Nasze podróże, ulubione miejsca

14 grudnia 2013 08:28
wichurra

No dobra - co mi tam - napiszę:) To nie jest arcydzieło literackie - raczej takie zapiski, co się działo każdego dnia, żeby po latach sobie otworzyć i przypomnieć.

18 listopada
Jesteśmy w Maroko! Wyjechaliśmy o 3 w nocy, rodzice zawieźli nad do Poznania, skąd Polskim Busem (4.30) odjechaliśmy na lotnisko Berlin Schonefeld. W Berlinie byliśmy o 7.20, a odlot dopiero o 13.30, znaleźliśmy więc wygodną miejscówkę na lotnisku i trochę pospaliśmy. Około 11.30 zaczęliśmy się odprawiać. Najpierw bagaż, później kontrola osobista, sklepy wolnocłowe, odprawa paszportowa i w końcu do samolotu.
Dla Artura był to pierwszy lot, a że za dużo katastrof lotniczych w Internecie się naoglądał, to się bał. Siedział przy oknie i chyba mu się jednak podobało, bo cały czas robił zdjęcia. Najpierw chmury wszystko przesłaniały, ale później można już było obserwować ląd. Lecieliśmy nad Stuttgartem, Szwajcarią, widzieliśmy słynną skałę na Giblartarze, a ok 17.00 lokalnego czasu (godzina do tyłu) wylądowaliśmy.
Odebraliśmy bagaż, wymieniliśmy 100 euro i ruszyliśmy na poszukiwanie przystanku autobusowego. Autobus bezpośrednio łączący lotnisko z medyną był zaraz przy lotnisku, ale on kosztuje 20 dirhamów. Wyczytałam w Internecie, że gdzieś 200 metrów dalej jest normalny autobus dla tubylców i on kosztuje 4 dirhamy. Kierując się wskazówkami z neta dotarliśmy na przystanek. To znaczy na początku tylko przypuszczaliśmy, że dotarliśmy, bo w Maroko przystanki nie są oznaczone - trzeba po prostu stanąć tam, gdzie stoi grupka ludzi zdająca się na coś czekać. Całe szczęście dobrze trafiliśmy i wsiedliśmy do autobusu nr 11, który miał nas zawieźć na Jemaa el Fna - najsłynniejszy plac Maroka. Byliśmy w tym autobusie jedynymi Europejczykami, ale raczej nie zwracano na nas uwagi. Problem był tylko taki, że nie bardzo wiedzieliśmy gdzie wysiąść. Miałam wprawdzie wydrukowaną trasę tej linii, ale autobus zatrzymywał się właściwie na żądanie, więc nie wiedziałam, gdzie był przystanek, a gdzie kierowca dodatkowo się zatrzymał. Zapytałam więc pewnego miłego, starszego Marokańczyka o plac, no ale zaczęli nam po francusku opowiadać. Przypomniałam sobie jak się mówi "nie mówię po francusku" po francusku i tak też mu powiedziałam, ale nadal nam zapalczywie tłumaczył w tym języku. Włączył w to swoją żonę i razem nam gestykulowali i objaśniali:) W końcu przejeżdżaliśmy prawie koło tego placu i pokazali nam gdzie wysiąść i dokąd iść. Bardzo to było miłe, bo rzeczywiście wczuli się w rolę i chcieli nam pomóc.
Ruszyliśmy więc na plac, skąd dochodziły odgłosy bębnów i arabskiej muzyki, co bardzo Artura zainteresowało. Plac robi wrażenie - dobrze oświetlony, aż taka łuna się nad nim unosi, masa stoisk ze świeżo wyciskanymi sokami, z jedzeniem, do tego grupy muzyków, bajarzy, zaklinacze węży, małpy na łańcuchach, kobiety malujące henną. I wszelkie inne cuda. Zanim się zanurzyliśmy w tej atmosferze, musieliśmy poszukać jakiś nocleg. Według wytycznych z przewodnika trafiliśmy do hotelu Mimosa. W przewodniku był opisany jako dość miły, z w miarę ładnymi pokojami i ciepłym prysznicem. Obejrzałam pokoje. Mieliśmy dwie opcje do wyboru - z prysznicem za 200 lub tylko z umywalką za 150. Zdecydowaliśmy się na tą drugą opcję, bo w sumie prysznic bierze się tylko raz dziennie, a za 50 dirhamów można już sobie coś zjeść.
Hotel nie jest szałowy, ale można się wyspać. W pokoju jest mała szafa w ścianie, 2 stoliki, krzesło, umywalka z lustrem i dwuosobowe łóżko. Na ścianach mozaiki, tak jak i w całym hotelu, co daje uczucie czystości i chłodu. Jest też okno wychodzące na patio - bo tutaj wszystkie pokoje są wokół patio. Można też wyjść na taras na dachu, skąd rozpościera się widok na Jemaa el Fna. Są tam stoliczki, krzesła - myślę, że jutro tam trochę posiedzimy.
Po rozgoszczeniu się w hotelu, poszliśmy na plac (1 minuta drogi z hotelu). Europejczycy nie są do czegoś takiego przyzwyczajeni - z każdej strony ktoś na coś namawia. Nie można spokojnie przejść, bo zaraz zapraszają do swoich stanowisk z jedzeniem, wciskają menu, zachodzą drogę. Arturowi proponowano kilka razy haszysz, mi non stop hennę. Nie bardzo można też spokojnie pooglądać występy, bo zaraz pojawia się ktoś, kto chce za to kasę. Byliśmy już tym wszystkim zdenerwowani.
Jako, że byliśmy głodni, daliśmy się namówić na jedzenie. Artur zamówił kiełbaski, a ja tadżina warzywnego. Wszystko by było ok, ale porcyjki były śmiesznie małe i z tego co zaobserwowaliśmy to wszędzie na tych stoiskach takie są. Musimy jutro jakieś inne miejsce na jedzenie wyszukać.

Wydatki:
- bilety autobusowe - 8 dh
- hotel na 3 noce - 450 dh
- tadżin warzywny - 25dh
- kiełbaski - 30 dh
- papier toaletowy - 14 dh

Razem: 527 dh = 200zł = 50 euro


c.d.n. :) ale nie jutro:)

Oj jak ty masz fajnie Wichura zwiedzasz sobie :))) Ale nalezy ci sie wkoncu po slubie krutko do DE to teraz podrurz spedzajcie milutko czas:)))))))))))))))))))
14 grudnia 2013 11:38 / 1 osobie podoba się ten post
Na coś takiego właśnie czekałam,dokładny ,surowy opis bez upiększeń. Interesuje mnie bardzo Twoja podróż bo też planuję bez biura podróży.Nie ufam Martynom Wojciechowskim czy innym Blondynkom,wolę opis kogoś zaufanego :):).
Będę czekać na więcej....
P.S.
 
Jakbyś miała ochotę jakąś fotkę wrzucić to też bardzo chętnie zobaczę :)
15 grudnia 2013 23:42 / 9 osobom podoba się ten post
Na początek parę zdjęć z Marrakechu. Nie mam zdjęć z placu Jemaa el Fna, nie mam zdjęć ze straganów, bo Marokańczycy nie bardzo chcą być fotografowani, a jak przypadkiem by się ich uwieczniło, to potrafią zrobić awanturę i kasę za to wołać. Wolałam więc unikać celowania aparatem w ich stronę. 
Nasz hotel:

 
Uliczki w medynie:

 
 
 
 

 
Jeden z parków:

 
Jemaa el Fna z dachu hotelu, w tle najsłynniejszy minaret Marrakechu - Kotubijja:

 
Kotubijja i nowoczesność:)

 
Mury otaczające medynę, które ciągną się przez 19km:

 
Dworzec kolejowy - tak ładnych i nowoczesnych dworców u nas chyba nie ma:

 
Kotek - koty tam rządzą:)
16 grudnia 2013 17:59 / 9 osobom podoba się ten post
Jest kilka miejsc na świecie , które zawsze chciałam zobaczyc . Dalekie i bliższe , łatwiej i trudniej dostępne ale nie południowe plaże , lecz świat gór ,skał lodów , dzikich dolinek i podniebnych przełęczy. Jednym z takich marzeń było zobaczyc prawdziwy lodowiec.To marzenie juz się spełniło.
Wyjazd na Aletschgletscher był jedną z form podziękowania rodziny mojej poprzedniej pdp za pracę.kiedyś im o tym w luźnej rozmowie powiedziałam i zapamietali.
Pojechalismy w kierunku Altdorf .Ale nawet jadąc najkrótszą drogą co chwilę coś przykuwa wzrok. Zobaczyłam masyw , wznoszący się niczym potężna twierdza , a dwa wielkie jeziora -Zuggersee i Jezioro Czterech Kantonów leżą u jego stóp. Die Rigi to góra - symbol , nazywana jest die Konigin der Berge - królowa gór .Z jej szczytu widać ponoć 17 szwajcarskich jezior .Wzdłuż Jeziora Czterech kantonów pojechaliśmy do tunelu Gotharda .
Tunel kolejowy zbudowano pod koniec 19 wieku , ma ok 15 km długosci. Odegrał ważną rolę w czasie Drugiej Wojny Światowej .Szwajcaria wcale nie była pewna , ze Niemcy jej nie zajmą . Terytorium było trudne do obrony , więc zdecydowano bronić przede wszystkim tunelu Gotharda. Zaminowano wszystkie mosty na drogach prowadzących do przełęczy , w całym masywie rozmieszczono punkty ogniowe umozliwiajace ostrzał a w tunelu zgromadzono ogromne zapasy broni i żywności i złota.A pamiętajmy , że ta przełęcz to była jedyna droga wiodaca na południe , dostępna zimą.Niemcy zrezygnowali- nie wkroczyli do Szwajcarii . Tunelem drogowym , zbudowanym dopiero w latach 70 dwudziestego wieku dotarlismy do Airolo - a tam jakby pierwszy oddech południa. Inne rośliny , łagodne powietrze , osiołki pasące się na łąkach .My jednak wyruszyliśmy w stronę gór .Na moment ukazała się droga wiodąca na przełęcz Gotharda - właściwie tylko jej fragment. Byłam pełna podziwu i dla tych , którzy to zbudowali i dla tych , którzy w róznych warunkach ją pokonywali.My jednak skierowaliśmy sie w stronę przełęczy Nufenen. Każdy zakręt trudnej , wiodącej nad przepasciami drogi ,często bez żadnych barierek odsłaniał nowe widoki i z każdą serpentyną robiło się bardziej pusto , dziko , stromo i...piękniej.Wokół szczyty gór , pokryte już pierwszym , wczesnojesiennym śniegiem i stromy czterotysięcznik Finsteraarhorn górujący ponad nimi. Sama przełęcz, dostępna tylko przez ok 4 miesiące w roku to plateau a na nim jeziorko - niewielkie , jakby martwe ,wokół żadnej roslinności To wysokosc 2500 m - nic , poza porostami tam nie ma . Ale wybudowano tam hotelik z restauracją . Jednak ten kolorowy budynek jest tam jakby nie na miejscu . I znowu serpentynami , tyle że w dół , w stronę drogi wiodącej na przełęcz Furka . My jednak skręcamy w lewo , w strone Fiesch . To juz blisko celu podrózy . Wczesniej mijamy wioski z ponad stuletnimi domami drewnianymi. Moją uwagę przykuł dziwny ich kolor - szlachetny odcień brązu przechodzący miejscami w czerń. To efekt tutejszego , stosunkowo suchego klimatu . Własnie dlatego drewno przybiera tę barwę . Zaś w tych wioskach jest tak , jakby w niektórych miejscach zatrzymał się czas , a tuż obok - zderzenie z rzeczywistoscią . Stary stuletni dom , nadal zamieszkały a przy nim - samochód.
Następnym razem napisze o wyjeździe na Eggishorn i spełnieniu mojego marzenia.
16 grudnia 2013 18:11 / 4 osobom podoba się ten post
Szwajcaria jest też jednym z moich marzeń - a właściwie to Alpy Szwajcarskie i przejechanie się Glacierexpress - czy jak to się tam pisze. W każdym razie jest to pociąg z panoramicznymi szybami i chyba z takim samym dachem, którym się jedzie przez Alpy. Pociąg jedzie około 7 godzin, więc na pewno jest na co popatrzeć. Kupiłam już nawet przewodnik po Szwajcarii i może kolejny wyjazd będzie właśnie tam:)

A teraz wrażenia z drugiego dnia w Maroko.

19 listopad
Siedzimy sobie na dachu i wygrzewamy się w słońcu. Przygrzewa dosyć mocno, ale nie jest upalnie. Z Jemaa El Fna dochodzą odgłosy arabskiej muzyki. Mamy ładny widok na plac, meczet, na miasto i na ogromne góry Atlas, przez które niedługo przeprawimy się na południe. W nocy obudził nas głos muezzina, nawołujący do pierwszej modlitwy. Chyba 5.30 wtedy była.
Rozmawialiśmy z Polakami zakwaterowanymi w naszym hotelu. Dosyć duża grupa tutaj jest – zajmują kilka pokoi. Polecili nam knajpkę na śniadanie – porcje mają być duże, a zestawy tanie.
……
Jest już wieczór. Śniadanie w poleconym lokalu było rzeczywiście sycące – takie w stylu francuskim – naleśnik, bułka, croissant, do tego świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, kawa, masło i marmolada. Wszystko za 20 dh (około 7,5zł). Knajpka na świeżym powietrzu przy placu Jemaa El Fna, więc jest na co popatrzeć podczas jedzenia. I oczywiście mieliśmy towarzystwo kotów. Muszą je tutaj bardzo lubić, bo jest ich pełno i nikt ich nie przegania – jeśli im pozwolić, to nawet na stół wchodzą.
Po śniadaniu wyruszyliśmy na zwiedzania – na początek cel najlepiej widoczny – minaret Kotubijja. Pochodzi z XII wieku i ma 70 metrów wysokości. Koło minaretu zobaczyć można fundamenty starego meczetu, a nowy dobudowano z drugiej strony. Meczetu nie można zwiedzać. Kopułę minaretu wieńczą 3 miedziane kule. Według legendy ufundowała je żona sułtana Jakuba al.-Mansura w ramach pokuty za złamanie postu w czasie ramadanu. Ciekawe jest też to, że na minaretach ustawione są szubienice – albo coś, co je przypomina. Muszę poszukać w Internecie, co to jest i co to oznacza.
Za minaretem rozciąga się mały park z palmami, parkanami, drzewami cytrusowymi. Pokręciliśmy się tam trochę, przycupnęliśmy na ławeczce, poobserwowaliśmy i udaliśmy się na poszukiwanie kazby i Grobowców Sadytów. Niestety nasza mapa nie była za bardzo szczegółowa, więc w rezultacie powałęsaliśmy się po medynie, trafiliśmy pod pałac królewski, pod szpital i pod coś, co mogło być pałacem de la Bahia, ale jako że nic tutaj nie jest oznaczone, to nie wiemy, co widzieliśmy Z tymi mapami to jest tak, że nie ma dokładnych map medyn, bo są one tak zawiłe, tyle tutaj zaułków, przejść, maciupkich uliczek, że nikt jeszcze dokładnej mapy nie zrobił. Można niby pytać miejscowych o drogę, ale oni wtedy bardzo chcą zaprowadzić turystę na miejsce i oczywiście później kasy za to żądać, ale aż tak nam nie zależało na zaliczaniu zabytków. Samo obserwowanie życia w medynie jest ciekawe. Można zaglądać do małych warsztacików, poprzyglądać się, jak wykonuje się bambusze, latarenki, jak tka dywany, jak robi torebki. Mają tutaj takie całe uliczki rzemieślników, którzy tylko daną profesją się zajmują. Oczywiście namawiają też do kupna, są jednak zajęci pracą i nie są aż tak namolni.
Widzieliśmy też jakąś manifestację, czy też agitację. Cały chodnik mężczyzn (kilka kobiet też było), trzymali transparenty, skakali, śpiewali i byli bardzo wczuci. Czuć tam było ogromną energię, gardeł nie szczędzili, rytmicznie śpiewali. Chyba pokojowa demonstracja to była, bo wyglądali w sumie na zadowolonych.
W dalszej części dnia trafiliśmy pod mury obronne medyny. Zrobiono z połączenia gliny, trzciny i czegoś pewnie jeszcze, mają taki różowo-żołty kolor, a w blasku zachodzącego słońca zrobiły się pomarańczowe. Pospacerowaliśmy wzdłuż murów (żeby je całe obejść potrzeba 19km), weszliśmy inną bramą do medyny i wróciliśmy na kolację na plac. Odwiedziliśmy znowu knajpkę, w której jedliśmy śniadanie. Zamówiliśmy po harirze (zupa), na drugie danie Artur zamówił mix grillowy, a ja tadżin z wołowiną. Wszystko by było dobrze, zupa przepyszna, przystawkę w cenie dostaliśmy (oliwki i tutejsze chlebki), no ale mięso to była tragedia – tłuste i z kośćmi. W miarę się jednak najedliśmy. Po kolacji odwiedziliśmy stoiska ze świeżo wyciskanymi sokami i znowu zniknęliśmy w zaułkach medyny. Było już po zmroku (ciemno się robi koło 18.30), ale nie czuliśmy się niebezpiecznie. Artura przyciągały sklepiki z instrumentami etnicznymi i kupił sobie fujarkę. Facet na początku chciał 50 dh, ale stargowaliśmy na 30.
wydatki:
dwa chlebki - 2,40 dh
dwie hariry - 10 dh
mix grill - 45 dh
tadżin z wołowiną - 30 dh
napiwek dla kelnera – 10 dh
soki pomarańczowe – 8 dh
fujarka - 30 dh
śniadanie - 40 dh

Razem – 175,4 dirhamów = 67zł = 16 euro
16 grudnia 2013 18:40 / 7 osobom podoba się ten post
Próby paru moich zdjęć,
To dolina mijana po drodze                 
 
Miejscowosć , gdzie spędzilam kilka miesięcy              
 
 
Jezioro Czterech Kantonów              
 
 
Alpejska wioska
17 grudnia 2013 12:26
Wichura - Wow!Ja też chce! rozmarzyłam się... widze siebie na plazy, na leżaczku, jedną reka bawię się mięciutkim piaskiem, w drugiej trzymam zimnego drinka... w tle szum fal.. Pojechałoby się na wakacje! albo chociaz wróciło w stare miejsce... Kilka lat temu bylismy z mężem na Teneryfie - raj... do dzisiaj czesto wspominamy ten wypad. Wakacje to cudowny czas.. a z takich bliższych - polskich miejsc - byliście może kiedys w Kudowie Zdroju? spokojna mieścinka, tam sa bledne skały - warto zobaczyc! Mozna sie poczuć jak w krainie z władcy pierścieni :D
17 grudnia 2013 20:18 / 2 osobom podoba się ten post
mozah aM

Jest kilka miejsc na świecie , które zawsze chciałam zobaczyc . Dalekie i bliższe , łatwiej i trudniej dostępne ale nie południowe plaże , lecz świat gór ,skał lodów , dzikich dolinek i podniebnych przełęczy. Jednym z takich marzeń było zobaczyc prawdziwy lodowiec.To marzenie juz się spełniło.
Wyjazd na Aletschgletscher był jedną z form podziękowania rodziny mojej poprzedniej pdp za pracę.kiedyś im o tym w luźnej rozmowie powiedziałam i zapamietali.
Pojechalismy w kierunku Altdorf .Ale nawet jadąc najkrótszą drogą co chwilę coś przykuwa wzrok. Zobaczyłam masyw , wznoszący się niczym potężna twierdza , a dwa wielkie jeziora -Zuggersee i Jezioro Czterech Kantonów leżą u jego stóp. Die Rigi to góra - symbol , nazywana jest die Konigin der Berge - królowa gór .Z jej szczytu widać ponoć 17 szwajcarskich jezior .Wzdłuż Jeziora Czterech kantonów pojechaliśmy do tunelu Gotharda .
Tunel kolejowy zbudowano pod koniec 19 wieku , ma ok 15 km długosci. Odegrał ważną rolę w czasie Drugiej Wojny Światowej .Szwajcaria wcale nie była pewna , ze Niemcy jej nie zajmą . Terytorium było trudne do obrony , więc zdecydowano bronić przede wszystkim tunelu Gotharda. Zaminowano wszystkie mosty na drogach prowadzących do przełęczy , w całym masywie rozmieszczono punkty ogniowe umozliwiajace ostrzał a w tunelu zgromadzono ogromne zapasy broni i żywności i złota.A pamiętajmy , że ta przełęcz to była jedyna droga wiodaca na południe , dostępna zimą.Niemcy zrezygnowali- nie wkroczyli do Szwajcarii . Tunelem drogowym , zbudowanym dopiero w latach 70 dwudziestego wieku dotarlismy do Airolo - a tam jakby pierwszy oddech południa. Inne rośliny , łagodne powietrze , osiołki pasące się na łąkach .My jednak wyruszyliśmy w stronę gór .Na moment ukazała się droga wiodąca na przełęcz Gotharda - właściwie tylko jej fragment. Byłam pełna podziwu i dla tych , którzy to zbudowali i dla tych , którzy w róznych warunkach ją pokonywali.My jednak skierowaliśmy sie w stronę przełęczy Nufenen. Każdy zakręt trudnej , wiodącej nad przepasciami drogi ,często bez żadnych barierek odsłaniał nowe widoki i z każdą serpentyną robiło się bardziej pusto , dziko , stromo i...piękniej.Wokół szczyty gór , pokryte już pierwszym , wczesnojesiennym śniegiem i stromy czterotysięcznik Finsteraarhorn górujący ponad nimi. Sama przełęcz, dostępna tylko przez ok 4 miesiące w roku to plateau a na nim jeziorko - niewielkie , jakby martwe ,wokół żadnej roslinności To wysokosc 2500 m - nic , poza porostami tam nie ma . Ale wybudowano tam hotelik z restauracją . Jednak ten kolorowy budynek jest tam jakby nie na miejscu . I znowu serpentynami , tyle że w dół , w stronę drogi wiodącej na przełęcz Furka . My jednak skręcamy w lewo , w strone Fiesch . To juz blisko celu podrózy . Wczesniej mijamy wioski z ponad stuletnimi domami drewnianymi. Moją uwagę przykuł dziwny ich kolor - szlachetny odcień brązu przechodzący miejscami w czerń. To efekt tutejszego , stosunkowo suchego klimatu . Własnie dlatego drewno przybiera tę barwę . Zaś w tych wioskach jest tak , jakby w niektórych miejscach zatrzymał się czas , a tuż obok - zderzenie z rzeczywistoscią . Stary stuletni dom , nadal zamieszkały a przy nim - samochód.
Następnym razem napisze o wyjeździe na Eggishorn i spełnieniu mojego marzenia.

Pięknie jest spełniać swoje marzenia.:)) 
 
17 grudnia 2013 21:14 / 1 osobie podoba się ten post
mozah aM

Próby paru moich zdjęć,
To dolina mijana po drodze                 
 
Miejscowosć , gdzie spędzilam kilka miesięcy              
 
 
Jezioro Czterech Kantonów              
 
 
Alpejska wioska

Mozah, ja nie mogłabym pracować w takim miejscu, ponieważ bez przerwy gapiłabym się na otaczające mnie krajobrazy:))
O żadnej pracy nie byłoby mowy. Nikt nie zatrzymałby mnie w domu, no chyba, że deszcz. Bo w deszczu po górach chodzić, przynajmniej dla mnie, jest bardzo niebezpiecznie. 
Dzięki Twoim opowieściom wracam do moich wędrówek po Tatrach, które nie są tak potężne jak Alpy ale także urzekają.
Piekne są  szczególnie ze szczytów np. Kościelca, Rysów czy nawet z naszego poczciwego Giewontu patrząc na Zakopane :))
Czytając Ciebie, czuję zapach gór, chłodny wiatr i wilgoć z napływających chmur czy upał rozrzażonego słońca.
Pozdrawiam. 
02 stycznia 2014 22:20 / 2 osobom podoba się ten post
Widzę, że tutaj dużo osób naprawdę sporo podróżowało. Ja w zasadzie niestety niezbyt dużo.Dlatego moim ulubionym miejscem wypoczynku jest taki mały letni domek na Mazurach, kupiony kiedyś przez moja babcie. Jest las, jest jezioro. Skromnie, ale ja się tam cudownie wyciszam :)
02 stycznia 2014 22:42 / 4 osobom podoba się ten post
ania331

Widzę, że tutaj dużo osób naprawdę sporo podróżowało. Ja w zasadzie niestety niezbyt dużo.Dlatego moim ulubionym miejscem wypoczynku jest taki mały letni domek na Mazurach, kupiony kiedyś przez moja babcie. Jest las, jest jezioro. Skromnie, ale ja się tam cudownie wyciszam :)

Oj , Aniu - moje podróże to po prostu wykorzystane mozliwości i szczęscie że trafilam do Szwajcarii a w dodatku na porządnych ludzi. A domek na Mazurach , las , jezioro i cisza - to piękna sprawa. I przyroda jest na wyciągniecie reki .
03 stycznia 2014 10:30
mozah aM

Oj , Aniu - moje podróże to po prostu wykorzystane mozliwości i szczęscie że trafilam do Szwajcarii a w dodatku na porządnych ludzi. A domek na Mazurach , las , jezioro i cisza - to piękna sprawa. I przyroda jest na wyciągniecie reki .

Ładnie... fajnie trafiłas! :) 
03 stycznia 2014 10:35 / 1 osobie podoba się ten post
mozah aM

Oj , Aniu - moje podróże to po prostu wykorzystane mozliwości i szczęscie że trafilam do Szwajcarii a w dodatku na porządnych ludzi. A domek na Mazurach , las , jezioro i cisza - to piękna sprawa. I przyroda jest na wyciągniecie reki .

Ja miałam szczęście być w Szwajcarii prywatnie, Luzerna i okolice, j. czterech. miast.?, Pilatus? widzialam z okna pokoju, póżniej St Gallen, wyprawa górami do Włoch, j Gardeńskie. Vaduz, minęło już co prawda 16 lat, ale Miło powspominać oglądając Twoje zdjęcia.
03 stycznia 2014 10:41 / 2 osobom podoba się ten post
Z tych miejsc , które wymieniłas widziałam Pilatus - szczyt owiany legendami , nazywany przeklętym i przez wiele lat omijany (wstęp byl zakazany ).A nazwa pochodzi od Poncjusza Piłata. No i byłam w kantonie St Gallen nad Wallensee . Niestety nie miałam tam aparatu - opisywałam tylko kiedyś tę wycieczkę na forum.
05 stycznia 2014 17:39
mozah aM

Oj , Aniu - moje podróże to po prostu wykorzystane mozliwości i szczęscie że trafilam do Szwajcarii a w dodatku na porządnych ludzi. A domek na Mazurach , las , jezioro i cisza - to piękna sprawa. I przyroda jest na wyciągniecie reki .

Tak to prawda :) trochę Ci jednak zazdroszczę ;) też muszę się gdzieś jeszcze koniecznie wybrać, ale zawsze albo nie ma czasu, albo są jakieś ważniejsze potrzeby - samo życie :)Bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć Barcelonę. Mam nadzieję, że uda mi się tam pojechać :)