Nasze podróże, ulubione miejsca

03 grudnia 2013 22:25 / 3 osobom podoba się ten post
Napiszę Wam o zwiedzaniu zabytków, czego niektórzy nie cierpią, a szkoda. Będąc przez miesiąc w Ludwisburgu wpadłam raz w czasie wolnym na oprowadzanie przez przewodnika po barokowym zamku Barok Schloss, jednym z trzech obecnych w stanie cudnym tym mieście. Był to letni domek króla zbudowany w XVIIIw, do którego przenosił się z kochankami na parę miesięcy ze Sttutgartu, domek wielkości mniej więcej półtora razy większej od naszego Wawelu, liczący sobie ponad 400 pokoi, co pokazuje jak bogata była Badenia Wirtembergia. Ale nie o niej będzie mowa, tylko o zajęciach publiczności w teatrze. Swego czasu teatr na zamku miał czynną do dziś specjalną machinę, która w parę minutek zmieniała dekoracje, w tym na morze z bałwanami i inne cuda od których otwierały się szeroko buzie. Publiczność w teatrach przez całe wieki była bardzo niegrzeczna, gadano, jedzono, komentowano głośno grę aktorów, rzucano w nich pomidorami i nawet co niektórym kazano wynosić się ze sceny. Środek teatru w zamku opisywanym powyżej zajmowała klasa niezamożna, która stała, bo krzeseł nie było, zaś loże po obu stronach arystokracja. Przewodniczka opowiadała nam, że kobiety miały specjalny język składania wachlarzy, dzięki któremu mogły wyrazić zainteresowanie jakimś przystojniaczkiem lub powiedzieć mu bez słów aby spadał oraz umówić się na dzień i godzinę, tylko odpowiednio składając części. Panowie potrafili wszystkie te znaki odczytać w czasie spektaklu. Tak więc sztuka służyła nie tylko do podziwiania gry, nóżek baletnic i dekoracji. Za jedyne 7 euro można w Barok Schloss zobaczyć 14 pokoi, co zajmuje półtora godziny, w tym toaletę bardzo podobną do rolsztuli naszych babć i dziadków, na której siedząc i oddając się czynnościom fizjologicznym królowie przyjmowali petentów. Ale są też tam rzeczy bardziej subtelne, jak sala w całości składająca się, łącznie z sufitem, z luster.
03 grudnia 2013 22:29 / 1 osobie podoba się ten post
mleczko47

Wydaje mi się,że ja te zdjęcia znam.

Bo to są może Twoje???? Tak???
03 grudnia 2013 23:40 / 1 osobie podoba się ten post
tina 100%

W szuwarach siedzi;-).

Asikowe?Piękne:)Wygladaja jak obrazy:)
04 grudnia 2013 07:45 / 2 osobom podoba się ten post
alexia

Bo to są może Twoje???? Tak???

Tak,to są moje zdjęcia.Rozczarowanie?
 
 
I zacytuje nasze stare przyslowie."Nie sądż pana po cholewach" Czesto zdanie o kimś wyrabia się na podstawie wpisow na forum a wystarczy troche wyobrażni i jak to młodzi mowią "poluzuj szelki" zeby potraktować je czesto  jako żart.
04 grudnia 2013 07:53
kasia63

Asikowe?Piękne:)Wygladaja jak obrazy:)

Oj Kasiu :) Ty myslisz że jak w szuwarach to zaraz Żaba :) Nie , to nie moje :) Ja nie mam takiego sprzętu żeby takie cuda zrobic. Ale...skopiowałam i je opracuje do wyszywania. Będą cudne!! Mam nadzieje ze autor sie zgodzi :)
04 grudnia 2013 08:20 / 2 osobom podoba się ten post
Asik

Oj Kasiu :) Ty myslisz że jak w szuwarach to zaraz Żaba :) Nie , to nie moje :) Ja nie mam takiego sprzętu żeby takie cuda zrobic. Ale...skopiowałam i je opracuje do wyszywania. Będą cudne!! Mam nadzieje ze autor sie zgodzi :)

Jeśli jedne rękodzieło będzię dla autora?
04 grudnia 2013 08:28 / 1 osobie podoba się ten post
mleczko47

Jeśli jedne rękodzieło będzię dla autora?

A autor umie czekać? Bo to nie jest cak , cak..:)
04 grudnia 2013 08:30 / 1 osobie podoba się ten post
Asik

A autor umie czekać? Bo to nie jest cak , cak..:)

Autor nie jest" Omnibusem" ani Dobromirem.
04 grudnia 2013 10:16 / 1 osobie podoba się ten post
mleczko47

Autor nie jest" Omnibusem" ani Dobromirem.

nie doczytalam,humor mnie dzisiaj rozpiera:autor jest zegarmistrzem świateł kolorowych.
04 grudnia 2013 10:32
romana

Napiszę Wam o zwiedzaniu zabytków, czego niektórzy nie cierpią, a szkoda. Będąc przez miesiąc w Ludwisburgu wpadłam raz w czasie wolnym na oprowadzanie przez przewodnika po barokowym zamku Barok Schloss, jednym z trzech obecnych w stanie cudnym tym mieście. Był to letni domek króla zbudowany w XVIIIw, do którego przenosił się z kochankami na parę miesięcy ze Sttutgartu, domek wielkości mniej więcej półtora razy większej od naszego Wawelu, liczący sobie ponad 400 pokoi, co pokazuje jak bogata była Badenia Wirtembergia. Ale nie o niej będzie mowa, tylko o zajęciach publiczności w teatrze. Swego czasu teatr na zamku miał czynną do dziś specjalną machinę, która w parę minutek zmieniała dekoracje, w tym na morze z bałwanami i inne cuda od których otwierały się szeroko buzie. Publiczność w teatrach przez całe wieki była bardzo niegrzeczna, gadano, jedzono, komentowano głośno grę aktorów, rzucano w nich pomidorami i nawet co niektórym kazano wynosić się ze sceny. Środek teatru w zamku opisywanym powyżej zajmowała klasa niezamożna, która stała, bo krzeseł nie było, zaś loże po obu stronach arystokracja. Przewodniczka opowiadała nam, że kobiety miały specjalny język składania wachlarzy, dzięki któremu mogły wyrazić zainteresowanie jakimś przystojniaczkiem lub powiedzieć mu bez słów aby spadał oraz umówić się na dzień i godzinę, tylko odpowiednio składając części. Panowie potrafili wszystkie te znaki odczytać w czasie spektaklu. Tak więc sztuka służyła nie tylko do podziwiania gry, nóżek baletnic i dekoracji. Za jedyne 7 euro można w Barok Schloss zobaczyć 14 pokoi, co zajmuje półtora godziny, w tym toaletę bardzo podobną do rolsztuli naszych babć i dziadków, na której siedząc i oddając się czynnościom fizjologicznym królowie przyjmowali petentów. Ale są też tam rzeczy bardziej subtelne, jak sala w całości składająca się, łącznie z sufitem, z luster.

No ale taki król siedząc na rollsztul miał na sobie tyle ubrań, że petenci tylko po zapachu poznać mogli, że władca na niezwykłym krześle siedzi.
A moda z rzucaniem pomidorów przez widzów pozostała do dziś.
Ciekawie opowiedziała przewodniczka, a Ty też bardzo dobrze to sprzedałaś. Stare zamki, atmosfera i wytarte od stuleci schody /wyobrażam zaraz sobie jak chodzili tędy królowie, książęta, służba i ja też teraz idę/ - to jest coś co też b.lubię :))
04 grudnia 2013 10:40 / 2 osobom podoba się ten post
truskawkowy_koktajl

A ja polecam nasze polskie morze:) w tym roku byliśmy z mężem w Chłapowie pod Władysławowem - a wycieczki na Półwysep Helski - boskie:) warto pamiętać o korzeniach...;)

Zawsze warto. Półwysep Helski, Kaszuby, okolice Zatoki Puckiej i Trójmiasta znam z niezapomnianego rajdu rowerowego.
Pamiętam trzy zapachy: wrzosów, lasu i morza :))
13 grudnia 2013 18:23 / 8 osobom podoba się ten post
Krótka relacja z Maroko:)
Wróciłam tydzień temu, było super. Trochę się bałam tego wyjazdu, bo po raz pierwszy jechałam nie z biurem podróży i wykupiony miałam tylko lot, a o resztę miałam się martwić na miejscu. Wszystko jednak dobrze poszło, mieliśmy gdzie spać i co jeść i w ogóle Maroko jest dobrym krajem do samodzielnego podróżowania. Uciążliwi byli naganiacze hotelowi i sprzedawcy, którzy ciągle namawiali do zakupów, albo chociaż obejrzenia ich sklepików. No ale taki urok tych krajów. Przez pierwsze dwa tygodnie zmienialiśmy ciągle miejsca, jeździliśmy po kraju, a ostatni tydzień odpoczywaliśmy nad morzem. Pogoda fajna, aczkolwiek rano i wieczorem ciepłe bluzy musiały być. W dzień ok 22 stopnie, więc jak dla mnie idealnie, bo upałów nie lubię. Jak chcecie to mogę się z Wami dokładniej podzielić wrażeniami, publikując tutaj mój dziennik wyprawy:)
Pozdrawiam Was wszystkie - nie czytam teraz za bardzo forum, bo wiadomo - w domu jestem. Czasami wejdę, ale jak człowiek nie w temacie to ciężko się tak od razu wbić w dyskusję. Wracam do Niemiec prawdopodobnie w połowie stycznia, więc wtedy Was uraczę pod dostatkiem moją osobą:):)
13 grudnia 2013 18:40 / 2 osobom podoba się ten post
Wichurka - dawaj ,dawaj dziennik z podróży i zdjątka jakies też:)Nie dziwota,że nie masz czasu na forum -młoda mężatka ma zgoła inne ,ciekawsze zajęcia:):):):)Ale zajrzyj choć czasem:):):)
13 grudnia 2013 20:02
wichurra

Krótka relacja z Maroko:)
Wróciłam tydzień temu, było super. Trochę się bałam tego wyjazdu, bo po raz pierwszy jechałam nie z biurem podróży i wykupiony miałam tylko lot, a o resztę miałam się martwić na miejscu. Wszystko jednak dobrze poszło, mieliśmy gdzie spać i co jeść i w ogóle Maroko jest dobrym krajem do samodzielnego podróżowania. Uciążliwi byli naganiacze hotelowi i sprzedawcy, którzy ciągle namawiali do zakupów, albo chociaż obejrzenia ich sklepików. No ale taki urok tych krajów. Przez pierwsze dwa tygodnie zmienialiśmy ciągle miejsca, jeździliśmy po kraju, a ostatni tydzień odpoczywaliśmy nad morzem. Pogoda fajna, aczkolwiek rano i wieczorem ciepłe bluzy musiały być. W dzień ok 22 stopnie, więc jak dla mnie idealnie, bo upałów nie lubię. Jak chcecie to mogę się z Wami dokładniej podzielić wrażeniami, publikując tutaj mój dziennik wyprawy:)
Pozdrawiam Was wszystkie - nie czytam teraz za bardzo forum, bo wiadomo - w domu jestem. Czasami wejdę, ale jak człowiek nie w temacie to ciężko się tak od razu wbić w dyskusję. Wracam do Niemiec prawdopodobnie w połowie stycznia, więc wtedy Was uraczę pod dostatkiem moją osobą:):)

W miarę możliwości podrzuć coś z dziennika.Myslę,że wiele osób chętnie poczyta ,ja będe na pewno czytać :)
Jestem ciekawa jak to wszystko sobie zorganizowaliście: noclegi,posiłki,podróżowanie po kraju,czy to był wynajety samochód czy komunikacja miejska, ogółem wszystko z czym miałaś problemy ,a co było łatwe.
13 grudnia 2013 20:42 / 11 osobom podoba się ten post
No dobra - co mi tam - napiszę:) To nie jest arcydzieło literackie - raczej takie zapiski, co się działo każdego dnia, żeby po latach sobie otworzyć i przypomnieć.

18 listopada
Jesteśmy w Maroko! Wyjechaliśmy o 3 w nocy, rodzice zawieźli nad do Poznania, skąd Polskim Busem (4.30) odjechaliśmy na lotnisko Berlin Schonefeld. W Berlinie byliśmy o 7.20, a odlot dopiero o 13.30, znaleźliśmy więc wygodną miejscówkę na lotnisku i trochę pospaliśmy. Około 11.30 zaczęliśmy się odprawiać. Najpierw bagaż, później kontrola osobista, sklepy wolnocłowe, odprawa paszportowa i w końcu do samolotu.
Dla Artura był to pierwszy lot, a że za dużo katastrof lotniczych w Internecie się naoglądał, to się bał. Siedział przy oknie i chyba mu się jednak podobało, bo cały czas robił zdjęcia. Najpierw chmury wszystko przesłaniały, ale później można już było obserwować ląd. Lecieliśmy nad Stuttgartem, Szwajcarią, widzieliśmy słynną skałę na Giblartarze, a ok 17.00 lokalnego czasu (godzina do tyłu) wylądowaliśmy.
Odebraliśmy bagaż, wymieniliśmy 100 euro i ruszyliśmy na poszukiwanie przystanku autobusowego. Autobus bezpośrednio łączący lotnisko z medyną był zaraz przy lotnisku, ale on kosztuje 20 dirhamów. Wyczytałam w Internecie, że gdzieś 200 metrów dalej jest normalny autobus dla tubylców i on kosztuje 4 dirhamy. Kierując się wskazówkami z neta dotarliśmy na przystanek. To znaczy na początku tylko przypuszczaliśmy, że dotarliśmy, bo w Maroko przystanki nie są oznaczone - trzeba po prostu stanąć tam, gdzie stoi grupka ludzi zdająca się na coś czekać. Całe szczęście dobrze trafiliśmy i wsiedliśmy do autobusu nr 11, który miał nas zawieźć na Jemaa el Fna - najsłynniejszy plac Maroka. Byliśmy w tym autobusie jedynymi Europejczykami, ale raczej nie zwracano na nas uwagi. Problem był tylko taki, że nie bardzo wiedzieliśmy gdzie wysiąść. Miałam wprawdzie wydrukowaną trasę tej linii, ale autobus zatrzymywał się właściwie na żądanie, więc nie wiedziałam, gdzie był przystanek, a gdzie kierowca dodatkowo się zatrzymał. Zapytałam więc pewnego miłego, starszego Marokańczyka o plac, no ale zaczęli nam po francusku opowiadać. Przypomniałam sobie jak się mówi "nie mówię po francusku" po francusku i tak też mu powiedziałam, ale nadal nam zapalczywie tłumaczył w tym języku. Włączył w to swoją żonę i razem nam gestykulowali i objaśniali:) W końcu przejeżdżaliśmy prawie koło tego placu i pokazali nam gdzie wysiąść i dokąd iść. Bardzo to było miłe, bo rzeczywiście wczuli się w rolę i chcieli nam pomóc.
Ruszyliśmy więc na plac, skąd dochodziły odgłosy bębnów i arabskiej muzyki, co bardzo Artura zainteresowało. Plac robi wrażenie - dobrze oświetlony, aż taka łuna się nad nim unosi, masa stoisk ze świeżo wyciskanymi sokami, z jedzeniem, do tego grupy muzyków, bajarzy, zaklinacze węży, małpy na łańcuchach, kobiety malujące henną. I wszelkie inne cuda. Zanim się zanurzyliśmy w tej atmosferze, musieliśmy poszukać jakiś nocleg. Według wytycznych z przewodnika trafiliśmy do hotelu Mimosa. W przewodniku był opisany jako dość miły, z w miarę ładnymi pokojami i ciepłym prysznicem. Obejrzałam pokoje. Mieliśmy dwie opcje do wyboru - z prysznicem za 200 lub tylko z umywalką za 150. Zdecydowaliśmy się na tą drugą opcję, bo w sumie prysznic bierze się tylko raz dziennie, a za 50 dirhamów można już sobie coś zjeść.
Hotel nie jest szałowy, ale można się wyspać. W pokoju jest mała szafa w ścianie, 2 stoliki, krzesło, umywalka z lustrem i dwuosobowe łóżko. Na ścianach mozaiki, tak jak i w całym hotelu, co daje uczucie czystości i chłodu. Jest też okno wychodzące na patio - bo tutaj wszystkie pokoje są wokół patio. Można też wyjść na taras na dachu, skąd rozpościera się widok na Jemaa el Fna. Są tam stoliczki, krzesła - myślę, że jutro tam trochę posiedzimy.
Po rozgoszczeniu się w hotelu, poszliśmy na plac (1 minuta drogi z hotelu). Europejczycy nie są do czegoś takiego przyzwyczajeni - z każdej strony ktoś na coś namawia. Nie można spokojnie przejść, bo zaraz zapraszają do swoich stanowisk z jedzeniem, wciskają menu, zachodzą drogę. Arturowi proponowano kilka razy haszysz, mi non stop hennę. Nie bardzo można też spokojnie pooglądać występy, bo zaraz pojawia się ktoś, kto chce za to kasę. Byliśmy już tym wszystkim zdenerwowani.
Jako, że byliśmy głodni, daliśmy się namówić na jedzenie. Artur zamówił kiełbaski, a ja tadżina warzywnego. Wszystko by było ok, ale porcyjki były śmiesznie małe i z tego co zaobserwowaliśmy to wszędzie na tych stoiskach takie są. Musimy jutro jakieś inne miejsce na jedzenie wyszukać.

Wydatki:
- bilety autobusowe - 8 dh
- hotel na 3 noce - 450 dh
- tadżin warzywny - 25dh
- kiełbaski - 30 dh
- papier toaletowy - 14 dh

Razem: 527 dh = 200zł = 50 euro


c.d.n. :) ale nie jutro:)