W moim rodzinnym domu pilnowało się tradycji 12 dań, choinkę ubierało się w wigilię (najczęściej ja z ojcem, mama tańczyła po kuchni), ale po ślubie zeszłam z tego - najpierw z braku czasu (małe dzieci) a potem doszłam do wniosku że nie ma sensu robić tego co nie bardzo "schodzi" ze stołu...
I tak u mnie na stole z białym obrusem, siankiem i opłatkiem jest barszczyk czerwony, klarowny do popijania wszystkich potraw, zupa rybna w wykonaniu mojej mamy - jedyna w swoim rodzaju, z mięsem dokładnie obranym z karpich łbów; krokiety z kapustą i grzybami niepanierowane, karp smażony, karp w galarecie (tylko dla mojego taty, reszta domowników może się bez niego obejść), ziemniaki, chleb, kompot z suszu (w ilości tylko na wieczerzę), makówka (w ilości hurtowej dla mojego starszego syna) i - jeśli nie jestem ograniczona czasowo - ryba po grecku, w chrzanie, po żydowsku albo na jakiś inny sposób robiona. Czasem robię jakieś śledzie, ale też niedużo. Choinkę ubierają dzieci zazwyczaj kilka dni przed wigilią, ale lampki zaświecamy dopiero w wigilijny wieczór i tradycją domową świecą się bez przerwy, dzień i noc przez całe święta. Po wieczerzy chwila na kolędy razem śpiewane, telewizor w ten dzień śpi, zresztą u mnie od jakiegoś czasu w ogóle TV jest coraz rzadziej włączany.
Staramy się iść razem na pasterkę.
W święta nie gotuję obiadu, w I dzień zjadamy wigilijne potrawy, w II dzień różne pieczone mięsa, rolada serowa z pieczarkami i mięsem drobiowym, gotowany boczek z sałatką warzywną lub ryżową, oczywiście ciasta - niby nie ma reguły, ale zazwyczaj jest to szarlotka, keks piwny, sernik i z galaretką albo jakieś inne dodatkowo. Makowca nikt u mnie nie lubi, piernik spod mojej ręki jeszcze nigdy nie wyszedł taki jak trzeba i przestałam próbować.
Prezenty to już jak kasa pozwala, ale choćby były najskromniejsze - zawsze są zapakowane i ładnie ozdobione wstążeczką czy gwiazdką z kolorowej tasiemki.