16 października 2013 22:47
Moj pierwszy wyjazd - malzenstwo. Pan szybko zrobil sie lezacy, po 2 tygodniach zmarl w domu, zostalam z jego zona (demencja).
Coz, kilka godzin oczekiwania na ekipe z zakladu. To ja rodzine powiadamialam. Obok mieszkala corka z zieciem, oboje pracujacy. Pozniej oczywiscie wspieranie, wlasciwie nie tyle mojej PDP, ale corki, bo byla z ojcem bardzo zzyta. Moja PDP - nie bardzo kojarzyla, co sie dzieje, co pozniej mialo katastrofalne skutki.
Sam pogrzeb (kremacja), dopiero po 2 miesiacach. Uroczystosc tak, jak Marta wyzej opisala, podobne zachowania, tylko kartki. Stypy nie bylo, sama robilam maly poczestunek dla najblizszych, naprawde bardzo skromny, nic cieplego, ladne kanapki, kawa, herbata, cos slodkiego.
Tak, jak Marta pisze, stac z boku - nie idzie, mimo, ze znalam tego pana krotko, ale wiem, jak bardzo cierpial i wlasciwie tym corke pocieszalam, ze wreszcie juz nie boli.