Giunta -moje gratulacje:)I jeszcze w planie te 42...jesteś niesamowita :):):)
Giunta -moje gratulacje:)I jeszcze w planie te 42...jesteś niesamowita :):):)
A tak jeszcze odnośnie biegania, to miałam kilka dni temu przygodę ze zwierzętami w lesie, ale nie z dzikimi, tylko z psami. Jeżdżę najczęściej pobiegać nad morzem, trasą między Dźwirzynem a Kołobrzegiem i tego wieczoru pobiegłam 10km w stronę Kołobrzegu i tą samą drogą później wracałam, tylko że zdążyło już się całkowicie ściemnić a część trasy jest nieoświetlona. W tej ciemności wyłapałam, że zmierzają w moim kierunku dwa duuuuuże cienie, więc się zatrzymałam z duszą na ramieniu. Psy zaczęły szczekać i skakać wokół mnie, jakby chciały mnie chapnąć. Modliłam się w duchu, żeby sobie poszły i cały czas stałam w bezruchu. Myślałam, że jeśli się na mnie nie rzucą, to w najlepszym wypadku będę stała tak nieruchomo w tym lesie do rana, aż się rozjaśni. W końcu jednemu się znudziło i się oddalił, ale drugi nie dawał za wygraną. W pewnym momencie skoczył, ja zamarłam, że już po mnie a on po prostu dał takiego susa koło mnie i szybko uciekł. Pewnie bał się mnie ominąć, tak samo, jak ja jego. Już dawno nie najadłam się tyle strachu. Czasami miewam więcej szczęścia niż rozumu :)
No jak ,że nie jestes niesamowita????I maraton i opanowana na maxa!Ktoś inny dostalby może histerii czy zaczął krzyczec a Ty stałaś!!Gdyby jeszcze coś podobnego sie wydarzyło-pamiętaj ,zeby psa obserwować ,ale "spode łba" nie patrząc mu w oczy.Wtedy raczej sobie pójdzie ,zrezygnuje z ataku.A swoja szosą takie bezpańskie wałęsające sie psy trzeba zglaszac do strazy miejskiej.Tobie nic nie zrobily a kogoś innego moga poszarpać.
Dziękuję, ale taka niesamowita, to nie jestem :)
No jak dla mnie to jesteś.
Trzeba mieć strasznie dużo samozaparcia, żeby w ogóle biegać regularnie. A żeby jeszcze taki dystans pokonać to po prostu czapki z głów. Wszystko niby siedzi w głowie, a Ty musisz miec ją bardzo silną:)
Już dawno miałam opisać swój debiut półmaratoński i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, że dotąd tego nie zrobiłam. Niech będzie w "ruch to zdrowie", chyba na temat :)Do Poznania dotarłam w sobotę (5.04), koło godziny 11. W pierwszej kolejności ogarnęłam sprawy związane z moim zakwaterowaniem. Okazało się, że w pokoju obok zatrzymało się dwóch biegaczy z Piły. Całkiem sympatyczni byli. W sumie nie znam niesympatycznych biegaczy. Udałam się następnie do Areny po pakiet startowy i spróbować najobrzydliwszego makaronu świata na Pasta Party ;) Na targach Expo spotkałam Pana Skarżyńskiego, który złożył mi elegancki autograf na książce i udzielił kilku przedstartowych rad, do których w ferworze emocji i tak się nie zastosowałam, co oczywiście odbiło się na biegu. Już wcześniej na forum biegowym dogadałam się z jednym chłopakiem, że spotkamy się przed zawodami, żeby było nam raźniej, ponieważ ja jechałam tam sama i on z Katowic też jechał sam. Podał mi swój nr telefonu w wiadomości prywatnej na forum, więc w sobotę do południa zasypywałam go wiadomościami, że już jadę, że już jestem, że pakiet startowy odbieram itd. Nie było odzewu, więc myślę sobie, że może się rozmyślił, ale jeszcze zadzwoniłam. Odebrała jakaś pani, która w ogóle nie wiedziała o co chodzi. No to szybko zalogowałam się na forum biegowym z komórki i piszę do niego, że podał mi zły numer i żeby się skontaktował ze mną, jeśli w ogóle jeszcze to odczyta. Za 5 minut telefon, że faktycznie, przeprasza i zaraz będzie. Do 21 siedzieliśmy w ogródku piwnym na Starym Rynku przy kawie i piwku (jednym, musiałam się odrobinę odstresować), rozmawiając trochę o bieganiu a trochę ogólnie o życiu. Kolega (Tomek) biega już długo. Półmaratony robi z naprawdę dobrymi czasami, ale że za tydzień miał maraton i był po kontuzji, chciał sobie pobiec tak spokojnie, powoli na dwie godziny. Ja nie robiłam założeń czasowych, bo to był mój pierwszy start, ale dałam się namówić na te 2 godziny. Po powrocie pooglądałam trochę TV z biegaczami z pokoju obok i nadszedł czas na sen. Marzenie ściętej głowy! Nie mogłam usnąć do 4 a o 6 pobudka. Koledzy dopytywali co robiłam w nocy, bo wyglądam na zmęczoną. Rano nie mogłam jeść, ledwie wcisnęłam a właściwie to oni we mnie wmusili pół bułki. Przed 9 byliśmy na miejscu, gdzie czekał już Tomek. Trzasnęliśmy sobie pamiątkową fotę przed startem i poszliśmy się ustawić. Przed startem zrobiłam się okropnie głodna i już wiedziałam, czym to będzie groziło na trasie. Do 10-15km na głodniaka jeszcze spoko, ale później brak paliwa może poskutkować tzw. ścianą. Oczywiście postanowienie dożywiania się co 5km tym, co organizator oferował. Po pierwszych 5km chwyciłam czekoladę i to był błąd, bo kolejne 5km biegłam „zalepiona”, przez co oddychało się, jakby trudniej. Tomkowi z kolei czekoladka wchodziła bardzo dobrze. Ja na kolejnych stacjach łapałam cukier i to było zdecydowanie lepsze rozwiązanie w moim przypadku. Generalnie biegło się w miarę ok przez jakieś ¾ trasy. Później odezwał się mój brak snu i śniadania, bo głowa chciała biec a nogi stały się ciężkie i nieposłuszne, jakby do kogoś innego należały. Generalnie wiedziałam, że 2 godzin nie złamię, nie ma szans, więc mówiłam Tomkowi, żeby biegł szybciej i na mnie nie patrzył, ale się uparł, że nie i mnie podciągał i dopingował, za co jestem mu bardzo, bardzo wdzięczna. Myślę, że to ogromne poświęcenie, jak dla obcej osoby. Brechtał z moich przekleństw pod nosem i z tego, że jak pojawiały się kamery i aparaty, biegłam lepiej, co kwitowałam, że przecież nie będę sobie robić przypału :)Na trasie był fantastyczny doping i cudowna atmosfera. W wielu punktach przy drodze stały kapele i przygrywały ostrzejsze kawałki, co dodawało energii. Ja przez część biegu miałam rozkminę, kiedy ludzie dopingowali mnie po imieniu, skąd wiedzą, jak się nazywam i rozglądałam się za znajomymi. Dopiero później skubnęłam się, że mam napisane imię na numerze startowym, hehe. Organizację imprezy oceniam bardzo dobrze. Taki sportowy Woodstock ;) Przyznam jednak, że nie dawał spokoju mi ten dystans, bo czułam, że rozegrałam to źle taktycznie i nie dałam z siebie wszystkiego. Postanowiłam sobie urządzić swój prywatny półmaraton po powrocie do domu i tak też zrobiłam. Teraz byłam wypoczęta, odpowiednio odżywiona, zabrałam ze sobą izotonik i żele energetyczne, i postanowiłam zmierzyć się na spokojnie z 21km. Pokonałam dystans tym razem praktycznie bez umęczenia i w dodatku kilkanaście minut szybciej, niż w Poznaniu. Niestety GPS zawiódł i bez dowodu Tomek tak chyba nie do końca wierzył, więc nazajutrz powtórzyłam akcję, czyli zrobiłam to dzień po dniu! Może niezbyt to rozsądne było, ale nie chciałam być gołosłowna i znowu urwałam kilkanaście minut z czasu. Wszystko zarejestrowało się na endomondo i kolega uznał, że w Poznaniu oszukiwałam, bo chciałam pobyć z nim dłużej na trasie :) Tak czy owak, jestem teraz trochę mądrzejsza i wiem już, jak należy rozgrywać taki bieg. Myślę, że kolejne będą szły co raz lepiej. Teraz zapisałam się na pełny maraton. Znowu Poznań, bo tak akurat termin pobytu w Polsce mi podpasuje. Ułożyłam sobie plan treningowy na 5 miesięcy i 12 października mam zamiar wystartować. 42km – tam to dopiero będzie się działo! Trzymajcie kciuki za moje przygotowania. Czeka mnie dużo ciężkiej pracy przez te niecałe pół roku.
Giunta bardzo ale to bardzo ci gratuluje tego półmaratonu a jeszcze bardziej zazdroszcze ja niestety tak jak pisałam nie biegłam ale byłam,a że sie nie znamy wiec cie nie widzialam,biegł mój przyjaciel, a ja tym razem jako kibic,ale nie wieszam butów na kołku,jeszcze sie spotkamy na trasie-wierze w to bardzo...pozdrawiam...
Ja tutaj wzięlam się za chodzenie po górach,jako ze lubię się spocić włażę na największe góry i sprawia mi to wielką przyjemnść. Zauważyłam,że ładnie wyrzeżbiły mi sie mięśnie na nogach i ogólnie schudłam. Świeże powietrze tez swoje robi. Zdecydowanie bardziej preferuję sport na powietrzu niż na zapoconej sali.