29 lipca 2015 22:28 / 9 osobom podoba się ten post
Środa – dzisiaj też mieliśmy paskudny upał. Ja to już wogóle chyba się roztopię. Cały dzień dosłownie zalewał mnie pot. Zimne prysznice z ogrodowego Schlauchu pomagały tylko na krótko. Do obiadu czas umknął błyskawicznie. W południe, gdy już kończyłam gotować obiad przyjechała najpierw córka Hala, a potem Hausarzt PDP. Pani doktor pobrała krew pacjentki do zbadania na okoliczność Harnseure (kwasu moczanowego). Beti była bardzo rozmowna i logiczna, więc doktorowa rozkręciła się z rozmową jak nigdy. Do mnie teraz jest też bardzo miła, jakby chciała zatrzeć ślady jej brzydkiego zachowania wobec mnie parę miesięcy temu. Niech jej tam będzie, ja pamiętliwa nie jestem i przeszłam ponad to zdarzenie do normalności.
Po wyjściu doktorowej podałam obiad. Zaprosiłam też Halę do stołu, chociaż ona normalnie jest powściągliwa w rzucaniu się na jedzenie u matki. Akurat zrobiłam pyszny obiadek: schabowy (dla PDP malutki kawałek), ziemniaki, kalafior i sałatka z czerwonych buraków i jeszcze sok marchwiowo–jabłkowy. Hali tak to smakowało, że normalnie wylizywała resztki Gemuese z talerza. Przy okazji porozmawiałyśmy przy PDP o różnych sprawach. Między innymi o problemach opieki nad seniorami i zatrudnianiu Polek. Rozmowa z Halą jest zawsze budująca. Ona jest bardzo modrą i inteligentną osobą. Ja poruszyłam sprawę mojej umowy, moich przerw i tłumaczyłyśmy Beti, że oficjalnie to ja mam 6 godzin pracy i 2 godziny przerwy z tytułu umowy. Resztę jest to tzw. świadczenie wymienne: moje Unerkunft za towarzyszenie PDP. Beti nie mogła tego zrozumieć. W jej pojęciu to ja nie pracuję całą dobę (wyłączając przerwę), bo np. jak siedzę z nią na tarasie, albo śpię, albo coś tam czytam, to nie pracuję. Hala natomiast uświadomiła ją, że nawet jak przeleżę do góry brzuchem cały dzień, a będę jej towarzyszyć, to znaczy, że cały dzień pracowałam. Wytłumaczyła jej też, że jeśli niemieckie rodziny chciałyby zatrudnić niemieckie opiekunki na całą dobę, to kosztowałoby to 4 razy tyle, co opiekunki z Polski. Gdy PDP zaczęła coś kojarzyć, to była w szoku. Ona chyba myślała, że ja mam tu tylko trochę pracy, a poza czynnościami, które można określić stricte pracą (poranna toaleta, przygotowanie posiłków, porządki itd.), to ja tu mam wywczasy. Jestem bardzo zadowolona z tej rozmowy, bo w obliczu ostatnich nieporozumień zostało niejako wszystko wyklarowane. A że Hala ma takie zdrowe podejście do tematu i potwierdziła moje uwagi swoim autorytetem, to Beti przyjęła to do wiadomości.
Nasza rozmowa przy stole trwała dość długo tj. do 14.30. Następnie posprzątałam kuchnię, posiedziałam jeszcze trochę z PDP i dopiero przed 16.00 wybrałam się na rower. Właściwie zwlekałam tak długo z wyjściem, bo PDP oczekiwała Helmuta i chciałam im podać kawę. On jednak się spóźniał. Popołudniową kawę wypiłyśmy więc same i jeszcze zostało trochę w termosie w razie gdyby nasz spóźniony przyjaciel jednak tutaj zawitał.
Chociaż upał był spory, to zdecydowałam się na dłuższą przejażdżkę rowerem. Pojechałam na drugi koniec miasta okrężną ścieżką, a wróciłam druga stroną. Właściwie zrobiłam taki mały Ring po mieście. Po drodze załatwiłam jeszcze parę drobnych spraw handlowych. Nie było mnie dokładnie 2 godziny. Gdy zajechałam na podwórze, Beti roztrzęsiona zawołała z balkonu: jak dobrze, że jesteś, z Helmutem coś się źle dzieje, jest zdenerwowany, wydzierał się na mnie i krwawi. Normalnie zatkało mnie i szybko pobiegłam do domu na ratunek. Okazało się, że Helmut przyjechał zaraz, jak ja wymknęłam się z domu. Zaczął do Beti coś zdenerwowany krzyczeć, co nie było podobne do niego. W związku z problemami z krwią, która farmakologicznie jest rozrzedzona i słabo krzepnie, jeśli gdzieś się uderzy, a ma też cienką skórę, to zaraz krwawi i trudno jest to zatamować. Właśnie przyjechał do nas z taką „raną” na której miał naklejony plaster. Ten jednak przesiąkł i stąd to „wielkie krwawienie”. Beti strasznie się zdenerwowała, po pierwsze z powodu na jego Ungezogenheit, a po drugie gdy zobaczyła krew, którą Helmut tamował chusteczką. Przy tej całej akcji, podczas mojej nieobecności weszła po schodach z półpiętra na piętro (a nie wolno jej samej chodzić po schodach, bo może się wywalić), aby znaleźć ten nieszczęsny plaster na ranę.
Przybiegłam więc szybko do moich seniorów, zorientowałam się w sytuacji, znalazłam nowy plaster i wymieniłam stary, dobrze zabezpieczając przed dalszym krwawieniem. Helmut był już spokojny, ale Beti cała roztrzęsiona. Tłumaczył mi, że nie wie, co się z nim dzieje. Niby lekarz mu powiedział, że po transfuzji krwi i związanymi z tym zaburzeniami, mogą czasami wystąpić u niego napady złości (?). Dla mnie to trochę dziwne. Nie wiem, nie znam się na tym, ale wiem, że takie napady złości może mieć człowiek z guzem mózgu. Moja obecność i spokojna rozmowa powoli wyciszyły Beti. Zrobiłam kolację, zjedliśmy i za jakiś czas nasz Gast pojechał do domu. Dodam jeszcze, że gdy wróciłam do domu to rozpętała się burza i trwała dość długo, co tym bardziej podgrzewało atmosferę zdarzenia. Po wyjściu Helmuta powoli udało mi się uspokoić PDP, ale była tak zmęczona całym dniem, że padła (poszła do łóżka) już o 20.30.
Teraz to już mi wszystko jedno, bo za 2 dni jadę do domu, ale należy poważnie wyjaśnić sprawę Besuchów Helmuta w naszym domu, bo powoli robi się to niebezpieczne i bardzo uciążliwie. Beti już zdała relację (telefonicznie) córkom o tym całym zdarzeniu i one powinny to załatwić.