Dzisiaj ogarniam powolutku domek. Wstawiłam pranie, wieczorkiem powoli będę pakować swoje rzeczy. Swoje rzeczy już wyprałam, bo w domku nie posiedzę długo. Jakiś tydzień i znów do pracy, i znów kierunek Bawaria. Ja to mam szczęście do dialektów :-). Najpierw cały czas szwabski i nawet mi się spodobał, a teraz zmieniłam firmę i - bawarski. Ten to jest porażką. Strasznie śmieszny mi się wydaje, co go słyszę, to wydaje mi się, jakbym słuchała indora. I śmiać mi się chce. To już nie jest typowe ucinanie końcówek, ale ucinanie wszystkiego - końca... środka..... Jakby ktoś się zapowietrzył, albo miał czkawkę :-). Dzisiaj w końcu odezwała się firma i ja nie omieszkałam zapytać o zwrot części pieniążków od rodziny, która ta sprawa powinna być już dawno z rodziną wyjaśniona. I co usłyszałam? Najpierw przeprosiny, że pani nie miała czasu odezwać się do mnie wcześniej, a później... że w tej sprawie mam zadzwonić osobiście do niemieckiego koordynatora i upomnieć się, a on będzie już kontaktował się z rodziną, a co z tego kontaktu wyjdzie, to mam się dowiedzieć dzisiaj wieczorkiem....czyli jak zawsze - mam czekać :-)