12 maja 2013 20:50 / 4 osobom podoba się ten post
W końcu dorobiłam się trochę wolnego czasu i opiszę Wam dzisiaj postać Klimka Bachledy.
Słowem wstępu - Klimek był najbardziej znanym przewodnikiem tatrzańskim I klasy, prowadził w Tatry wiele znanych osobistości - Kazimierzę Przerwę-Tetmajera, Mieczysława Karłowicza, Henryka Sienkiewicza, Tadeusza Boya-Żeleńskiego i pewnie wielu innych, o których zapomniałam.
A teraz od początku.
Urodził się 13 listopada 1849 lub 1851 roku, tutaj źródła nie są zgodne. W każdym razie był to 13 listopad - również dzień moich urodzin:) Urodził się jako nieślubne dziecko w biednej rodzinie i z tego powodu jego życie od początku było trudne. Wytykano go palcami jako bękarta (ojca w ogóle nie znał). Dopóki żyła mama, chociaż od niej doznawał miłości, jednak w wieku 12 lat został sierotą i przeszedł pod opiekę dziadków, którzy widzieli w nim tylko ciężar. Został więc szybko wysłany do pracy najpierw jako pomocnik cieśli, później jako juhas na tatrzańskich halach. Kiedy dorósł wyemigrował do pracy na Słowację. Cały czas ciążyło na nim piętno bękarta. Żadna panna go nie chciała, bo to bękart a na dodatek biedny. Po odbyciu służby wojskowej, wrócił w 1873 do Zakopanego i natrafił na epidemię cholery. Jak już wspomniała Mozah AM, z poświęceniem pielęgnował chorych (do których nawet ksiądz nie chciał chodzić), a nocami grzebał zwłoki zmarłych.
Jego przewodnicka kariera zaczęła się od posady tragarza podczas słynnych tatrzańskich wycieczek doktora Chałubińskiego. Trwały one po kilka dni, brało w nich udział po kilkanaście gości, tragarze, przewodnicy, muzykanci. Klimek był również pomocnikiem najsłynniejszych wówczas przewodników - Macieja Sieczki i Szymona Tatara. Pod ich okiem ( a również w czasie samotnych kłusowniczych eskapad) poznał dokładnie Tatry i wkrótce zaczął samodzielnie prowadzić gości. Jego popularność rosła szybko - okazało się, że Klimek posiada niezrównany talent wspinaczkowy, bezbłędną orientację w terenie - wyszukiwał zawsze najlepsze przejścia, pomagał kobietom, przenosił dzieci. Również cechy jego charakteru wyróżniały go wśród innych przewodników - był kulturalny, uczciwy, uczynny, nie pił alkoholu. Wkrótce terminy na wycieczki z Klimkiem trzeba było rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Dzięki wybitnym klientom, którzy opisywali zalety i wyczyny Klimka w prasie, stał się on znany w całej Polsce. Ma na swoim koncie wiele pierwszych wejść i wytyczenie wielu dróg taternickich.
Dzięki swojej pracowitości odłożył trochę pieniędzy, kupił grunt, postawił dom, znalazł w końcu wybrankę serca i urodziła mu się trójka dzieci - dwie córki i syn. Szczęście rodzinne nie trwało jednak długo - po kilkunastu latach zmarła ukochana zona. Klimek postanowił ożenić się po raz drugi, bo dzieci jeszcze małe były i matki potrzebowały. Wybrał wdowę starszą od siebie kilka lat i rodzina znowu była pełna, a pożycie z nową żoną również dobrze się układało. Dzieci rosły a Klimek chcąc oszczędzić im swojego losu (kiedy to długo musiał pracować na kawałek ziemi i dom), pracował coraz więcej i odkładał pieniądze na lepszą przyszłość swoich pociech. Uzbierał już calkiem niezłą sumkę, kiedy to został podstępnie oszukany przez panią ze stolicy, która poprosiła go o podpisanie poręczenia pod pożyczką i zapewniała, że to tylko formalność, ponieważ bank chwilowo nie może wypłacić jej pieniędzy. Klimek podpisał i oczywiście nie zobaczył już nigdy ani warszawianki ani pieniędzy. Bardzo go to załamało, myślano nawet, że w obłęd popadnie. Jednak doszedł do siebie i ze zdwojoną energia zabrał się do pracy. A trzeba dodać, że już niemłody był - ok. 50 lat, co w tamtych czasach na pracę przewodnika było już słusznym wiekiem.
W międzyczasie goście przyjeżdżający do Zakopanego coraz częściej wypuszczali się na wycieczki górskie samotnie i zaczęły się mnożyć wypadki. Mariusz Zaruski z Mieczysławem Karłowiczem i Klimkiem Bachledą podjęli więc działania mające na celu ustanowienie Pogotowia Tatrzańskiego (dzisiejszy TOPR). Zaruski i Karłowicz mieli się zająć pozyskaniem funduszy i rozpropagowaniem idei wśród społeczeństwa Polski, Klimek miał zwerbować górali-przewodników do pracy w Pogotowiu. Staranie zakończyły się sukcesem i w lutym 1909 roku Pogotowie zostało utworzone. Klimkowi została nawet zaproponowana funkcja naczelnika pogotowia, jednak skromność nie pozwoliła mu jej przyjąć, naczelnikiem został Zaruski, a Klimek jego zastępcą. Zasłynął od razu jako najbardziej czynny i najbardziej ofiarny ratownik.
5 sierpnia 1910 roku do drzwi Klimkowej chałupy zapukał posłaniec z wiadomością, że na Małym Jaworowym Szczycie miał miejsce wypadek taternicki i potrzebna jest pomoc. Żona Klimka bardzo była przeciwna, aby to znowu jej mąż po nocy musiał ludzkie życie ratować. W końcu był jednym z najstarszych członków Pogotowia. Jednak Klimek uspokoił żonę i wyruszył na ratunek. Całą noc jechali ratownicy furką w okolice Łysej Polany (dzisiaj to już po stronie słowackiej leży), z Mariuszem Zaruskim na czele (jako kierownikiem akcji). Rano, 6 sierpnia akcja się zaczęła. Warunki pogodowe były bardzo niesprzyjające - zimno i lodowaty deszcz. Okazało się, że dwóch studentów-taterników - Szulakiewicz i Jarzyna próbowało zdobyć szczyt nową drogą, Szulakiewicz uległ wypadkowi i unieruchomiony został w ścianie, podczas gdy jego kompan sprowadził pomoc. Szanse na uratowanie Szulakiewicza były małe (ratownicy musieli do niego w niesprzyjających warunkach dotrzeć - co już było wyczynem właściwie niemożliwym, a później musieliby go jeszcze przetransportować na dół- a tu leje deszcz, ściana stroma a czasu mało, bo z każdą godziną malały szanse Szulakiewicza na przeżycie). Ratownicy jednak ruszyli i brnęli coraz wyżej w ścianę. Z biegiem czasu zaczęli słabnąć, niektórzy z wyczerpania zaczęli mieć już zwidy. Klimek oczywiście niezrażony niczym szedł pierwszy. Biorąc uwagę na postępujące wyczerpanie ratowników, kierownik akcji Zaruski zarządził odwrót - czym skazał Szulakiewicza na śmierć, ale czym uratował od śmierci kilku swoich ludzi. Trudna to była decyzja. Klimek jednak nie zastosował się do rozkazu Naczelnika - odciął linę, krzyknął "mus człowieka ratować" i poszedł dalej sam. Grupa czekała jakiś czas na niego, jednak w końcu zrezygnowali i zeszli na dół. Pod ścianą czekano długo na Klimka, w międzyczasie zniesiono zwłoki Szulakiewicza, a Klimka nie było. Stwierdzono więc, że na pewno zszedł inną drogą i wrócił do Zakopanego. Jednak w Zakopanem też go nie było, zarządzono więc akcję poszukiwawczą. Po kilku dniach znaleziono ciało Klimka - spadł wraz z lawiną kamienną. Pochowano go na nowym cmentarzu w Zakopanem, a w jego pogrzebie wzięło udział tysiące ludzi z całej Polski. Tak powstała legenda :)