Dziennik Zosi #2

17 lipca 2015 23:24 / 2 osobom podoba się ten post
Zosia, podoba mi sie ten obiad z piatku i niedzieli.
18 lipca 2015 23:07 / 9 osobom podoba się ten post
Początek tygodnia pochmurny i chłodnawy. Po ostatnich upalnych dniach nie tęsknię za ciepełkiem. Wystarczy, że męczą mnie upały fizjologiczne, wynikające z burzy hormonalnej organizmu. Poniedziałkowe przedpołudnie spokojne. Byłam zmęczona i nie pojechałam na przerwę, tylko relaksowałam się przy komputerze, a nawet ucięłam sobie półgodzinną drzemkę. Po tej sjeście wybrałyśmy się z PDP do szpitala w odwiedziny do Helmuta. Chory bardzo się ucieszył z naszych odwiedzin. Twierdzi, że nic mu nie jest, że czuje się dobrze, tylko woda zatrzymuje się w organizmie. Lekarze badają go na różne sposoby i nie potrafią postawić diagnozy. No nic, nieważne, w końcu Helmut nie jest moim PDP.
 
Do domu wróciłyśmy przed 18.00, więc zaraz przygotowałam kolację. I tak dzień minął bez szczególnych wydarzeń. Jest cisza i spokój. Beti zachowuje się do mnie grzecznie po ubiegłotygodniowych ekscesach. Córki tak samo. W końcu nie przywołują mojej zmienniczki Agnes. Może wreszcie wszystkie jej demony zostały stąd wykurzone. Myślę, że dobrze zrobiłam, że trochę się zbuntowałam i postawiłam granice. Hala powiedziała mi, że ona zdaje sobie sprawę, że lepszej opiekunki nie znajdą dla matki i boją się, że mnie stracą. Niech więc uszanują mnie tak jak trzeba. Nie wymagam tu od nich nie wiadomo czego, tylko normalności.
18 lipca 2015 23:52 / 6 osobom podoba się ten post
Dobrze zrobiłas Zosiu,że napisałas meila,Niemcy szanują tylko tych,którzy potrafia się postawić. Dodam tylko,że lubie czytać Twojego bloga
19 lipca 2015 21:18 / 9 osobom podoba się ten post
Wtorek – dzień spokojny. Rano trochę zaspałam. Mam problemy ze snem Budzę się parę razy w nocy i potem nie mogę zasnąć. Tak mi się porobiło z tym moim organizmem. Mam nadzieję, że to przejściowe, bo męczę się tym naprawdę. Niby jestem z tych ludzi, co nie potrzebują dużo snu, ale tęsknię do czasów kiedy nieprzerwanie przesypiałam 6 godzin.
 
Po obiedzie nie pojechałam na pauzę, bo po pierwsze była brzydka, deszczowa pogoda, a po drugie o 14.30 musiałam jechać z PDP do okulisty. Moja PDP cierpi na postępującą chorobę degradacji wzroku. Nie wiem dokładnie jaka to choroba, bo mówi o niej coś w rodzaju trokene makula (nie wiem dokładnie jak to się pisze), ale myślę, że to jest coś w rodzaju zaćmy. Choroba ta postępuje u niej powoli, ale jest nieuleczalna. Jednak Beti widzi jeszcze dość dobrze, tylko nie może czytać i unika oglądania TV. Sama wyolbrzymia tę swoją dolegliwość i wszystkie swoje niedomagania zwala na słaby wzrok. Początkowo myślałam, że faktycznie jest prawie ślepa, tak jak twierdziła. Jednak przekonałam się, że to nieprawda, bo z bliska widzi dość dobrze, tylko na odległość trochę niewyraźnie. Kształty rozpoznaje na jakieś 70-100 metrów. Natomiast ciągle powtarza, że pomocy potrzebuje tylko dlatego, że słabo widzi i gdyby nie to, to radziłaby sobie sama. Ciągle podkreśla, że ona nie ma demencji, że z jej głową wszystko jest porządku, no może trudności z poruszaniem się, też nie pozwalają jej samodzielnie funkcjonować, ale ogólnie to tylko bardzo słaby wzrok sprawia jej problemy. Prawda jest jednak zupełnie inna. Oczywiście widzenie ma ograniczone, ale też niezaprzeczalnie ma typowe objawy demencji (zapominanie, wielokrotnie powtarzanie tego samego tematu, wyolbrzymianie problemów, niepokój wieczorem itp.). Już od paru lat córki miały z nią poważne problemy. Do tego dochodzą problemy z poruszaniem się, które są skutkiem jej nadwagi i biernego trybu życia od wielu już lat. Beti nie zdaje sobie sprawy, że przez lenistwo w chodzeniu sama się ogranicza i wyklucza z życia społecznościowego. Nie jest też w stanie samodzielnie wykonać toalety, a przy tym jest całkowicie inkotynentna.
 
Po wizycie u okulisty zaliczyliśmy jeszcze kawiarenkę. Niestety z nieodwołalnym ciastem i kawą, z czego Beti była niezmiernie zadowolona. Nie mam już siły walczyć z tym jej nałogiem do słodkości. To jest jak walka z wiatrakami. Jeśli córki chcą ją odchudzić, to niech zamkną ją w jakieś specjalistycznej klinice, bo inaczej się nie da. Ja tylko pilnuję, aby nie jadła produktów wysokopurynowych, a resztę diety luzuję.
 
Pozostały dzień spędziłyśmy w domu. Moja seniorka była dzisiaj też bardzo grzeczna. Wynalazła sobie bardzo ekscytujące zajęcie – przestawianie kwiatków i bibelotów w salonie. Ma jeszcze dość dobry zmysł estetyczno – artystyczny. Dużą przyjemność sprawia jej ustawianie różnych przedmiotów w wymyślony przez siebie sposób. 
19 lipca 2015 21:25 / 2 osobom podoba się ten post
Zosiu, ta choroba to zwyrodnienie plamki żółtej.
19 lipca 2015 22:28 / 1 osobie podoba się ten post
salazar

Zosiu, ta choroba to zwyrodnienie plamki żółtej.

Dzięki Salazar
20 lipca 2015 22:13 / 7 osobom podoba się ten post
Środa – ten dzień też mogę zaliczyć do dobrych. Przed południem załatwiłam porządki na górnym poziomie, bo muszę w tym tygodniu przelecieć cały dom. PDP poprosiła mnie o to, bo w sobotę mamy gościa z przedrostkiem „von”, a że Beti jest wyjątkowo próżna, to chce się pokazać na najwyższym możliwym poziomie. Wydaje się jej, że nadal jest w takiej formie jak przed kilkunastu laty, ale niestety, to już nie ta wielmożna pani M. która nosiła się bardzo wysoko w czasach biznesowej prosperity ich firmy. Ciągle opowiada i podkreśla, jak bardzo wysoko byli ustawieni w hierarchii tutejszego środowiska. Ich firma znana była na cały region, a nazwisko M. do dzisiaj dużo znaczy w tym mieście. Rzeczywistość jest jednak inna. Wszystko się skończyło z chwilą śmierci jej męża przed 17 laty (nota bene Ślązaka z Bytomia). On założył tę firmę, rozwinął i bardzo dobrze prosperował w swoim czasie. Jednak nie zdążył wdrożyć córek w jej prowadzenie i przekazać Gescheftu. Beti odgrywała tylko rolę rozrzutnej żony biznesmena. Nie miała żadnego pojęcia o zarządzaniu przedsiębiorstwem. Skutkiem tego było zakończenie działalności wraz z przedwczesną śmiercią pana M. Wszystko zostało sprzedane, a po dawnej świetności pozostały tylko pewne nieruchomości, które przynoszą im bieżące dochody z tytułu wynajmu. Oczywiście ich nazwisko i przeszłość jest jeszcze znana wielu tutejszym mieszkańcom, ale nie w takim znaczeniu, jak wyobraża sobie Beti. No nieważne, nie wyprowadzam jej z błędu, to jest jej świetlana przeszłość i niech się tym cieszy.
 
Po obiedzie pojechałam sobie wreszcie na porządną przejażdżkę rowerową. Pogoda była świetna, formę fizyczną miałam też dobrą, więc pedałowałam całe 2 godziny. Takie przerwy w tej pracy to ja lubię. Po powrocie udało mi się wyciągnąć PDP z domu. Pojechałyśmy do pięknego parku. Spacerek był dość długi jak na jej możliwości. Przeszła w sumie około 2 km. Oczywiście z przerwami i nieodzownym odpoczynkiem w kawiarni, w której musiała się nagrodzić pucharkiem lodów owocowych ze śmietaną. Do domu wróciłyśmy o 19.00. Beti była zmęczona, ale zadowolona i dumna z siebie, że przeszła taki kawał drogi. Ku mojej radości zrezygnowała z kolacji, bo nasyciła się lodami. Podałam jej tylko jogurt oraz wieczorne leki i na dzisiaj koniec z futrowaniem. 
21 lipca 2015 16:03 / 10 osobom podoba się ten post
Czwartek – kolejny dobry i spokojny dzień. PDP grzeczna, córki się nie odzywają i mam spokój. Tak jakby wróciło wszystko do normy. Jestem z siebie zadowolona, że się przeciwstawiłam rodzince w przykręceniu mi śrubki. Teraz już wiem, że te ich ochy i achy nie były bezinteresowne, a oni wiedzą, że nie pozwolę sobie na wszystko, co im przyjdzie do głowy.
 
Po porannych czynnościach dokończyłam sprzątania domu na pozostałych poziomach. Było dość ciepło i przy tej robocie pot lał się ze mnie strumieniami. Takie kompleksowe sprzątanie domu (odkurzanie i przetarcie podłóg na mokro) robię mniej, więcej raz na 2 tygodnie. Przy okazji przypominam Beti, że pora zamówić kogoś do mycia okien i uprania firan, bo moje sprzątanie i tak nie daje efektu, jeśli przez okna widać tylko szary świat, a gdy przesuwam firanki, to widzę kłęby unoszącego się kurzu. Beti jest na tyle kumata, że może to zorganizować za pośrednictwem córek, ale zarówno ona, jak i córki są w tym bardzo powściągliwe ze względów oszczędnościowych. Może czekają, że ja się zlituję, przełamię i odwalę tę robotę. W ubiegłym tygodniu PDP nawet robiła do mnie takie podchody, że te okna, które są niżej, to może bym umyła. Od razu zbiłam ją z tropu, stanowczo mówiąc, że tego nie zrobię.
 
Na przerwę pojechałam rowerem. Zaliczyłam dość długi dystans i jeszcze zrobiłam drobne zakupy w Mueller dla siebie i PDP. Po niedawnej interwencji mechanika mój rowerek spisuje się na medal. Jest o wiele lżejszy w pedałach. Chyba dostał trochę oleju lub jakiegoś smaru w odpowiednie tryby i ząbki. Nawet pod górki wjeżdżam teraz bez większego problemu.
 
Widzę, że moja Beti zaczyna mnie kontrolować z czasem przerwy. Z domu wyjechałam 13.45, a wróciłam o 16.00. A ona mówi: nie było cię tak długo, aż 3 godziny. Zaprzeczyłam jej jednak, że to było nieco mniej, a poza tym straciłam trochę czasu szukając dla niej drobiazgów w sklepie, o których kupienie mnie prosiła. No nie podoba mi się to, naprawdę. Często przyłapuję ją też na tym, że ukradkiem podsłuchuje mnie (słuch ma bardzo dobry) jak rozmawiam przez skypa lub telefon. Kontroluje mnie, czy czasami nie porozumiewam się z córkami w jej sprawie, poza jej plecami. Córki mnie uprzedzały, abym uważała na to, bo ona ma takie schizy, że ją oszukujemy lub knujemy coś przeciwko niej. To taki szpieg z krainy deszczowców.....hihi. Przy czym sama tak właśnie funkcjonuje, odgadując wszystkich, aż się kurzy i kłamiąc w żywe oczy, że czegoś tam nie mówiła. Po prostu ma taki fałszywy charakter i innych o to samo podejrzewa. No cóż, ale to już jest constans i właściwie nie ma się czym bulwersować, tylko stosownie współpracować z nią uwzględniając te jej słabości.
 
Resztę dnia spędziłam już w towarzystwie PDP odpowiednio ją wspomagając w potrzebach i aktywując do czynnego funkcjonowania. Niestety nie wyjechałyśmy dzisiaj nigdzie, bo popołudniu zrobił się upał i nie mogło być mowy o żadnym wyjściu z domu. Zabawiałam ją jednak rozmową, starając się zainteresować czymkolwiek. Beti jest jednak ograniczona swoją demencją i na okrągło powtarza to samo, jak zdarta płyta. Jak podłapie jakiś temat, to kotłuje go cały dzień. Taka to jest choroba i nie ma co nawet próbować tłumaczyć jej, że już o czymś takim rozmawiałyśmy kilka razy, bo i tak nie zapamięta tego, a może się nawet denerwować. 
21 lipca 2015 18:23
zastanawiam sie Zofijo dlaczego u ciebie data jest taka sama jak u mnie ale dni tygodnia w swoim dzienniku masz do przodu....
21 lipca 2015 20:40
psota

zastanawiam sie Zofijo dlaczego u ciebie data jest taka sama jak u mnie ale dni tygodnia w swoim dzienniku masz do przodu....:-)

Wklejam to z parodniowym opóźnieniem, ale wszystko jest chronologicznie. Po prostu zapisuję sobie codziennie wydarzenia i swoje przemyślenia z danego dnia, ale zaczęłam wtawiać na forum  z tygodniowym opóźnieniem, np. ostatni wpis z czwartku dot.16.07.
21 lipca 2015 22:24 / 1 osobie podoba się ten post
Zofija

Wklejam to z parodniowym opóźnieniem, ale wszystko jest chronologicznie. Po prostu zapisuję sobie codziennie wydarzenia i swoje przemyślenia z danego dnia, ale zaczęłam wtawiać na forum  z tygodniowym opóźnieniem, np. ostatni wpis z czwartku dot.16.07.

no to juz wszystko wiem..pozdrawiam ;-)
22 lipca 2015 20:29 / 8 osobom podoba się ten post
Piątek – dzisiaj miałam luzy, ale i upały wróciły. Przed południem pojechałam tylko po zakupy. Zabrakło nam paru rzeczy, a co najważniejsze wody. Pojechałam też do ruskiego sklepu, gdzie zawsze kupuję kilka produktów mede in Poland, których nie uświadczy się w Lidlu m.in. kwaszone ogórki i kapusta, twaróg, buraki czerwone (surowe, a nie gotowane), dobry polski makaron i kiełbaska. Poza tym z REWE kupiłam jagody i drożdże. Beti już od początku przynudza o tych moich sławetnych pierogach parowanych z jagodami. Chociaż sama nie powinna jeść ciasta drożdżowego, ale parę sztuk od razu jej nie zaszkodzi. Ja wcale do tej roboty się nie paliłam, ale ostatecznie mogę jej trochę zrobić, niech się cieszy. Skubana, tylko mnie wczoraj rozśmieszyła swoimi podchodami. Zadzwoniła do wnuczka z zaproszeniem na degustację moich smakołyków, mówiąc mu, że ja tak bardzo chcę zrobić te pierogi i on może z żoną przyjechać w sobotę po południu na kawę i pierogi..... hahaha.
 
Produkty mam do pierogów, ale zdecydowałam, że dzisiaj na pewno tego nie będę robić, bo jest taki upał, że nie zamierzam się smażyć w kuchni. Jej też uświadomiłam, że dzisiaj jest to wykluczone. Po południu była taka duchota, że nie było czym oddychać. Na moim tarasie też było gorąco i duszno nie do wytrzymania. Także znowu odpadły nasze wycieczki w miasto, zarówno Beti usprawiedliwiona była ze swojego leniuchowania w fotelu, jak i ja z rezygnacji z rowerka. Poza czynnościami pielęgnacyjno - opiekuńczymi wobec PDP nic już dzisiaj nie robiłam.
 
Przed południem zadzwonił do nas Helmut i poinformował, że wychodzi ze szpitala. Naturalnie znowu „poprosił” przyjaciółkę, abym ja po niego przyjechała. Kurcze, powoli zaczyna mi się nie podobać jego bądź, co bądź roszczeniowy sposób zachowania w stosunku do mnie. Niby to nic wielkiego, ale.... no właśnie. Jednak po obiedzie zadzwonił, że dzisiaj go nie wypuszczą, tylko w przyszłym tygodniu. Przy tej rozmowie wreszcie się wypruł do Beti o tym, co mu dolega. Prawdopodobnie choruje na białaczkę, niedobrze, w tym wieku (82 lata), to raczej już nie ma szans na powrót do zdrowia, a jego życie zawisło na włosku. Szkoda mi go, ale cóż, takie jest życie tu na tej ziemi. Każdy z nas kiedyś umrze, a on już swoje widocznie dopełnia.
 
Wieczorem planowałam wyjazd na miting Al-Anon. Było jednak tak duszno i PDP była bardzo „ochlapnięta”, że zrezygnowałam z tego. Po trochu ze względu na Beti, bo wieczorem ma trochę więcej objawów demencji, a po trochę ze względu na pogodę. Sala, w której się spotykamy jest strasznie duszna, o czym przekonałam się 2 tygodnie temu w podobne upały. Obawiałam się też, że może zebrać się burza (na to wyglądało), a lepiej żeby Beti nie była sama w domu.
 
22 lipca 2015 21:20
Zofijo-białaczki u starych ludzi i leczą sią bardzo ładnie i "ciągną " się latami z łagodnymi objawami o ile w miare niezaawansowane zostaną wykryte.Więc wasz Helmut jeszcze długo może całkiem nieźle funkcjonować.
22 lipca 2015 23:20 / 3 osobom podoba się ten post
kasia63

Zofijo-białaczki u starych ludzi i leczą sią bardzo ładnie i "ciągną " się latami z łagodnymi objawami o ile w miare niezaawansowane zostaną wykryte.Więc wasz Helmut jeszcze długo może całkiem nieźle funkcjonować.

Och, ja mu tego życzę z całego serca.
23 lipca 2015 20:28 / 6 osobom podoba się ten post
Sobota – do około 16.00 było gorąco, ale i tak lepiej niż wczoraj, bo powiewał ożywczy wietrzyk. Później zrobiło się nawet chłodnawo. Rano załatwiłam wyjazd do fryzjera i zakupy z Halą. Zdałam jej relację, co się u nas działo podczas całego tygodnia, bo Beti pogniewała się na swoje córki i cały tydzień do nich nie dzwoniła. Obraza poszła o to, że Kala poskarżyła się do siostry o to, że matka do niej non stop wydzwania i ma jej już dość. Hala powiedziała to matce i ta strzeliła focha. Nie wiem dlaczego, ale z Halą rozumiem się bardzo dobrze i dobrze mi się rozmawia. Nie muszę jej udowadniać, że nie jestem koniem.
 
Po powrocie z miasta zajęłam się rozpakowaniem zakupów i obiadem. Beti natomiast w przypływie dobrego nastroju zasiadła do pianina i z pół godziny pograła. Ona ma duszę artystyczną. Lubi muzykę klasyczną i antykwariat. Atiquitaeten były jej pasją przez całe dorosłe życie. Umie grać na pianinie i na skrzypcach, chociaż na tym drugim instrumencie nie daje już rady. Na pianinie też gra rzadko, tylko wtedy gdy najdzie ją specjalna wena. Ostatnio dostała kopniaka motywacyjnego od swojego okulisty, że powinna ćwiczyć codziennie na pianinie, bo to podtrzyma jej intelekt w dobrej formie, więc może częściej będzie zachodzić do Klawierziemmer.
 
Dzisiaj miała przybyć do nas znajoma z wyższych sfer, na które to odwiedziny Beti prężyła się cały tydzień. Niestety (dla mnie stety) nie będzie dzisiaj żadnego Besuchu. Pani „von” ponoć jest chora i odwołała tę wizytę. Bardzo dobrze, mam spokój i możemy funkcjonować w normalnym trybie.
 
Ponieważ pogoda była już znośna, to po obiedzie wyskoczyłam na rower. Tak mi się tym rowerem teraz dobrze jeździ, że pokonuje dość długie dystanse, podczas tych 2 godzin wolności. Xstadt to właściwie już znam jak swoje miasto w Polsce. Czasami wyrywam się też parę kilometrów poza miasto, ale nie za daleko, bo ogranicza mnie czas. Cieszę się, że mam tu taką możliwość radlowania.
 
W naszym mieście często odbywają się jakieś festy. Myślę, że to niemiecka tradycja, takie miejscowe imprezy Wocheendowe. Oni lubią się bawić, hulać i swawolić. W tych dniach jest festyn kultury afrykańskiej. Dużo straganów ze wszystkim, co się kojarzy z Afryką, najczęściej obsługiwanych przez czarnoskórych, poprzebieranych w ichniejsze ludowe stroje. Poza tym dwie sceny, na których lansują się różne zespoły z odpowiednią muzyką. Główne koncerty odbywają się wieczorem od 20.00. Przeszłam się tam w czasie mojej przerwy. Kiedyś takie imprezy mnie rajcowały, ale teraz, gdy jestem na opiece w DE, nie interesują mnie to zupełnie. Po pierwsze to jest taki trochę kicz, obżarstwo i pijaństwo, a po drugie, samotnie smęcić się wśród ludzi, którzy się bawią w grupach znajomych, nie ma żadnego sensu.
 
Moja PDP dała się skusić (a nawet sama miała takie życzenie) na wyjazd do centrum miasta, aby przejść się festynową ulicą i zobaczyć, co się tam dzieje. Nasz wyjazd doszedł do skutku późną, jak na nas porą, bo dopiero po kolacji (19.00). Miałam wątpliwości, czy znajdziemy miejsce dla samochodu. Po objechaniu paru ulic w centrum udało mi się zaparkować w dobrym miejscu. Dla Beti było to jednak i tak za daleko. Dla mnie jednak najważniejsze było to, że udało mi się wyciągnąć ją z domu. Trochę przespaceruje się przed nocą. Szukając parkingu przejechałam obok posiadłości PDP, w którym znajduje się kilka wynajmowanych mieszkań i mieszka tu córka Kala. Jeden lokal handlowy na dole nie jest zajęty i od kilku miesięcy poszukują dla niego wynajemcy. Nieruchomością tą zarządza Kala. Matka zarzuca jej opieszałość w znalezieniu klienta. Przypadkowo trafiliśmy na zdarzenie, które PDP osobiście dotyczyło. W tym wolnym lokalu odbywała się jakaś impreza, było dużo młodych ludzi, plakaty, rowery i w ogóle ruch wokół domu. Beti niby ślepa, ale natychmiast zauważyła, że coś się tu dzieje. Oczywiście, już festyn odległy około 600- 800 metrów od naszego parkingu nie był istotny, tylko skierowała się w stronę swej posiadłości. Ponieważ cały tydzień nie rozmawiała z córką, to nic o tym przedsięwzięciu nie wiedziała. A może Kala nie chciała jej o tym informować, nieważne. Niemniej poszłyśmy tam i spotkałyśmy się z Kalą. Zaskoczenie taką niespodziewaną wizytą mamuśki było bardzo duże, ale wszystko odbyło się pokojowo. Ta impreza to próbne Veranstaltung jakiejś organizacji społecznej, która poszukuje lokum dla swojej działalności i ubiega się o sponsoring od miasta. Jeśli zdobędą fundusze, to chętnie wynajmą te pomieszczenia od rodziny M.