Nie brakło:-) za duże obciążenie dla roweru:hihi:


Nie brakło:-) za duże obciążenie dla roweru:hihi:
Ja naleśniki robiłam z dżemem i banananami.. Mniam. Bita śmietaną je spryskałam i polałam sosem toffi, pychota :)
Nie brakło:-) za duże obciążenie dla roweru:hihi:
Ja naleśniki robiłam z dżemem i banananami.. Mniam. Bita śmietaną je spryskałam i polałam sosem toffi, pychota :)
Ale wiatr cię nie zdmuchnie. :smiech2:
Ryba pieczona, ryż i sałata. Dziś. A na jutro mam kupić sałatkę kartoflaną (powiedziałam, że robiłam bez majonezu- tam taką jadali, ale powiedział, że woli kupną) i sznycle. Też gotowe z masarni. To się jutro nie napracuję... A któregoś razu zrobię sobie na obiad (bo w południe tez posiłku potrzebuję)- może spróbuje.
Czy rybke pieczesz z warzywkami ?
Przepis mam w domu. Podam to, co pamiętam- bo tu chodzi o zalewę do moczenia.
To jakoś tak było- mieszam sól- chyba 100 gr, brązowy cukier, przyprawy- pieprz, papryka, chili, kumin i nie pamiętam co jeszcze. Do gotującej się wody dodaję sól, cukier brązowy - też sporo, liście laurowe i 3 łyżki tych przypraw wymieszanych z solą i cukrem. Łopatkę jak największą moczę w tym ze 3 dni. Jak nie mam czasu, to dzień. Mniejszej niż 2 kg nie robiłam.
Potem ją myję, wycieram i nacieram tą solą z przyprawami. Na dno brytfanny daję ze 2-3 pokrojone grubo cebule, czasem też jabłko kwaśne. Na to kładę łopatkę zwiniętą- nie rozciągniętą.
Do piekarnika i przez jakieś pół godziny piekę w 200 stopniach. A potem gaz ustawiam jak tylko mogę najmniej (to ma być chyba jakieś 90-100 stopni, ale nie ma u mnie termometru) i tak się piecze. Jak 2 kg to może 6 godzin wystarczyć, piekłam i 10. Co jakieś 2 godziny sprawdzam i ewentualnie wody dolewam. Pół godziny przed końcem (albo trochę więcej) zdejmuję przykrywkę, i gaz na 200- 220 robię. Wtedy przeważnie też wody dolewam- żeby się nie przypaliło.
To jest samo takim pasmami odchodzi i goście chwalili. A najbardziej, jak w ogrodzie jak hamburgery jedli!
Nie, nie robiłam takiej. Ale pomysł mi się podoba. Możesz napisać jak robisz?
Ze mnie kucharka taka sobie, mam parę rzeczy, które dobrze robię. Ale improwizować nie umiem. Dlatego tak się tu stresowałam na początku- bo miałam robić rzeczy, których wcześniej nie robiłam, albo inaczej niż zwykle. Nie mam wyczucia, trzymam się przepisów.
Miałam już wcześniej zlecenie, gdzie podopieczna miała swoje smaki, inne niż moje. Ale nie za bardzo chciała pomagać w odkryciu tego, jak lubi jeść. Czyli było nie tak, ale jak- to się domyśl. Tutaj tak nie jest- jak robię coś inaczej, niż on lubi, to mi po prostu tłumaczy i następnym razem robię tak, jak chce. I jest ok.
A tak w ogóle nie przepadam za rybami i w domu robię jedynie filety na patelni. I często mi średnio wychodzą- zwłaszcza, jak kupię rybę, z której połowa spłynie... Młodszy syn podobnie, uznaje tylko stynkę i śledzia. Ale mąż i starszy syn lubią. I robią. Ostatnio kupili stynkę właśnie. U mnie od ryb to jest męska część rodziny:-) Od ciast i tortów również- tak było od zawsze. Ciasta, które robię można chyba na palcach jednej ręki policzyć... No, może ciut więcej. I wszystkie bardzo łatwe:-)