Żabiennik czyli skok na DE

10 marca 2014 15:18 / 3 osobom podoba się ten post
nie ma nic gorszego jak wstretna chorobliwa zazdrosc:)
10 marca 2014 15:20 / 1 osobie podoba się ten post
asika poczytam wieczorem do snu teraz idę NA ROWER!!!! oooooooo
10 marca 2014 15:21 / 10 osobom podoba się ten post
No ale mimo wszystko, jakbym uważała, że jadę do więzienia na dwa miesiące, to byłabym, bardzo, cholernie nieszczęśliwa, sama bym się tak nakręciła, a potem bym cierpiała, a po co? Wiadomo, że nie kwiczę ze szczęścia, ale jadę do pracy, wykonać robotę i zarobić. Nie mam małych dzieci, ale to nie znaczy,że nie tęsknię, a emeryturkę będę mieć w 2031 roku. I z każdego wyjazdu staram się uszczknąć coś dla siebie, cielesnego, duchowego, co się tylko da, ku czemu się nadarza okazja, każdy wyjazd to doświadczenie nie tylko zawodowe.
10 marca 2014 19:29 / 4 osobom podoba się ten post
magdalena_k

nie ma nic gorszego jak wstretna chorobliwa zazdrosc:)

oj tez o tym cos wiem!moj maz momentami byl okropny!wiecznie mnie podejrzewal o zdrady nawet z kolegami z pracy-totalny idiotyzm ale do niego nic nie docieralo-w koncu wyjechalam do pracy pierwszy karaj Austria(bylo super wiecej kasy w domu)ale urlopy to koszmar-na nowo spoewka ilu ja to mam kochankow!!!tlumaczylam ze po 10-12godz zapierniczania to ja padam z nog nie mam czasu nawet pomyslec o skoku w bok-efekt(slowa meza klamiesz!)dalam sobie na wstrzymanie po co klotnie!nastepny urlop i ta sama gadka!dziewczyny mialam tak dosc tego ze powiedzialam mu ze mam trzech kochankow bo jeden nie wystarczy przy moim wybujalym temperamencie-i co?zaczal sie smiac i powiedzial tym razem ze mi chyba pomieszalo sie w glowie!od tej pory mam swiety spokoj!!!!
10 marca 2014 20:42 / 24 osobom podoba się ten post
Boże Narodzenie
 
Moje pierwsze Boże Narodzenie poza domem...inny kraj, inna mowa, inne wyznanie...Bałam sie tego od pierwszego dnia pobytu w Niemczech. Jak ja to przeżyję?
Przeżyłam...jest wieczor drugiego dnia Swiąt...wszyscy sie rozjechali...zostałysmy same z panią Danke ktora dzis wyjątkowo niecierpliwie czekała na Stefana...byla bardzo zmęczona. Rozi wraz z rodziną przyjechała dzien wcześniej. Zapowiedziała że w Wigilie ona będzie gotować. Ja w tym dniu mam pojechać do Kassel! Sama! Pociągiem! Ludzie! 
No mam wolne a przy okazji wręczyął mi 60 euro żebym sobie kupila prezent od pani Danke. Pojechała tez ze mną na dworzec, pokazała jak kupic bilet w automacie...bo ja miałam nazajutrz sama na ten dworzec pójsc i sama sobie bilet kupic. Popróbowałam pare razy pod uważnym okiem Rozi...Pestka - myślę. 
Noooo...moi państwo ale pestka urosła do rangi orzecha kokosowego! Pierwszy problem to...jak dojsc na dworzec? Wczoraj było to proste a dzis? Ale na szczescie ludzi było troche wiec "koniec języka za przewodnika" i po ok pół godzinie stanęłam na dworcu przed automatem biletowym. I tu rece mi opadły. Zapomnialam a na dworcu nikogusienko. Jak zwykle -mówie do siebie- jak Żaba potrzebuje pomocy.
Jakims cudem klikając raz po raz wyskoczyło mi pytanie jaki bilet chce. Ba...jak to jaki? Normalny chce. Widze że jest za 3,60 jakis "plus". Dobra nasza kupujemy "plusa" . Taki drogi że pewnie powrotny. Wrzuciłąm monety i z radoscia zobaczylam że wyskoczył bilet. Na szczęście dworzec na tej wioseczce posiadał wyświetlacz o której ma być pociąg. Za 10 min. Fajnie - myślę bo pogoda byla nieciekawa. Deszcz ze śniegiem. Chodze sobie po peronie, kurzę fajeczkę i...O matko! Nagle koło mnie zatrzymuje sie pociąg. Tak cicho podjechał że gdybym byla odwrócona tyłem a nie bokiem to nie zauważyłabym i by sobie pojechał a ja bym dalej czekała. Jechało sie świetnie chociaz bylam zdenerwowana czy na dobrej stacji wysiąde. No ja jestem chyba nienormalna że sie zgodziłam na ten wypad! Ale desperacko potrzebowałam wolności...poza tym juz za późno...nie wyskocze z pędzącego pociągu.
Kobiecy głos przez głosnik komunikuje :"Kassel" Ok. Wysiadamy. I teraz gdzie? Wychodze przed dworzec i widzę ze jest szeroka ulica i ta ulica jest długa i prosta. Na koncu tej ulicy...heeeen...wysoka gora Herkules sie nazywa. No - myśle - to będzie mój "punkt" orientacyjny. Ide wiec mając przed sobą Herkulesa a za soba dworzec. I tak będe isc. Zadne lewo, prawo...ide sobie prosciutko tak dlugo jak sie da. Po drodze mijam sklepy ale...prawie wszystkie pozamykane...jest juz po 13tej...Wiadomo ...Wigilia. No i jak ja sobie cokolwiek kupie? W dodatku...Matko jedyna! Czuje że musze do toalety, natychmiast. Ale gdzie? Kurcze nie mogło mnie to złapać na dworcu? Ide...deszcz ze śniegiem zacina, pęcherz woła "Litosci!"...i zjadłabym cos. Katastrofa.
Po dłuższej chwili widze cos w rodzaju krytego basenu, poznaję że byłyśmy tu z Rozi cos zjeść. Wchodze...a raczej wbiegam i kieruje sie do toalety. Co za ulga :) 
Teraz trzeba cos przegryźć bo droga powrotna mnie czeka a i prezentu jeszcze nie kupiłam sobie. Wybrałam w barze jakąś zupę...podali mi w naparstku...Żaba by może sie najadła ale prawdziwa żaba nie ja. Opróżnilam naparstek za który zapłaciłam całe 2,50 i wracam. Tzn. z przodu mam dworzec (tak myślę) a za plecami Herkulesa. Nagle widze jakis sklepik nieduży z ciuchami. Wchodze...oglądam...no ładne ale dlaczego takie drogie? Mój przelicznik w głowie pracuje z szybkoscia strusia Pędziwiatra. No nie...stop...w ten sposób to ja nie kupie nawet guzika od bluzki. Wreszcie trafiam na grafitowy golf...mięciutki, cieplutki...na rekawach guziczki...Biore. Pani pakuje ja dziękuję i wio na dworzec. Po drodze dzwoni komórka. To Rozi pyta jak sie czuje. Ja mówie ze wracam do domu. Ona zdziwiona pyta dlaczego? Bo jest zimno mówie i pada. No tak...słysze smutek w głosie.
Dotarłam do dworca. Tak szczerze to byłam wykonczona i zziębnięta. I tu znowu schody sie zaczęły...jakim pociągiem wrócic? Z którego peronu i o której godzinie? Wpadłam na pomysł żeby do informacji podejsc. Fajnie! Tylko z moim niemieckim to nijak sie dogadam. Ale nie mam wyjscia. Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam tylko jedno słowo"Achnatal" Kiedy i skąd. Te wyrazy znałam. Pani z uśmiechem wydrukowała mi karteczkę i podkreśliła godzinę najbliższego odjazdu i nr peronu. Jeszcze nazwe stacji koncowej - Weimar i nazwe stacji na której mam wysiąść.. Ok. Poszłam na peron wsiadłam do pociągu i szczesliwa sobie jade. Szczęscie nie trwało długo. Czasem odnosze wrazenie że kłopoty mnie po prostu uwielbiają. Kiedy tak zadowolona z siebie siedziałam do wagonu weszła kobieta . Od razu poznałam ...pani kanarowa. Idzie sobie z uśmiechem prosi o bilet, dziekuje i znowu prosi o pokazanie biletu. W koncu dotarla do mnie. Znowu z uśmiechem (oni sie wszyscy tu uśmiechają...jak Japonczyki czy Chinczyki...tak ze nie wiadomo czy mowisz dobrze czy źle) prosi o bilet. Ja podaję a pani kanarowa ze to zły bilet. Ze to bilet do Kassel czyli w jedną stronę. Staję na baczność i zaczynam sie jąkac że nie wiedzialam że myslałam że tam i nazat (powiedzialam "nazat" zamiast "zurück" !!!) Z twarzy pani kanarowej nie znikał uprzejmy uśmiech, powiedziala cos że moge u niej kupić i ze mam usiąść (tu mnie wepchnęła na siedzenie bo nie zrozumiałam) i że ona zaraz przyjdzie. Faktycznie, po chwili przyszła z biletem, ja zapłaciłam a ona z uśmiechem poszła dalej. Boszszeee! Ze wstydu bałam sie rozglądać po ludziach. Niemniej kiedy podniosłam głowe nikt na mnie nie zwracał uwagi, jakby sie nic nie stało. 
Tak wykonczona psychicznie dotarłam do domu na czubku góry.
Przywitał mnei zapach bigosu...przez chwilę poczułam sie jak w domu. Rozi krzątała sie w kuchni. Nina (córka Rozi) rozmawiała z babcią a Hasu (mąż Rozi) oglądał TV. Rozi poprosila żebym dala jej swój prezent i poszła na góre go zapakować. Do kolacji usiedliśmy o ok 18tej. Stół przykryty białynm obrusem, choinka, pod choinką prezenty. W gardle stanęła mi gulaja, oczy zaszkliły...no nie wytrzymam i sie rozbeczę. Rozi musiala zauważyc coś bo nagle zaczeła dosc głośno wszystkich do stolu gonic i zrobila takie zamieszanie ze w koncu pani Danke powiedziała ze jak tak dłużej bedzie nas usadzac to kolacja wystygnie... i patrzyła juz z tęsknotą na kapustę kiszoną...
Ten harmider jednak "odpędził" smutne myśli na chwilę.
Żabek przysłał mi opłatek i sianko. Wczesniej zapytałam czy moge trochę polskiego zwyczaju dodac dzisiejszego wieczoru. Rozi że oczywiście. Włożyłam więc sianko pod obrus a na nim talerzyk z opłatkami.
Wigilia zaczęła sie modlitwą prowadzoną przez panią Danke. I własciwie mozna by bylo juz jesc ale ja wstałam i powiedziałam że w Polsce po modlitwie dzielimy sie opłatkiem. Podzieliłam jeden i każdemu wręczyłam. Potem pokazałam jak to dzielenie wygląda i po kolei składałam życzenia. Ja wyuczyalm sie po niemiecku"Pokój i dobro" (pozdrowienie mojego przewodnika duchowego  ks Aleksandra) . 
Bardzo sie wzruszyłam...bo w myślach dzieliłam sie też z moimi bliskimi. Widziałam że oni też. Nawet Hasu...pociągał nosem choiciaż wcale nie miał kataru. Wszyscy z zachwytem niemal oglądali oplatki. Że takie białe, cieniutki i z wytłoczonymi obrazami.
- To piękny zwyczaj Johana - powiedziaął Rozi - dziękuję.
No i zaczęal sie uczta...mój Boże...nie ma uszków ni barszczu nie ma uczty. Była za to kapusta, schab, "biała kiełbasa" knedel i sos. No i pieczywo. Patrzyalm ze zgrozą na panią Danke jak pochłania kapustę i wszystko co sie na stole znajdowalo. No - myślę sobie- jutro może byc Bonanza...tym bardziej że Hos z rodzina przyjeżdża.
Po wieczerzy nastąpił moment odpakowywania prezentów. Dostałam golf :) od pani Danke, czarny wisior od Rozi i różową apaszkę i kalendarz . Niemcy mają bzika na punkcie kalendarzy...dają je sobie w prezencie na Boże Narodzenie i Nowy rok, a potem te kalendarze wisza na ścianach przez pare lat . U pani Danke wiszą kalendarze w każdym pokoju a w kuchni jest ich nawet trzy.
Ja każdemu zrobiłam bombkę...od lat robie takie prezenty rodzinie i znajomym.
A potem zaczęlo sie kolędowanie. Zostałam poproszona o zagranie i zaśpiewanie polskich kolęd. Powiedziaalm że nie mam nut a poza tym w organach jest kartka żeby nie ruszać. Rozi właczyła organy i powiedziaal:
- Ty możesz grac kiedy chcesz...tylko tego klawisza nie ruszaj. 
No więc zaczęłam grac ze słuchu i śpiewać. Naprawde nie wiem jak to zrobiłam ale zagrałam :) Może Anioł sie przekwalifikował z tłumacza na...muzyka :)
Po trzech kolędach zagrałam międzynarodówkę :)...Najsłynniejszą na świecie kolęde "Cicha noc". I mało sie nie popłakałam...Bo nic nie mówiłam a cala rodzina pani Danke jak na komendę zaczęła śpiewać. Potem był bis...i znowu bis...
Chyba dlatego sie nie rozkleiłam do konca...nie miałam na to czasu :)
A na drugi dzien miało byc "essen". Tak napisał Hos w kalendarzu. MUsi ważne być - pomyślałam- skoro w kalendarzu zapisał.
Czyli znowu dzien pełen niespodzianek dla mnie :)
 
10 marca 2014 21:03 / 5 osobom podoba się ten post
Chlip,chlip,chlip........Asik!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!:):):):):)

Ja też mam podobnego pecha,nigdy u mnie nie ma całkiem normalnie hahahahahaha:)Już się przyzwyczaiłam:)
10 marca 2014 21:06 / 5 osobom podoba się ten post
Asik -wiesz, przywróciłas mi wiare w to,że jednak są dobrzy ludzie na świecie,chciałabym mieć kogoś takiego jak ty koło siebie !!!
10 marca 2014 21:16 / 2 osobom podoba się ten post
ostatnie Boże Narodzenie spędzałam w pracy.Asik łzy mi stanęły w oczach jak czytałam Twoje.Przypomniało mi się, jak mi ciężko było i smutno i,że już nie chcę nigdy tak,że następny rok w domu.
10 marca 2014 21:32 / 4 osobom podoba się ten post
Daruję Ci bo sama się w piersi uderzyłaś ;-))))  Hahaha. 
Ale niektóre dziewczyny ( nie będe wymieniać, widać powyżej ), które ciągną swój prywatny wątek w Asikowym topiku mają krechę.  I to zupełnie nie na temat !! To brak taktu. Jak mają ochotę mi przywalić to prosze nie tutaj tylko w "Na wyjeździe". Zachowajmy ten takt. 
10 marca 2014 22:46 / 1 osobie podoba się ten post
iwunia

Asik -wiesz, przywróciłas mi wiare w to,że jednak są dobrzy ludzie na świecie,chciałabym mieć kogoś takiego jak ty koło siebie !!!

Przeciez masz :)
10 marca 2014 22:48
Polneta

ostatnie Boże Narodzenie spędzałam w pracy.Asik łzy mi stanęły w oczach jak czytałam Twoje.Przypomniało mi się, jak mi ciężko było i smutno i,że już nie chcę nigdy tak,że następny rok w domu.

Tez tak mówiłam :( następny raz w domu...jeszcze dwa razy tak mowiłam ....
10 marca 2014 22:50 / 6 osobom podoba się ten post
Mycha

Daruję Ci bo sama się w piersi uderzyłaś ;-))))  Hahaha. 
Ale niektóre dziewczyny ( nie będe wymieniać, widać powyżej ), które ciągną swój prywatny wątek w Asikowym topiku mają krechę.  I to zupełnie nie na temat !! To brak taktu. Jak mają ochotę mi przywalić to prosze nie tutaj tylko w "Na wyjeździe". Zachowajmy ten takt. 

Mycha :) oj Mycha :) Dziękuję. Ty jak Strażnik Żabiennika :))) Nadworny zresztą :)
10 marca 2014 23:08 / 2 osobom podoba się ten post
dorotee

ASik te produkty dla diabetyków często wywołują Durchfall::(((((((((((((((((((((((((((
Ładny fartuszek:))): Piszesz naprawdę budująco.

Odpowiadam ci pod tym wpisem bo chyba Modus skasował twój tekst...zdązyłam przeczytać. Otóż ja wysyłam Anioły zawsze :) Ale...ty masz swojego. Anioły nie lubia bezczynnosci :) Zagon go do roboty :))
11 marca 2014 15:57 / 3 osobom podoba się ten post
Asik

Mycha :) oj Mycha :) Dziękuję. Ty jak Strażnik Żabiennika :))) Nadworny zresztą :)

Uwierz mi, że w większej części "strażnikuję" da siebie, egoistka jestem !!!  Nie chcę kluczyć pomiędzy wypowiedziami nie na temat, które wybijają mnie z atmosfery Twoich wspominków ( są do tego inne topiki  ) nie chcę szukać pomiędzy kopiowanymi tekstami !!!  Chcę otworzyć i czytać ;-))))   I nie chcę bluzgać ze złości bo ktoś syfu narobił i psuje innym przyjemność. Chcę miło, czysto i przestronnie ;-)))  No chyba że dziewczyny piszą "na temat w temacie" ;-)))
11 marca 2014 16:44 / 22 osobom podoba się ten post
Wielkie żarcie...i nie tylko
 
Po przeżyciach dnia poprzedniego wstalam dosłownie 10 min przed przyjsciem Stefana. Zdążyłam sie szybko umyc i ubrac kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Stefan wesolo pogwizdując zbiegał ze schodow. Akurat wychodzilam z pokoju. Stefan z uśmiechem na twarzy juz miał się przywitac kiedy wyraz jego twarzy zaczął sie zmieniac...równoczesnie i mój usmiech odpłynął. Oboje z grymasem spojrzeliśmy na drzwi sypialni pani Danke i oboje zajrzeliśmy niepewnie do środka. Oczywiście...nasze nosy dokąłdnie wyczuły co zastaniemy. Ja wiedziałam, dokładnie wiedzialam co będzie ale kto mnie bedzie słuchał. Wsciekla byłam jak osa...nie na panią Danke ale na Rozi. Cały czas jej mówiłam ze trzeba uważac z jedzeniem. Nic ostrego, smażonego gazowanego a wina tym bardziej. Ale przeciez Święta. Jasne Dla jednego Świeta a dla drugiego juz po Świetach :( 
Nic to Stefan zabrał "ogarniac" panią Danke a ja sypialnie. Niestety w pierwszy dzien Świąt bede musiała prac. Kiedy zajęta byłam zmianą pościeli weszla Rozi. 
- Co sie stało?
Ostatkiem sił powstrzymałam sie od powiedzenia :"G..no oknem przylecialo" Powiedzialam tylko;-
-Durchfall.
Rozi poszła porozmawiac ze Stefanem i przy okazji wręczyc mu małą paczuszkę ze słodyczami i malutka kopertką. Dla Johana tez przygotowała i mam mu ja dac jak przyjdzie.
Ja w tym czasie wstawiłam pranie, wywietrzyłam pokój i zabrałam sie za przygotowywanie sniadania dla pani Danke. Rozi zaś przygotowywała dla swojej rodziny.
Potem dzien potoczyła sie w miare spokojnie...nawet mialam troche czasu dla siebie i tylko raz musiałam przebierac pai Danke spodnie.
Miałam nie gotowac obiadu bo jedziemy "essen".
Ok 11tej przyjechał Hos z żoną, córkąi synem a syn z dziewczyną. Było nas sporo a samochody dwa więc Nina powiedziaal że ona idzie piechotą razem z kuzynką Dorotheą. Zapakowaliśmy sie i pojechaliśmy do ...restauracji...własciwie to były dwie ogromne sale przy dworcu kolejowym. W jednej sali rozstawione były długie stoły. Jeden stół dla jednej rodziny....więc stoły były jedne krótsze drugie dłuższe. Wszystko zależało od liczebności rodziny. A w drugiej sali stały stoły pełne jedzenia...kotły, patelnie elektryczne...stoły z ciastami, wędlinami, serami...Zawrót głowy. Żona Hosa Edit wzięła mnie pod rękę i poszłyśmy "ładować"talerze. Swoja drogą wyglądałyśmy jak Flip i Flap. Bo Edit bynajmniej nie przypominała swej francuskiej spiewającej imienniczki. Edit jest słusznego wzrostu i także słusznej wagi. Ale wydaje sie być symatyczną kobietą. 
Wróciłysmy do stołu i zaczęłam jeść...jedli oczywiście wszyscy. Kiedy skonczyłam grzecznie odstawiłam talerz i popijając kawe rozglądałam sie po sali. Edit spytała czemu nie jem. Powiedziałam że zjadłam. 
- No to idź znowu sobie nałożyc.
No to poszłam, tym razem sama. Ale tak naprawde od samego patrzenia byłam najedzona. Wybrałam ciastko z wiśniami i lody.
A oni przynosili pełne talerze, jedli i znowu szli. Policzyłam że Hos zrobił 4 rundy, Edit 3, a Hasu az 5. O czym rozmawiali nie wiem ale dobrze sie bawili. Ja troche mniej bo cały czas obserwowałam panią Danke i krew mi sie burzyła. Rozi napotkała mój wzrok i przepraszająco sie uśmiechnęła, nakładając kolejną porcje czerwonej kapusty na talerz pani Danke.
W pewnym momencie Edit zaczęła do mnie coś mówić. O swojej kuzynce która śpiewa w kościelnym chórze.
- Ja też - powiedziałam
Na to Rozi zawołąłą z radością-
- Oooo! Johana zrozumiała co mowisz! 
Edit z lekkim zdziwieniem spojrzała na szwagierkę. No troche komiczna sytuacja...jak teraz to opisuję :)
Po ok 2 godzinach Rozi wstala, chwyciła swoją mamę pod pachy i komunikuje że mama musi teraz odpocząć i ze jedziemy do domu. Kiwnęła na mnie a Edit do Rozi ze mogłabym zostac jeszcze że to Święta;
- No cóz to jej praca.
I tak sie zastanawiam...no bo Rozi ma racje...ale z drugiej strony musi sobie zdawac sprawe że jestem 24 godziny z jej mamą bez możliwosci wyjscia gdziekolwiek poza dwiema okazjami z racji zakupów. Jestm jej wdzięczna za troskę że dba o wszystko ale...zaczyna mnie męczyc ta sytuacja. Naprawde wolałabym godzinę tylko dla siebie niz te 25 euro tygodniowo.
Razem z nami pojechała córka Rozi Nina...slodka dziewuszka 21 lat a wygląda na 15 :) 
Po przyjeździe razem z Niną odprowadziłyśmy panią Danke do sypialni żeby sobie odpoczęła.
Zaczynam sciągać spodnie i układać na łózku a tu nagle pani Danke jak nie wrzaśnie;
- Raus!! - i palcem wskazuje mi drzwi.
Zamurowało mnie. Jak automat sie odwróciłam i wyszłam. Teraz zadaję sobie pytanie dlaczego nie zareagowałam jak należy? Chyba ze względu na obecnośc NIny. Ale w szoku ciężkim minęłam w korytarzu Rozi i z błędnym wzrokiem wyszłam na dwór zapalic. Zaciągałam sie do bólu płuc...napięcie powoli mijało ale szok pozostał. Pierwszy raz ktos ...w dodatku obcy, w ten sposób sie do mnie zwrócil....wrzasnął...
Gdy tak stałam koncząc papierosa usłyszałam jak woła mnie Edit. Weszłam do kuchni a tam zgromadzenie rodzinne...i wszyscy poddenerwowani...przy stole siedzi zapłakana Nina.
- Co sie stało? - pytam
Edit posadzial mnei bez słowa na krzesle, usiadła na przeciwko i przygląda uważnie...no tak zaraz lampe mi przystawią i beda mnie przesłuchiwac..co ja zrobilam? W głowie mętlik.
A Edit pyta czy jej teściowa (pani Danke) tak nieładnie mnie traktuje w czasie kiedy jestem z nia sama. Odpowiadam że nie, że pierwszy raz to sie zdażyło...że nie wiem co źle zrobiłam.
I skąd wie że mnie wyrzucila z pokoju?
Okazało sie że Nina tez doznała szoku...chyba większego niz ja. Pierwszy raz zobaczyła swoją babcie w takim amoku. Znała ją jako kochaną, czuła,kobietę a tu takie zajście. I Nina z płaczem przybiegła do Edit że babcia tak obraziła Johane.
Jak mogłam pocieszałam Nine a ona mnie przepraszała za babcie. Powiedzialam że musi zrozumiec ze babcia jest chora, że ten Durchfall tez jest winny...ze kiedy boli coś to czasem nerwy ponosza...itd, itd.. Nina powoli sie uspakajala...Co dziwniejsze ja też. Może tym gadaniem bardziej siebie przekonywałam niż Nine :)
Ale najlepsze było zakonczenie . Edit , kiedy skonczyłam mówic odwróciła sie do Rozi i powiedziała:
- No faktycznie. Rozumie i ja ją rozumiem tez.
Mina Rozi? Nie wiem....hihiii...nie patrzyłam :)