12 lipca 2016 11:28 / 10 osobom podoba się ten post
To był dzień jak co dzień... Pdp przespał mi spokojnie całą noc... byłam zadowolona... Przed ósma przystąpiłam do porannej (pełnej) toalety...
Ale nie podobał mi się jego oddech, był taki gulgoczący... Zapytałam się żony pdp czy dzisiaj przyjdzie lekarz, ale wzruszyła tylko ramionami... Mówię więc, że nie podoba mi się oddech jej męża i żeby zatelefonowała do córki... Jestem zdenerwowana i żeby nie męczyć pdp rezygnuję z golenia... Nie wiem dlaczego wydaje mi się, że pdp ma wodę w płucach... pewnie przez ten gulgocący oddech... Ustawiam łóżko na pozycję pół-siedzącą i fktycznie oddech wraca do normy... Córka przychodzi bardzo szybko i próbuje poić ojca... Delikatnie ją powstrzymuję, ale ona kontynuuje, a oddech pdp ponownie staje się gulgocący... Wpada na chwilę syn w mundurze policjanta. Proszę córkę o podjechanie do sklepu i zakup bananów bo się skończyły, a pdp tylko je jeszcze chętnie je... Siadam przy łóżku bo boję się, że pdp mi wypadnie... Siedzę... Żona pdp jest wyraźnie niezadowolona, ostentacyjnie kładzie (raczej rzuca) swoje rzeczy i każe mi je wyprać w temperaturze 30 stopni... Mówię, że nie mogę zostawić pdp gdy łóżko jest w tej pozycji... Odpowiada, że sama posiedzi przy mężu... Idę uruchomić pralkę, biorę się za sprzątanie, odkurzam i myj podłogi, ale ciągle się denerwuję, że pdp może mi z tego łóżka wypaść... Wreszcie wyciągam pranie i idę na ogród je powiesić (przy pogodzie taki jest schemat).
Po 15-tej przychodzi lekarz. Bada pacjenta, osłuchuje, ale też podnosi powieki i zagląda w oczy przyświecając sobie latarką... Mówi, że to agonia... i wygląda na zdziwionego. Ale to on w czwartek mnie doprowadził do łez swoim zachowaniem. Przyszedł i pacjenta głęboko śpiącego w "nogach łóżka" zaczął ciągnąć za jedną rękę (jak jakąś kukłę) żeby go ustawić w wygodnej dla siebie pozycji... Wyglądało to makabrycznie i szybko podbiegłam. Później jeszcze powiedziałam, że mam duże problemy z karmieniem i pojeniem pdp i co za tym idzie, też z podawaniem lekarstw. Odpowiedział mi - "nie ma jedzenia nie ma tabletek" I poszedł... Od piątku jednak były plastry z morfiną.
Po wyjściu lekarza proszę córkę o pomoc bo chce zmienić pampersa, żeby jej ojciec w takiej chwili nie leżał w kupie... pomaga mi, a później wraca do siebie... Ja idę prasować, ale łóżko mam już zabezpieczone taśmą, a żona pdp ogląda telewizor. Po prasowaniu siadam w tym pokoju i nasłuchuje oddech pdp... Telewizor gra, aparat do podawania tlenu głośno pracuje, ale ja dobrze słyszę ten oddech...
I wędrówka na papierosa, do łóżka pdp i na kanapę... I znowu do łóżka pdp i na kanapę... W telewizji jakiś straszny film o II wojnie swiatowej...
Zastanawiam się ile może potrwać agonia, to pytanie ciągle powraca... 3 - 4 dni ??? I wreszcie "słyszę", że nie słyszę oddech pdp. Podchodzę do łóżka, dalej nie słyszę, ale wyraźnie widzę poruszanie się grdyki... Przykladam ucho do ust, dalej nie słyszę, lecz grdyka się porusza... Wychodzę na papierosa.., wracam jest 21 i 24 minuty. Na papierosie byłam może 2 - 3 minuty... Znowu sprawdzam.., nie słyszę oddechu.., ale za to (po chwili) jakieś odgłosy przy drzwiach wejściowych... Wraca syn, dobrze bo rzadko nocuje na swoim piętrze tego domu... Mówię, że nie słysze oddech... Jest 21,30... Syn pdp wchodzi, sprawdza puls. Też nasłuchuje... Wyłącza aparaturę, telewizor i ponownie nasłuchuje tak jak ja przykładając uch do ust i klatki piersiowej... Później ściąga okulary i szkła przykłada do ust. Mówi, że ojciec nie żyje i dzwoni po lekarza... Lekarz jest szybko.., potwierdza zgon.., pociesza żonę pdp i wychodzi. Wychodząc przesyła mi cień pierwszego uśmiechu i skinienie głowy na "do widzenia".
O godzinie 22,15 dom już pełen jest ludzi. Rodzina, a być może tez znajomi. Siedzą, piwkują, rozmawiają i nawet trochę żartują... Ale wreszcie o ton ciszej... Nic mi tak tu nie przeszkadzało jak ta głośna mowa i harmider przy osobie, która tkwi pomiędzy życiem, a śmiercią. Ja siedzę i patrzę jak granatowieją paznokcie pdp... Oni są razem, a ja w tym wszystkim osobno... Ale jest tez wreszcie świeca i krótka modlitwa... Po 23-ciej zaczynają się rozchodzić...
Idziemy spać... czuje się bardzo nieswojo i zastanawiam się jak ja zasnę z nieboszczykiem pod jednym dachem ? oddzielona od niego niewielkim przedpokojem i kuchnią ? Jednak zasypiam, a po 4-tej już jestem na nogach. Po 5-tej robię sobie kawę i wychodzę na papierosa przed dom drzwiami głównymi... Ciągle czuję się nieswojo... O 6-tej 30-ści wszyscy domownicy już na nogach. Dzień robi swoje i nie czuję się już "sam na sam" z trupem... Idę wziąć prysznic... Po 7-dmej wysyłam sms do koordynatorki, że "Pan XY zmarł wczoraj późnym wieczorem".
Znowu po domu krzątają się ludzie, czekam na usunięcie zwłok, ale nic takiego nie następuje... Wyszli wszyscy, a ja zostałam sama ze zmarłym... Pogrzeb ma być w czwartek, choć upał już nie taki straszny to ciągle jest gorąco... Czyżbym miała do czwartku mieszkać pod jednym dachem ze zmarłym pdp ???
To jest moje katharsis... Piszę bo mam taką potrzebę... I cieszę się, że jest tu taki topik, do którego nie musi każdy zaglądać... ))))