode mnie.
Jestem mu ogromnie wdzięczna za taką a nie inną postawę językową :)
24 czerwca 2014 20:18 / 8 osobom podoba się ten post
Z racji tego, że historię o Hamburgu juz opisywałam a chcę mieć wszystko w jednym miejscu to pzreklejam moją relację z tej wyprawy....
Nosz pierun by to stzrelił jasnisty, mój niemiec, jak go nazywam to naprawde dobry człowiek, tak jak pisałam bardzo wyrozumiały co do braków językowych, nie narzuca mi jak mam spędzać dzień, stara się mnie nauczyć języka, co nie zmienia faktu, że jego stan w jakim się znajduje a który go ogranicza do działania we wszelkich dziedzinach życia niemalże, sprawia, że jest małym despotą (och, tu musiałabym opisać wszystkie RYTUAŁY a nie mam serca dzisiaj do tego, dośc jak powiem, że przy myci, ubieraniu czy kładzeniu do łózka każdy element jest dokładnie umiejscowiony w czasie :) )W domu pracuje mi się z nim świetnie, to ja przyjęłam wszystkie zasady panujące w tym domu za oczywiste i nie staralam się niczego zmieniać więc na luzie no ale za kierownicą... bosz... jak to nazwała moja koordynatora... papuga nawigator gdy jej opisałam wczorajszą historię.No więc.. ustawiłam nawigację, ruszyliśmy... najpierw kazał mi przekleić nawigację na środek żeby on widział (ma vana i aprkuje z tyłu swoim wózkiem), postawiłam się twardo i powiedziałam, że będzie mi się źle jechało, ooojjj jaki był nieszczęśliwy :)) tym bardziej, że musiał zaakceptować gadanie tomtoma do mnie po polsku :), ha! ale się myliłam, że będzie spokój... ja gdy prowadzę lubię mieć naprawdę spokój, nawet w PL nie gadam za kierownicą bo mi jest to po prostu niepotrzebne, kocham prowadzić i wtedy to jest dla mnie dobry czas na rozmyslanie o różnych sprawach przy jakiejś fajnej muzyce, no ale iedny wytrzymać nie mógł, początkową trasę, którą już znałam było ok bo nie musialam się skupiać na drodze, mogam z nim pogadać troszkę ale później mu tłumacze, że jak on gada to ja nawi nie słysze a ten swoje.Tu słucham nawi, tu staram się rozszyfrować co on do mnie gada, skupiam się na nim bo pewnie coś bardzo bardzo ważnego a tu jakaś pierdoła..., że bieg mogłabym zmienić :D nosz ku... dokulaliśmy się do Hamburga, gdzie okazało się, że nawi nas wpakowała w zamknieta z powodu robót drogowych uliczkę, "Nie słuchasz co tomtom gada, nie skupiasz się" (no ciekawe dlaczego :D"powciskałam cos w tomku i dojechalismy na miejsce przeznaczenia, co ja się nagimnastykowałam, żeby to dziadostwo zaparkować... baaaa tu tzreba miejsca na dwa busy bo lft bokiem wyjeżdża... w koncu wjechałam na jakiś trawnik wysadzając go wcześniej bo chciał, bo tam by nie mógł lift wyjść, odjechał więc a mnie Polizei puka do okna no bo proszę pani tu parkować nie wolno, tłumacze jak baran, że mi pdp nawiał, że w takim razie wezmę jego rzeczy, niech mi da 10 minut. Na szczescie moj niemiec sie wrócił i wynegocjował, że wjadę głębiej i zrobię miejsce dla ewentualnej karetki... uffff... łeb mi już pękał ale dobra... koncert... super, Billy Idol jak młody bóg hasał tu i ówdzie z mikrofonem, spiewając i rownoczesnie rozdając autografy i gadżety różniste, ubawiliśmy się setnie ale ja wciąz miałam w głowie to, że tomtom cos mi sie poustawiać nie chciał i zaś będzie kłopot do chaty wrócić :D po koncercie do auta i ... nie pomyliłam się, nie mogłam się z tomtomkiem dogadać, tamten się naszwargotał (w zasadzie to dobrze, że pół nie rozumiałam :D) musiałam pzrestawić na niemiecki, on patrzył co gdzie i jak i ustawiliśmy no to cyk na polski i w drogę, okazało się, że punkt startowy jest nie wiadomo gdzie więc na oko muszę tam dojechać, ten sie pyta czego tom tom nie gada, to mu tłumacze... a ten sie dziwi, że jak to, że co.. że polski tom tom to lipa... smieje sie z niego, ze tom niemiecki pzrecież hnm no ok.. dobzre, że tam trasa powrotna była juz prosta ale ten mi wciąz pierdzieli, ze mam ejchac tym pasem a nie tym co tom tom kaze, zaczął mnie irytowac niemiłosiernie. Tak juz byłam zdenerwowana, że sie okazało, że nie zauważyłam, ze jakieś dziwne światła mamy ustawione... niby normalne ale tablica mi się nie podświetla, krece koleczkiem dalej, tablica sie świeci a swiatła postojowe, lece dalej a tam długie, nosz ku... ten mi zaczał tłumaczyć cały sieo unosił, myslałam, ze go rozszarpie, pytam się "to"? nein, ja... i weź tu zrozum, wiec jade jak kretynka mrygaąc światłami po ekspresowej, w koncu stanełam na poboczu i sie wydarłam na niego, że za duzo słów naraz i musi mi spokojnie... jak się okazało to wyszłam na idiotke bo sie tak samo jak w moim aucie to robi :D. Wkurzyłam się i mu mówie, teraz muzyka, żadnego gadania, jest ciemno a ja nie chcę wypadku. Cos tam gadał ale ja juz nie słuchałam, widział, ze jestem wkur... to pzrestał gadać, czasem tylko słówko jakieś. zapamiętałam sobie lekcje jego z pierwszej jazdy, że w miescie 50 a poza 120 więc jechałam 124 bo gadał, ze troszkę więcej jest ok , a tu jak mi na ekspresie nie błysnie na czerwono po oczach, az zaklęłam siarczyscie (o dziwo po niemiecku, mózg mi się zlasował już chyba). No cóż, mea culpa.. ograniczenie do 100 było... a tomko nic nie gadal, ze radar jest! Grr... patrzyłam w taryfikatorze to 40 albo 60ojro.... dojechalismy do domu, wyliftowałam go, wpuściłam do domu, zabrałam kurtke i mowię, ze teraz to ja potzrebuje normalnej fajki... wzięłam i poszłam, aż sie poryczałam z tej złości... Cowieczorny rytuał wykonałam dokładnie jak zawsze ale bez słowa, jego ostatnie słowa brzmiały, ze jego kilka słów sprawia duże problemy, nie wnikam co to miało znaczyć, potem zyczył mi pięknych snów i że moge spać ile chce (łaskawca :D)
24 czerwca 2014 20:19 / 7 osobom podoba się ten post
I wklejka o przygotowaniach do Mannheim
 
Oj to cała historia, po wczorajszym wyjeździe do Hamburga dosżło do mnie, że to strasznie stresujące jest podróżowanie z papugą nawigatorem i przemyslałam czasy... w hotelu koło 2-3 w nocy po koncercie, pół godziny kładzenia spać, o piatej pobudka i kwadrans na pzrewracanie na drugi bok, o 9 kolejna pobudka i mycie i ubieranie kolejne 1,5h... a gdzie odpoczynek i sen? Oj, strasznie nieszcześliwy i zły był mój niemiec ale postawiłam na swoim, albo eksortuję go na koncercie i szuka drugiego kierowcy na niedzielę (jedzie jego brat i zona jeszcze), albo ktoś go zawozi na koncert i tam się nim opiekuje a ja idę grzecznie spać i wypoczęta mogę jechać, to prawie 600km jest... wyjaśniłam mu, że to ja jestem odpowiedzialna za nasze życie i zdrowie i nie mam ochoty na wypadek, w końcu mi przytaknął i zabiera siostrę, która go na ten koncert zabierze a ja zostanę w hotelu. Moja obecność na koncercie to w tym momencie drugoplanowa sprawa, w końcu jestem tu aby pracować a nie się bawić, prawda :)?   Ach i tu plus ogromny dla mojej agencji, bo napisałam dzis maila do nich opisując całą wczorajszą sytuację i wyrażając obawy pzred nadchodzącym weekendem i mi pani ładnie odpisała, ze jutro będą z moim niemcem rozmawiać, na szcęscie udało mi się samej załatwić z nim, z czego jestem niezmiernie dumna. Raz, że sie postawiłam, dwa, że się dogadałam a trzy, że obeszło się bez awantury. Aaaa i dzis mju powiedziałam, ze on jest jak Mr. Monk, jesli ktoś oglądał ten serial to wie o czym mówię :))Nie protestował :D
24 czerwca 2014 20:37 / 10 osobom podoba się ten post
W piatek wyjechaliśmy do Mannheim w południe, dotarliśmy w 6h (500km).
No nie powiem bo cykora miałam tym bardziej, że wymuszając niejako na Monku dodatkowe koszty w postaci pokoju dla siostry w hotelu postanowiłam być bardzo grzeczna i słuchac jego a nie nawigacji.
W zasadzie to poszło gladziuchno bo droga prosta jak stół i cały czas autostradą.
Zarobilismy parę przystanków po drodze.
Meldunek w hotelu, do pokoju, troszke mu girki pomasować bo go ograniczniki pouciskały więc nogi jak kamienie i na kolację.
Mieszkaliśmy w jednym pokoju ale nie było to dla mnie żadnym problemem wrecz pzreciwnie, nie wyobrażam sobie latać po hotelu w moim smiesznym komplecie do spania gdy on będzie mnie wołał a poza tym nie mam pewnosci czy nie byłoby problemu z pokojem w pobliżu bo hotel pełen był fanów Bohsen Onkelz, a zresztą znając moje zamotanie to biegnąc do niego nie zabrałabym klucza elektronicznego i miałabym do wyboru spac na korytarzu albo ganiać po hotelu :))))
Polecielismy na kolację no i próba uruchomienia netu... kicha kompletna. Już sobie od idiotek zaczęłam wymyslać, bo wszystko dostałam a nie szło, dopiero na drugi dzien okazało się, że dostaliśmy niekompletne informacje a kolejna sprawa to taka, że panie nie wiedziały, że padł net w całym hotelu, ten przeznaczony dla gości :) więc gdy na drugi dzien poleciałam sama załatwiac ten inetrnet z laptopem pod pachą szok.. ktos gada do mnie PO POLSKU! Nie wiem czy to była Niemka czy innej narodowosci babeczka ale choc smiesznie literki pzrekręcała to mówiła fantastycznie po polsku.. a ja? A ja do niej po niemiecku :D
Wróciwszy  z kolacji połozyłam Monka spać i powiedziałam, ze ide na miasto bo nie zabrałam mojego elektronicznego fajka a musze odreagować stres wiec lece gdzies po fajki. Uhhhh jak mi się podobało :) zwłaszcza, że hotel połozony niedaleko... ulicy Kopernika wyobraźcie sobie.
Tak na dobrą sprawę to nie wiedziałam, ze ja taka kochliwa... co jakie miasto zobaczę to mnie urzeka :)
dalej nie ma co opisywac, wrócilismy w niedzielę do domku, Monk szczesliwy i bardzo bardzo zmęczony po koncercie nawet nie miał siły komentować drogi. I słusznie.
 
A wczoraj... wczoraj zawiozłam go do Halle do szpitala.
Już nie bede sie za bardzo rozpisywać jaki  szok w róznicy między szpitalami w PL a w tamtym mnie spotkał, nie wiem czy to jest reguła w DE ale ten szpital akurat bardzo bardzo pozytywnie, poza tym przecudny stary budynek a w srodku supernowoczesnie. W sumie z Mandy 3h tam go odstawiałysmy... w godzine miał tv, internet i wszystko czego chciał.
 
Wyściskaliśmy się i pojechałyśmy...
 
Teraz... ostatnie zmywanie się pierze, podleję ostatni raz kwiaty, chatka wypucowana (żeby było czysto i miło, nie odstawiałam mebli, nie nie, zwyczajnie chcę po sobie zostawić porzadek aby opiekunka, która przyjedzie po mnie nie zaczynała zmiany od sprzatania po jakiejś babie :)
 
Jak długo Monk zostanie w szpitalu, nie wiem.. może tydzien, moze dwa i przyjdzie kolej E na 5 tyg i chociaż bardzo bym chciała wrócić w to miejsce to jednak wakacje są tym momentem kiedy na spokojnie mogę wyjechać i nikogo nadmiernie moimi stworkami nie obciążać, w końcu 3 sztuki to spory obowiązek... więc szybko poszukam kolejnej szteli i w zasadzie mam nadzieję, że wstrzelę się kiedyś w to miejsce ponownie.
Ale co czas, co życie przyniesie? Tego nie wiem.
 
The end...
24 czerwca 2014 20:48 / 1 osobie podoba się ten post
Nomka,bardzo sympatycznie opisałaś swoją pierwszą pracę w De. Miło się czytało i uśmiechało mimowolnie :)