Żabiennik czyli skok na DE

25 kwietnia 2014 09:21 / 1 osobie podoba się ten post
Żabko kochana czytam z zapartym tchem Twe wpisy i bardzo dziękuję
26 kwietnia 2014 23:05 / 1 osobie podoba się ten post
Asik

80 lat minęło jak jeden sen…
 
Wreszcie pojechałam do swojego rodzinnego domu. Okazja nie byle jaka. Moja Maminka konczy 80 lat. Sama nie mogę uwierzyc a co dopiero moja mamaJ
Wyjechaliśmy cała trójką…Żabek, dziecina i ja. Oczywiście z przygodami J Dokładna sytuacja jak przed laty kiedy po śmierci teściowej po raz pierwszy wyjechaliśmy calą rodzina do Gdyni. Już na dworcu we Wroclawiu się pogubiliśmy. Tak odwykliśmy od wspólnych wypadow ze każdy szedł sobie w swoją strone. I tak było tym razem. Rozlazły się zaby z Kijanką po całym dworcu i potem do kupy się nie mogły zejsc. Dobrze że mieliśmy komórki to jakoś się namierzyliśmy i wsiedliśmy o czasie do tego samego pociągu…ba…nawet siedzieliśmy w tym samym przedziale. Bardzo bylam wkurzona bo bilety były w moim posiadaniu. Nastepnym razem rozdam je przed wejściem na dworzec. Najwyżej…jak kto nie zdąży to przyjedzie poźniej.
Mama Bardzo się ucieszyła. Ja upiekłam wieeelki tort ale 80 świeczek i tak się nie zmieściło więc z siostra
„dałyśmy” 40…a co tam…Mama i tak nie wyglada na te 80. Rano poszliśmy do kościoła na Mszę Św. W intencji Mamy. Pieknie było. Na koniec Mszy ksiądz przed ogłoszeniami „zawezwał” Mamę przed ołtarz i w obliczu wszystkich wiernych pogratulował jubilatce i wręczyl piekny album o Papieżu Janie Pawle II. Mama była wzruszona ale i dumna z takiego wyróżnienia.
A potem była uczta…moja siostra i bratowa uwijały się w kuchni, ja dekorowałam tort. Na skrzypkach moja bratanica zagrała „Sto lat” , myśmy zaśpiewali…och jak dawniej…na głosy to tylko ja i ciocia G. Bo ona się tylko ostała z rodzeństwa Mamy. Postawilam świecę urodzinową na stole. Jeśli Mama sobie cos pomyślała to po cichu…Głośno natomiast zachwycała się nią.
W prezencie od nas Mama dostala książkę…zrobioną na zamówienie. Książka – album…ze zdjęciami mojej Mamy od najmłodszych lat. Pierwsze zdjecie pochodzi z 1938 i jest zrobione na gdyńskiej plaży…potem moja Mama z długimi blad włosami do pasa zaplecionymi w grube warkocze..potem z Tata..tacy szczęśliwi, młodzi…Myslę że to dobry był pomysł…
 
Teraz jestem znowu w domu. Nie wiem kiedy pojade do Mamy…smutno…bardzo mi smutno….

Jaka ładna Mama !!!!! i pisz:) dalej..........
26 kwietnia 2014 23:11 / 2 osobom podoba się ten post
Piekna ta twoja mamcia,,) a w zyciu nie dalabym jej 80 latek!,)
28 kwietnia 2014 09:47 / 13 osobom podoba się ten post
Powrót…
 
No cóż…jestem znowu na czubku góry…
Po ostatnich, bardzo nerwowych dniach w domu, koszmarnej podróży autobusem floty Sindbad…
…No nie ale w tym miejscu to pekam ze smiechu J) Flota Sindbada J Wieczny smiech. No bo ja chyba amfibia jechałam…z drugiej strony na amfibii nie ma pilotów więc może to był lotniskowiec J. Ludzie! Czy nie ma jakiegos innego okreslenia? No jest autobus i już. „Proszę nie używac komórek bo to może zakłócic komputer pokładowy” – Jak rany , no…a co się stanie? Trase zmieni? No i dowiedziałam się, ze jechałam na POKŁADZIE autobusu…dobrze ze nie na podłodze J…
Wracając do tematu. Byłam wyczerpana. Te podróże mnie męczą strasznie. Na tydzień przed planowanym powrotem do Ahnatal, zadzwonilam do firmy. Tam mi pani grzecznie wyjaśniła , że jeszcze nic nie wiedzą i mam czekać na wiadomość (miałam jechac 17go kwietnia). Kiedy po trzech dniach nie było odzewu zadzwoniłam ponownie.
- Proszę czekac – powiedziala pani z firmy.
Matko jedyna ! Ale ja nie wiem czy się pakowac czy nie. Kiedy 15go znowu nie było wiadomości odwazyłam się napisać maila do pana R. Naprawde nie chciałam działać okrężnymi drogami. Pan R. po pół godzinie mi odpisał żebym się nie martwiła bo on skontaktuje się z firmą a firma ze mną. Ludkowie mili…firma wprawdzie się nie skontaktowala ale nastepnego dnia kurier przywiózł mi delegację i bilet. Już do nich nie dzwoniłam…bo i po co…niemniej utwierdzam się w przekonaniu że firma jest …delikatnie mówiąc bardzo niesolidna.
Przyjechałam do pani Danke o 7,00 J Pan R. tym razem nie bładził.
Tak teraz sobie mysle ….jakże inne uczucia towarzyszyły mi tym razem. Zero stresu…podejrzen o ewentualne porwanie…lepszy niemiecki i rozmawialam z panem R. całą droge zupełnie swobodnie. Po drodze pan R. zatrzymał się przy piekarni i zakupił bułeczki na niedanie. Miłe to, nie powiem.
Pani Danke jeszcze spała. Wjechalam ze swoja walizą do holu…Gosia akurat w łazience robiła makijaż. Marzyłam o kawie…ale musiałam sobie zrobic sama. No cóż…to żadna cięzka praca. Śniadanie też zrobiłam, bo Gosia kończyła się pakować. Pan R. wypił tylko kawę i pojechał. Rozi ma przyjechac o 10tej.
Śniadanie jadłam sama w salonie. Gosia pakując się mówiła że nie ma czasu bo o 11tej jedzie do Bohun…czy jakoś tak. Wpadła na chwile do kuchni i wskazała palcem na zlewozmywak.
Na jego dnie leżało „COŚ” do odmrożenia na obiad. Prostokątny , jasny kawałek CZEGOŚ sobie tam leżało.
- To na obiad – powiedziała Gosia i pokazala mi zapisane kartki na stole (tez palcem)
- Tu zapisywałam dzien po dniu co podawalam do jedzenia. Na sniadanie, obiad kolacje. Wszyscy byli zadowoleni.
- No dobrze – mówie – ale po co?
- No żeby wiedzieli co Emi je.
Zaglądam do lodowki…oj mizernie będzie …dobrze że Rozi dziś będzie to jej szepne co ma dokupic.
O 8,00 dzwonek do drzwi. Wchodzi Johan.
- Oooo! – woła- Johana! Jestes nareszcie!
Jest mi miło. Bardzo lubie tego młodego człowieka. No …to taki jest z sercem na dłoni.
Johan nakazał ruchem reki, żebym na razie nie schodziła i wszedł do sypialni pani Danke. W tym czasie Gosia opowiadała o swojej zepsutej walizce. Na moje pytania o stan pani Danke mówiła że wszystko było OK.
- To znaczy że biegunki już nie ma? – pytam
- No…od czasu do czasu – mówi Gosia – jak zapomne podac zielone kapsułki.
Czyli bez zmian – mysle sobie ale Gosi nie zawracam głowy. Tez ma Sajgon bo jedzie ze szteli na sztele(nowe słowo). To ze ma jechac do Bohun (czy jakoś tak) dowiedziała się wczoraj…cały czas myślała że tu zostanie jeszcze miesiąc. No Największa Firmo …masz u mnie plamę.
Johan z  panią Danke wyjechał był wlaśnie z łazienki :
- Jooohaaaanaaa!!!
To pani Danke z krzykiem radości jechała przez korytarz do pokoju. Matko. Jak się cieszyła. Normalnie mnie zatkało…ale było mi tez miło Po przywitaniu Johan zajął się swoimi czynnościami po czym sobie poszedł a pani Danke jadła śniadanie KONIECZNIE w moim towarzystwie. Gosia zniknęła na górzea a ja natomiast padałam na przysłowiowy”p…” czyli nos. Nie ma szansy żeby się przespać..no może po obiedzie ale będzie Rozi więc….zobaczymy.
W ogóle to rytm dnia został zkłócony…spodziewałam się tego. Pani Danke po śniadaniu nie zajęla się zwyczajowo lekturą gazety tylko rozmową ze mna. Wypytywala o rodzine, podroż i jej ukochany Breslau. I tu zrobiłam jej niespodziankę. Wprawdzie nie zrobiłam zdjęc jak to sobie obiecywałam ale przywiozłam album o Wrocławiu w wydaniu niemieckim. Stary i nowy Wrocław. Pani Danke ze wzruszeniem ogladała zdjęcia ale nie było szansy w tym czasie nawet na fajeczkę wyskoczyć. Musiałam być obecna i słuchać wspomnien pani Danke. W koncu powiedziałam ze jestem zmęczona i musze zrobic sobie jeszcze jedną kawe. Pani Danke ze zrozumieniem pokiwala głowa i powiedziała:
- Dobrze ale zaraz tu przyjdź.
W tym czasie zeszła Gosia. Powiedziaąłm że ide na werande zapalić a Gosia że też. I kiedy tak sobie stałyśmy a ja próbowałam cokolwiek się dowiedziec więcej usłyszałyśmy wołanie:
- Jooohaaanaa!
- Wola cię – mówi Gosia.
Matko , przeciez słyszę, myslę sobie a głosno mówie.
- Idź do pani Emi ja zaraz przyjde.
Kiedy parzyłam kawe do kuchni weszął Gosia.
- Ona chce do toalety.
- No to idź z panią Emi – ja nawet nie zdążyłam walizki do pokoju wstawic.
- Ale ona nie chce ze mną – mówi Gosia i poszła na góre. Mimo zmęczenia cisnienie mi skoczyła na maksa.Poszłam do pokoju a pani Danke z uśmiechem już stała przy balkoniku.
- Dlaczego nie chce pani iść z Gosią – pytam
Pani Danke z wyrazem szczęścia w oczach odpowiada:
- Bo ty przeciez jesteś.
No ręce, nogi i inne tam mi opadły. Już nawet nie chcialo mi się mówić. Zrezygnowana pomogłam pani Danke w toalecie. Pani Danke zaległa w swoim magicznym fotelu i nadzwyczajniej w świecie…zasnęła. Tyle mojego – mysle. Wyszlam na ogród…Jak tu pięknie …już krokusy i przebiśniegi przekwitaja na drzewach kwiecie…a na werandzie bluszcz pokrywa się liśćmi tworząc zieloną ściane…jak w tajemniczym ogrodzie J
No nic trzeba się na chwilę położyc zanim pani Danke śpi a Gosia na posterunku jeszcze. Po drodze do pokoju jeszcze raz zaglądam na dno zlewozmywaka. „to coś” rozlalo się już. A ze nie było na żadnym talerzyku ani nawet w folii to spływalo sobie do odpływu…leniwie, raz po raz wydając lekkie „bul,bul”..
Wzięłam ręcznik papierowy i wytarłam to coś….części stałe wyrzuciłam do kosza. Zrobię jajka sadzone i marchewkę z groszkiem…pani Danke uwielbia marchewkę.
O 10 przyjechała Rozi. Mialam już spisane produkty które powinna kupić. O 11tej przyjechał pan R. i zabrał Gosie na dworzec kolejowy w Kassel. Dalej miała jechać pociągiem. Będzie miala ciężko…w dodatku ta zepsuta walizka. Było mi jej żal…
Musialam wyglądać naprawde nieciekawie bo Rozi kazała mi isc na góre i się położyc. Na moje pytanie , co z obiadem, machnęła ręką i powiedziala żebym się nie martwiła. Mamie odgrzeje puszkę zupy a dla nas przywiezie pizze. Poczułam dreszcze kiedy usłyszałam o puszce ale było mi już naprawde wszystko jedno. Poszłam na góre i jak nieżywa padłam na łóżko.
Spalam 3 godziny. Pani Danke była już po puszce a w kuchni czekała ciepła pizza. Nie wiem jak to Rozi zrobiła J
Przed odjazdem Rozi dała mi pieniądze na tydzień i powiedziała że w tygodniu przyjdzie Volke zainstalować mi Internet.
Do przyjścia Johana siedziałyśmy z panią Danke na werandzie…było na tyle ciepło że tam właśnie podałam kolację.
Pani Danke była naprawde szczęśliwa że jestem, A moje odczucia? No cóż…przyjechałam do pracy…i to na długo…i nie wiem czy dam rade…ale o tym później pomyślę.
 
 
28 kwietnia 2014 10:03
Asik

Powrót…
 
No cóż…jestem znowu na czubku góry…
Po ostatnich, bardzo nerwowych dniach w domu, koszmarnej podróży autobusem floty Sindbad…
…No nie ale w tym miejscu to pekam ze smiechu J) Flota Sindbada J Wieczny smiech. No bo ja chyba amfibia jechałam…z drugiej strony na amfibii nie ma pilotów więc może to był lotniskowiec J. Ludzie! Czy nie ma jakiegos innego okreslenia? No jest autobus i już. „Proszę nie używac komórek bo to może zakłócic komputer pokładowy” – Jak rany , no…a co się stanie? Trase zmieni? No i dowiedziałam się, ze jechałam na POKŁADZIE autobusu…dobrze ze nie na podłodze J…
Wracając do tematu. Byłam wyczerpana. Te podróże mnie męczą strasznie. Na tydzień przed planowanym powrotem do Ahnatal, zadzwonilam do firmy. Tam mi pani grzecznie wyjaśniła , że jeszcze nic nie wiedzą i mam czekać na wiadomość (miałam jechac 17go kwietnia). Kiedy po trzech dniach nie było odzewu zadzwoniłam ponownie.
- Proszę czekac – powiedziala pani z firmy.
Matko jedyna ! Ale ja nie wiem czy się pakowac czy nie. Kiedy 15go znowu nie było wiadomości odwazyłam się napisać maila do pana R. Naprawde nie chciałam działać okrężnymi drogami. Pan R. po pół godzinie mi odpisał żebym się nie martwiła bo on skontaktuje się z firmą a firma ze mną. Ludkowie mili…firma wprawdzie się nie skontaktowala ale nastepnego dnia kurier przywiózł mi delegację i bilet. Już do nich nie dzwoniłam…bo i po co…niemniej utwierdzam się w przekonaniu że firma jest …delikatnie mówiąc bardzo niesolidna.
Przyjechałam do pani Danke o 7,00 J Pan R. tym razem nie bładził.
Tak teraz sobie mysle ….jakże inne uczucia towarzyszyły mi tym razem. Zero stresu…podejrzen o ewentualne porwanie…lepszy niemiecki i rozmawialam z panem R. całą droge zupełnie swobodnie. Po drodze pan R. zatrzymał się przy piekarni i zakupił bułeczki na niedanie. Miłe to, nie powiem.
Pani Danke jeszcze spała. Wjechalam ze swoja walizą do holu…Gosia akurat w łazience robiła makijaż. Marzyłam o kawie…ale musiałam sobie zrobic sama. No cóż…to żadna cięzka praca. Śniadanie też zrobiłam, bo Gosia kończyła się pakować. Pan R. wypił tylko kawę i pojechał. Rozi ma przyjechac o 10tej.
Śniadanie jadłam sama w salonie. Gosia pakując się mówiła że nie ma czasu bo o 11tej jedzie do Bohun…czy jakoś tak. Wpadła na chwile do kuchni i wskazała palcem na zlewozmywak.
Na jego dnie leżało „COŚ” do odmrożenia na obiad. Prostokątny , jasny kawałek CZEGOŚ sobie tam leżało.
- To na obiad – powiedziała Gosia i pokazala mi zapisane kartki na stole (tez palcem)
- Tu zapisywałam dzien po dniu co podawalam do jedzenia. Na sniadanie, obiad kolacje. Wszyscy byli zadowoleni.
- No dobrze – mówie – ale po co?
- No żeby wiedzieli co Emi je.
Zaglądam do lodowki…oj mizernie będzie …dobrze że Rozi dziś będzie to jej szepne co ma dokupic.
O 8,00 dzwonek do drzwi. Wchodzi Johan.
- Oooo! – woła- Johana! Jestes nareszcie!
Jest mi miło. Bardzo lubie tego młodego człowieka. No …to taki jest z sercem na dłoni.
Johan nakazał ruchem reki, żebym na razie nie schodziła i wszedł do sypialni pani Danke. W tym czasie Gosia opowiadała o swojej zepsutej walizce. Na moje pytania o stan pani Danke mówiła że wszystko było OK.
- To znaczy że biegunki już nie ma? – pytam
- No…od czasu do czasu – mówi Gosia – jak zapomne podac zielone kapsułki.
Czyli bez zmian – mysle sobie ale Gosi nie zawracam głowy. Tez ma Sajgon bo jedzie ze szteli na sztele(nowe słowo). To ze ma jechac do Bohun (czy jakoś tak) dowiedziała się wczoraj…cały czas myślała że tu zostanie jeszcze miesiąc. No Największa Firmo …masz u mnie plamę.
Johan z  panią Danke wyjechał był wlaśnie z łazienki :
- Jooohaaaanaaa!!!
To pani Danke z krzykiem radości jechała przez korytarz do pokoju. Matko. Jak się cieszyła. Normalnie mnie zatkało…ale było mi tez miło Po przywitaniu Johan zajął się swoimi czynnościami po czym sobie poszedł a pani Danke jadła śniadanie KONIECZNIE w moim towarzystwie. Gosia zniknęła na górzea a ja natomiast padałam na przysłowiowy”p…” czyli nos. Nie ma szansy żeby się przespać..no może po obiedzie ale będzie Rozi więc….zobaczymy.
W ogóle to rytm dnia został zkłócony…spodziewałam się tego. Pani Danke po śniadaniu nie zajęla się zwyczajowo lekturą gazety tylko rozmową ze mna. Wypytywala o rodzine, podroż i jej ukochany Breslau. I tu zrobiłam jej niespodziankę. Wprawdzie nie zrobiłam zdjęc jak to sobie obiecywałam ale przywiozłam album o Wrocławiu w wydaniu niemieckim. Stary i nowy Wrocław. Pani Danke ze wzruszeniem ogladała zdjęcia ale nie było szansy w tym czasie nawet na fajeczkę wyskoczyć. Musiałam być obecna i słuchać wspomnien pani Danke. W koncu powiedziałam ze jestem zmęczona i musze zrobic sobie jeszcze jedną kawe. Pani Danke ze zrozumieniem pokiwala głowa i powiedziała:
- Dobrze ale zaraz tu przyjdź.
W tym czasie zeszła Gosia. Powiedziaąłm że ide na werande zapalić a Gosia że też. I kiedy tak sobie stałyśmy a ja próbowałam cokolwiek się dowiedziec więcej usłyszałyśmy wołanie:
- Jooohaaanaa!
- Wola cię – mówi Gosia.
Matko , przeciez słyszę, myslę sobie a głosno mówie.
- Idź do pani Emi ja zaraz przyjde.
Kiedy parzyłam kawe do kuchni weszął Gosia.
- Ona chce do toalety.
- No to idź z panią Emi – ja nawet nie zdążyłam walizki do pokoju wstawic.
- Ale ona nie chce ze mną – mówi Gosia i poszła na góre. Mimo zmęczenia cisnienie mi skoczyła na maksa.Poszłam do pokoju a pani Danke z uśmiechem już stała przy balkoniku.
- Dlaczego nie chce pani iść z Gosią – pytam
Pani Danke z wyrazem szczęścia w oczach odpowiada:
- Bo ty przeciez jesteś.
No ręce, nogi i inne tam mi opadły. Już nawet nie chcialo mi się mówić. Zrezygnowana pomogłam pani Danke w toalecie. Pani Danke zaległa w swoim magicznym fotelu i nadzwyczajniej w świecie…zasnęła. Tyle mojego – mysle. Wyszlam na ogród…Jak tu pięknie …już krokusy i przebiśniegi przekwitaja na drzewach kwiecie…a na werandzie bluszcz pokrywa się liśćmi tworząc zieloną ściane…jak w tajemniczym ogrodzie J
No nic trzeba się na chwilę położyc zanim pani Danke śpi a Gosia na posterunku jeszcze. Po drodze do pokoju jeszcze raz zaglądam na dno zlewozmywaka. „to coś” rozlalo się już. A ze nie było na żadnym talerzyku ani nawet w folii to spływalo sobie do odpływu…leniwie, raz po raz wydając lekkie „bul,bul”..
Wzięłam ręcznik papierowy i wytarłam to coś….części stałe wyrzuciłam do kosza. Zrobię jajka sadzone i marchewkę z groszkiem…pani Danke uwielbia marchewkę.
O 10 przyjechała Rozi. Mialam już spisane produkty które powinna kupić. O 11tej przyjechał pan R. i zabrał Gosie na dworzec kolejowy w Kassel. Dalej miała jechać pociągiem. Będzie miala ciężko…w dodatku ta zepsuta walizka. Było mi jej żal…
Musialam wyglądać naprawde nieciekawie bo Rozi kazała mi isc na góre i się położyc. Na moje pytanie , co z obiadem, machnęła ręką i powiedziala żebym się nie martwiła. Mamie odgrzeje puszkę zupy a dla nas przywiezie pizze. Poczułam dreszcze kiedy usłyszałam o puszce ale było mi już naprawde wszystko jedno. Poszłam na góre i jak nieżywa padłam na łóżko.
Spalam 3 godziny. Pani Danke była już po puszce a w kuchni czekała ciepła pizza. Nie wiem jak to Rozi zrobiła J
Przed odjazdem Rozi dała mi pieniądze na tydzień i powiedziała że w tygodniu przyjdzie Volke zainstalować mi Internet.
Do przyjścia Johana siedziałyśmy z panią Danke na werandzie…było na tyle ciepło że tam właśnie podałam kolację.
Pani Danke była naprawde szczęśliwa że jestem, A moje odczucia? No cóż…przyjechałam do pracy…i to na długo…i nie wiem czy dam rade…ale o tym później pomyślę.
 
 

Cierpliwość to moje drugie imię-ha, ha, ha, warto było czekać-dzieki♡♡♡
28 kwietnia 2014 14:08 / 14 osobom podoba się ten post
Internet
 
Hurrraaaa!!! Mam Internet! Stacjonarny…pełen wypas. Volke czyli  Naród…przyszedł dziś i zainstalował mi ten hit elektroniki swiatowej. Miał sporo problemow bo mój laptopek mówi po naszemu a Volke ani słowa po polsku. Kontaktowal się był nawet z kolega po fachu…kolega Polak…hihiiii…Tak teraz myslę…czy Volke nie mógł przyjść z kolegą? Byłoby łatwiej J.Oczywiście Volke się zapowiedział pani Danke telefonicznie. Co w czwartym dniu mego pobytu (jeszcze nie doszłam do siebie) było raczej niewskazane.
Pani Danke jak zwykle zapowiedziała, że nie będzie spala po obiedzie…ale ja wiedziałam już, ze magiczny fotel „ulula” ja do snu. I było mi wszystko jedno gdzie śpi pani Danke. Wazne że spała…jak należy 2 godziny.
Przed wizyta wnuka pani Danke poprosiła, żebym przyniosła Weiß Tasche. Ocho – myśle- będzie wypłata. Pani Danke w białej torebce trzyma portfel. Zawsze jak przychodzi ktos z rodziny…Hos, wnuki czy synowa, pani Danke prosi o te własnie torebke. A potem po wizycie następuje …ja to tak nazywam…”zwrot kosztów”…Ja wiem ze w tej chwili jestem złośliwa, ale nie rozumiem….nie rozumiem dlaczego nikt się nie sprzeciwia. Naturalną dla mnie rzeczą jest , że w takiej chwili odmawiam, mówiąc, że przysząłm do pani Danke, bo chciałam przyjść do niej a nie po jej pieniądze. Ale widocznie taki tu obyczaj. No i chyba rozumiem teraz dlaczego kolega po fachu nie mógł przyjść…no dobra…teraz przegięłam w swej złośliwości J
Po ok. godzinie Volke z duma powiedział ze Internet działa. Ale….Ludkowie mili! To co usłyszałam żwalnia mnie z poczucia winy o złośliwość.
- Już dziala – powiedział Naród- Ale Johana, jeśli moja babcia będzie przez niego zaniedbywana to ci go odłaczę.
Matko jedyna! Jak ja się wkurzyłam! To za mało powiedziane ale jak mnie nerw dopadł! Po usłyszeniu tych słow natychmiast wstałam (na psychologii się uczyłam, ze w dyskusji nagła zmiana pozycji wywiera skutek) i powiedziałam, chyba za głosno niż powinnam ale trudno.
- Volke. Jestem już duża. Wiem co jest najważniejsze w mojej pracy. A Internet jest jedynym moim kontaktem z rodziną, bo połączeń z Polską tu nie mam. Poza tym, moim pracodawcą jest Rozi. I to jej polecenia i uwagi są dla mnie najważniejsze. To z Rozi omawiam warunki swojej pracy.
Volke zrobił wielkie oczy(stałam powyżej jego poziomu…patrzyłam z góry na niego) wykrztusił „Entschuldigung” i wstał, pożegnał się z babcią (inkasując kasę) i wyszedł.
Pani Danke popatrzyła na mnie z uśmiechem…
- Johana …dobrze ze jesteś. Czy jutro zrobisz na obiad  Sauerkraut?
 
Pewno że zrobie J Nerw odpłynął w niebyt.
30 kwietnia 2014 08:39 / 8 osobom podoba się ten post
Ważny dzień  
No i stało sie. Leżę w szpitalu juz dziesiąta godzine i ...nic. Magnolie za oknem, ptaszęta spiewaja, ciepło a ja kwitne przywiązana do aparatury i nudze sie okropnie. Juz nawet przestałam sie bac.
Śnadanko zjadłam a teraz jestem o samej wodzie i w dodatku w ograniczonej ilosci. Jak tak dalej pójdzie to wyschne na wiór. Dla przyzwoitosci zaczęłam stękać. Ale po godzinie słysze:
-Jak ta kobieta cierpi, leży tu od rana i nikt nie chce jej pomóc.
A co mają mi pomagac ? W czym? W leżeniu? Ale zrobiło mi sie głupio i przestałam udawac. No to słyszę
. - Siostro! - wola ktos- ta pani co lezy na koncu nie daje znaku życia. niech siostra do niej zajrzy.
No masz babo placek. Jak jęcze to niedobrze, jak nie jęczę to jeszcze gorzej. Spokojnie nie dadzą poleżec. Zaczynam rozwiązywac krzyżówkę. Marnie idzie bo wsłuchuję się w odgłosy z aparatury. Po 20-tej odgłosy zamilkły.I nagle obok mnie zrobiło sie zamieszanie. Siostra jedna, druga, nakladaja  mi maskę z tlenem ..."chyba coś niedobrze- myślę"
Wszystko toczy się błyskawicznie. Mój lekarz juz jest i wjeżdżam na salę operacyjną.
- To ma być ciąża? - pyta zdumiona siostra na sali.
- Prawdopodobnie - odpowiadam
Potem tylko pamiętam jak lekarz mówi co własnie robi ale juz nie pmietam co i zapadam w ciemność. Mam wrażenie że budzę się kilka razy
- Ma pani córke - słyszę - zdrowa.
Zaczyam płakać
- Tylko mi sie tu nie mazgaić proszę - to anestezjolog
- Tak jest - mówię
- No widać ża tatus był wojskowy.- anestezjolog ryczy ze śmiechu
Ciekawe ....skąd o wie że tata był żołnierzem?
*****
tak to było 22 lata temu. Dziecina wyrosła, jest samodzielna...prawie, zdobywa i jest zdobywana, szuka, gubi, psuje, próbuje , eksperymentuje., walczy... Ktos mi napisał..
"Taki los rodziców: wychować jak potrafią i… pobłogosławić na dorosłe życie! Łącznie z prawem do pomyłek i strat…"
No dobra , ale moge czasem powzdychać do tych chwil kiedy była całkowicie ode mnie zalezna. taka malutka, bezbronna, i taka słodka....  Teraz jest piekna i zdolna.no i zdrowa Bogu dzięki :))        
30 kwietnia 2014 09:15 / 2 osobom podoba się ten post
W pierwszej chwili przeszło mi przez myśl , że Asik przeżyła poród na wyjeździe :-D Niczym nasza bohaterka z niedzielnych opowieści ;-)
30 kwietnia 2014 20:50 / 6 osobom podoba się ten post
Halo! Halo!....Hihiii...ktos na początku mojego skrobania w Żabienniku powiedział ze jak będzie nie pokolei to będzie ciekawiej. Ale musze napisac sprostowanie. Otóz...dzis właśnie...dokładnie za pół godziny minie 22 lata jak urodzilam moja corke :) I takie wspomnienia właśnie dziś mnie naszły...i wkleiłam to do Żabiennika...Bo gdzie mialam wkleic? :) Te cząstke swojego życia? Tylko tu pasowało. A oto moja Myszka. Jest tu nieco młodsza ale nic sie nie zmienila. Siedzi na werandzie ...ale o tym napisze później  
30 kwietnia 2014 20:52 / 1 osobie podoba się ten post
Jakie fajne dzieciątko, włosy gęste i czarne - rozumiem, że po mamusi?
30 kwietnia 2014 20:57
Asik

Halo! Halo!....Hihiii...ktos na początku mojego skrobania w Żabienniku powiedział ze jak będzie nie pokolei to będzie ciekawiej. Ale musze napisac sprostowanie. Otóz...dzis właśnie...dokładnie za pół godziny minie 22 lata jak urodzilam moja corke :) I takie wspomnienia właśnie dziś mnie naszły...i wkleiłam to do Żabiennika...Bo gdzie mialam wkleic? :) Te cząstke swojego życia? Tylko tu pasowało. A oto moja Myszka. Jest tu nieco młodsza ale nic sie nie zmienila. Siedzi na werandzie ...ale o tym napisze później  

Alez ona do Ciebie podobna  sliczna dziewczyna    a nawet w wieku mojego Alberta  
30 kwietnia 2014 20:58
romana

Jakie fajne dzieciątko, włosy gęste i czarne - rozumiem, że po mamusi?

Nic bardziej mylnego Romanko :) Czarne włosy, brązowe oczy ma po tatusiu. Geste włosy po mnie. Jestem blondi o niebieskich oczach...zdjecie najnowsze zamieszcze niedługo...:)
30 kwietnia 2014 21:13 / 1 osobie podoba się ten post
lena7

Z grzeczności i empatii nie chciałam robić Ci przykrości i napisać powyzszego, co sama napisałaś :)
Dobrze, że jesteś tego świadoma, to nast. razem nie dasz się chyba. :)
Ale sposób postępowania Niemców jest ZAWSZE taki sam; sztampa; muster: mili, przyjaźni, słodcy, uprzejmi a wycisną jak cytrynę, bo człowiekowi głupio i wstyd powiedzieć "nie".

Głupio i wstyd powiedzieć "nie", albo uznać to za wielką przyjemność! Wybór należy do Ciebie!
30 kwietnia 2014 21:22 / 1 osobie podoba się ten post
romana

Głupio i wstyd powiedzieć "nie", albo uznać to za wielką przyjemność! Wybór należy do Ciebie!

Masz racje ale...ja sie bałam powiedziec "nie". Najnormalniej w świecie. Zawsze sie balam...nie tylko w DE. 
30 kwietnia 2014 22:51 / 6 osobom podoba się ten post
Asik, wstyd przyznać, ale dopiero teraz przeczytałam Żabiennik, za to hurtem, wszystko zusammen. Fenomenalne jest to co piszesz, styl, energia, dowcip i dobroć serca. Mieszanka rozrywająca każde serce! Twoje wspomnienia rzeczywiście powinny zostać wydane w formie książkowej i mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto pociągnie sprawę doprowadzając ją do sukcesu.

Napiszę do Aterimy, czy nie byliby zainteresowani, dla firmy wydany bestseller to świetna promocja...Oczywiście rozumiem, że nie masz nic przeciwko temu!

A poza tym - Wiwat Wrocław! Oby nie zabrakło mu nigdy fajnych ludzi takich jak Ty!