24 listopada 2014 16:05 / 12 osobom podoba się ten post
Mam taką opowieść,ktora na zawsze zapadnie w mojej pamięci. W1983 roku urodzilam moją najstarszą i jak to wtedy było w zwyczaju ,po cesarce leżało się 2tyg. 22 grudnia odebrali nas ze szpitala,ja wypoczęta i chętna urządzić niezapomniane święta ,zajechałam z pompą pod dach moich rodziców. Zima była wiecie taka prawdziwa,tunele na podwórku i śniegu do pasa. Mama w ten dzień obchodziła imieniny,tata przytargał choinkę z lasu ,a taką ze 2,5 metra.Świnka co to oddała ducha jakieś 14 dni wcześniej ,zabejcowana czekała na przeróbkę,podłogi wypastowane,bimber wygotowany,pocztówki wysłane. Tylko patrzeć ,kiedy goście przyjadą i święta.24 od rana razem z mamą jak zawsze do garów, ojciec z sąsiadem wędzi szynki,i co się da. Matulka co rusz kontroluje ,czy zapas bimbrozji nie naruszony,choć tatko się oburza i mowi ''przecież to nie tłuste''czego kobieto się czepiasz.Po 17 siadamy do stołu,sypnęło tęgo śniegiem,więc nie mamy złudzeń,pewnie dalsza rodzina nie dojedzie.Zdążyliśmy się połamać opłatkiem,nalałam zupę na talerze i jak nie huknie, łup zgasło światło i pali się tylko jedna świeczka na stole,ojciec się zerwał i w garniturze leci do ogrodu, my do okien,nic nie widać,zawieja i ciemno choć oko wykol. Ojciec wraca łapie za siekierę i ryczy, dzwoń po pogotowie i milicje wypadek, jakiś samochód leży w ogrodzie. O matko i córko,nogi mi się ugięły,choć już kiedyś tak było,mieszkaliśmy na samym zakręcie i zdażało się że ludziska wlatywały do rowu,ale żeby do ogrodu?Tata próbował otworzyć drzwi,ale zakopali się prawie po dach,słyszałam płacz dzieci i wołanie o ratunek,myślałam że oszaleję.Przybiegli sąsiedzi i udało się wydostać całą rodzinkę, nikomu nic się nie stało,było trochę krwi z zadrapań i kilka guzów.Jechali do rodziny do Tomaszowa i wpadli w poślizg. Oczywiści zostali u nas na wigili, przyszli sąsiedzi,każdy ze świeczką i wałówką dla poszkodowanych,kiedy opadły emocje wszyscy kolędowali, potem ja zostałam z dzieciakami ,a kto żyw saniami na pasterkę do kościoła.Wszystko się dobrze skończyło,choć słup ''drewniany'' w który puknęli i zerwali linie spowodował,że prądu nie mieliśmy 2 tyg,ale to były inne czasy. Była studnia ,paliło się w piecu,pracowało się póki widno, a potem się wspólnie siedziało i słuchało po raz setny cudownych opowieści, które za każdym razem brzmiały inaczej.Również tę historię zawsze muszę opowiedzieć w czasie świąt i jeszcze nie usłyszałam ''mamo już to opowiadałaś'' Świąteczny czas to ''magia'' wtedy wszystko jest smaczniejsze,piękniejsze i niesamowite.